Alan Wake moim okiem - yasiu - 15 marca 2011

Alan Wake moim okiem

yasiu ocenia: Alan Wake
92

Przez czas od premiery Alana do momentu kiedy mogłem zagrać bardzo uważnie unikałem wszelkich informacji na temat fabuły gry. Wiedziałem czego mniej więcej mogę się spodziewać w kwestii mechaniki rozgrywki i to tyle. Teraz, po skończeniu gry wiem, że moją wiedzę mogłem sobie o kant zadka potłuc, Alan zniszczył wszystko co wiedziałem, zostawił mnie lekko śliniącego się z miną wyrażającą głębokie WTF.

Jeden z plakatów reklamujących Alana

Takiej gry jak Alan Wake nie widziałem dawno, nie jestem szczególnym miłośnikiem horrorów w stylu Kinga, ale klimat w tej gierce zdecydowanie mi podpasował. Gracza z ponad dwudziestoletnim doświadczeniem zadowoliła cała mechanika, sposób przedstawienia świata i prowadzenia akcji.

O samym scenariuszu nie mogę pisać zbyt wiele, chociaż większość graczy już ten tytuł przerobiła, mogą się trafić tacy, którzy tego nie zrobili. Dla nich zdradzanie szczegółów historii Alana Wake’a byłoby niemiłym posunięciem. Dość powiedzieć, że jak baranie rogi opowieść kręci się i zawija wokół głównego bohatera i jego żony. Co by nie było za wesoło i sielankowo, w całej tej historii występuje MROK który jak to horrorowe mroki miewają, próbuje opanować najpierw wyspę na której rozgrywa się cała akcja, a potem zapewne cały świat – patrząc z perspektywy ukończonej gry, mógłby nawet zdążyć przed chińczykami. Drobnym dodatkiem podnoszącym poziom narracji jest fakt, że główny bohater jest pisarzem, a to co dzieje się na ekranie jest wynikiem historii którą sam napisał. Ten zabieg powoduje całkiem inny odbiór wydarzeń. Często i gęsto wiemy co się wydarzy, mimo to gierka potrafi zaskoczyć.

Paskudne ptaszyska, pewnie cukrówki!

Bohaterowie niezależni pomagający lub przeszkadzający Alanowi  są ciekawi, wyraziści i w zasadzie każdy z nich znajduje się w miejscu odpowiednim dla opowiadanej historii. Wielu z nich opowiada historie związane nie tylko z samą rozgrywką, takie opowieści plus słuchane audycje radiowe i znajdowane informacje o wyspie na której toczy się akcja, doskonale budują tło dla całej fabuły. Podobnych zabiegów jest w Alanie całkiem sporo ale w żadnym przypadku nie odczułem, żeby coś wciskano na siłę.

Sama mechanika rozgrywki została zrealizowana w perfekcyjny sposób. Walcząc z mrokiem – za pomocą światła i broni palnej – przez cały czas mamy wrażenie, że to nasze ostatnie chwile. Jakiej giwery nie znajdziemy, jak mocnej latarki nie mamy, czujemy się słabi, gorsi, ciągniemy resztką sił, jedyną nadzieją i ostoją normalności są dla nas latarnie – w snopie światła gra nie tylko zapisuje stan gry, w pełnej iluminacji nie ma do nas dostępu mrok. Sceny takie jak obrona sceny, walka z koparką czy unikanie spadających wagonów na długo wryją się w pamięć każdego gracza. Alan Wake to nie gra którą przechodzi się jak każdą kolejną, ona coś po sobie zostawia. Choćby wspomniany na początku mętlik w głowie towarzyszący zakończeniu. Bez dodatków – w które nie grałem – jest ono bowiem dość… niejasne.

Jakiś ten Mrok niewyraźny...

Drobne niedoróbki techniczne ustępują pola całej reszcie oprawy, genialnej oprawie audiowizualnej można zarzucić tylko tyle, że dla osób o słabszych nerwach może być zabójcza. Gra świateł (a raczej głównie cieni) odgłosy tła, krzyki, trzask gałęzi, to wszystko połączono ze sobą w sposób naprawdę wyśmienity. Gra nie pracuje w wysokiej rozdzielczości, ale dzięki temu – nadal wyglądając świetnie – działa płynnie.

Z mojej strony szczerze polecam Alana Wake’a – klimat, scenariusz, oprawa zostały zrealizowane prawie doskonale. Niedawno pisałem o Batmanie, że jest świetnym połączeniem elementów które już gdzieś widziałem. Dobrze, że nie oceniłem go wyżej, bo miałbym problem z Alanem który jest połączeniem wielu znajomych elementów zrobionym jeszcze lepiej, tu po prostu wszystko do siebie pasuje.

yasiu
15 marca 2011 - 17:37