Perfect zagrał w Krakowie. Niby nic wielkiego, gdyby nie dwie rzeczy: po pierwsze był to koncert jubileuszowy, po drugie - Fulko był na tym koncercie. Dla waszego protagonisty to wielkie święto, bo nie ogląda zbyt często na żywo muzyków. Nie przepada, podobnie jak imć pan Zagłoba za tłumem. Ale jak tu nie iść na pierwszy od 15 lat na koncert, kiedy zakład pracy oferuje bilety po 75 złotych sztuka?! A trzeba wam wiedzieć, że na mieście trzeba było wybulić 150 złociszy. Dlatego Fulko nie był frajer - skorzystał z okazji, zamówił u miłej pani z socjalnego dwie sztuki i z niecierpliwością czekał na TEN DZIEŃ.
Dzień, a właściwie wieczór koncertu nadszedł wreszcie. Żona Fulko była nieziemsko zaskoczona, gdy ten przystojniak z Nowej Huty zalotnie rzucił: "Baby, wychodzimy!" Trzymał bowiem tą całą imprezę w tajemnicy. Ech, ten drań kochany. Drugie, równie wielkie zaskoczenie połowicy nastąpiło w momencie, gdy wasz mistrz pióra oznajmił, iż idą na koncert... Edyty Górniak! "Noooo... ale fajnie, cieszę się" - mruknęła niewyraźnie niewiasta. Widać rozczarowana była. Fulko się nie dziwi - też by był, tak jak każdy, kto kocha nasz hymn państwowy. Ale dość znęcania się. Wasz kawalarz pokazał w końcu bilety i zgodnie z przewidywaniami żonka z okrzykiem radości rzuciła mu się na szyję, po czym rzuciła z wyrzutem: "czemuś wcześniej mi nie powiedział? Boże, jak ja się ubrałam!" Fakt, do opery nie szli. No i dogódź tu kobiecie.
Przed wejściem na koncert tłum, ścisk, wszystkie bilety wykupione do końca. Jakaś fanka próbowała odkupić wejściówkę od Fulko. Ale wasz ulubiony felietonista nie ma przecież "frajer" na czole wypisane. Zajęty zresztą był czymś innym. Zauważył bowiem na swoich biletach napis "dostawka". Co jest, do cholery! Grzeczny pan przy wejściu szybko rozwiał wątpliwości Fulko i wskazał mu miejsce przy samej scenie, niedaleko wielkich czarnych kolumn. Niby super, ale na myśl o tym, co z nich może się wydobyć, waszemu fanowi Perfectu skóra ścierpła na grzbiecie. Żonie, nieświadomej zagrożenia nic na razie nie powiedział, tylko odsunął ich jak najdalej od zabójczych skrzynek. Ludzie powoli zapełniali salę, nadszedł czas koncertu i... czekali.
Jak przystało na gwiazdy, chłopcy z Perfectu spóźnili się. Ale mniejsza z tym. Pierwszy na scenę wszedł łysy "wioślarz", chwycił w łapsko gitarę i ku przerażeniu Fulko stanął dokładnie na prosto niego, przy wspomnianych wcześniej wielkich kolumnach. "Jak przyp... w struny, to mnie zabije" - ocenił fachowo wasz koneser muzyki. Białogłowa Fulko, dalej nieświadoma tego, co ich miało spotkać, rzuciła zdziwiona: "czemu ten facet jest w poplamionych, dziurawych jeansach?". "To rockman, kochanie, jemu wolno" odpowiedział krótko Fulko. Na dalsze wyjaśnienia nie stało już czasu, bo na scenę wkroczył Grzesiu Markowski z resztą ferajny. Zanim zaczął, rzucił kilka zabawnych tekstów typu "w Krakowie nigdy nie przeklinam i nie piję" czy "czuję się jak w Sejmie, tylko buzie tutaj jakby bardziej inteligentne". Ten ostatni tekst wyraźnie adresował do Fulko. Co do samego porównania z Sejmem też trafił w dziesiątkę, bowiem, o czym wasz bard wcześniej nie wspomniał, koncert został zorganizowany w sali wykładowej Audytorium Maximum UJ. Kto zna to miejsce ten wie, że niezbyt nadaje się do dawania czadu. Ale Perfect miał to zaraz zmienić. Pogasły światła, zapaliły się reflektowy, buchnął dym zza sceny. Koncert się zaczął.
Eeeech, żeby rockmani zaczęli chociaż od ballady. Ale nie! Musieli przywalić od razu "Białą myszą" lub czymś podobnym. Jeeeeeeb!!! Pierwszy dźwięk muzyki, za sprawą wielkich czarnych kolumn zmiótł z powierzchni ziemi pierwszy rząd dostawkowych fanów. Drugi rząd, w którym siedziało państwo Fulków, uderzenie gitar jakoś wytrzymał. Żona Fulko sprawiała jednak wrażenie, jakby ją ktoś trafił dzidą z ostrzem zatrutym kurarą. Ale i to nie trwało zbyt długo. Po kilku minutach uszkodzone bębenki uszne przestały już ich boleć i na wpół ogłuchli zaczęli się naprawdę dobrze bawić. I dobrze, bo koncert się rozkręcał, a na scenie sporo się działo.
Perfect leciał po kolei wszystko to, za co ich fani kochają i za co otrzymali status kultowej kapeli. Jednym słowem - klasyka. Zagrali "Lokomotywę z ogłoszenia" - ulubiony kawałek Fulko z lat smarkaczowskich. Były "Pepe wróć", "Ale w koło jest wesoło", "Chcemy być sobą", "Niepokonani", "Nie płacz Ewka", "Wyspa drzewo zamek" i inne. Przy "Autobiografii" ludzie w końcu nie wytrzymali i opuścili ławy sejmowe, by na stojąco i przy aplauzie odśpiewać ten ponadczasowy hymn młodości. Fulko kurna łzę nawet uronił, ale o tym cicho szaaa.....
Kapela grała niewiele ponad godzinę. Wasz mistrz pióra chciałby więcej, ale chłopaków też trzeba zrozumieć - hulać, to może by i pohulali i dłużej, ale zdrowie już nie to. Grzesiu Markowski wzmacniał się zresztą co jakiś czas czymś w kubku. Fachowe oko Fulko (oj, piło się kiedyś, piło) wyceniło trunek na spiryt 96%, bo lżejszego alkoholu stary "oliwiarz" by przecież nie przepijał. Grzesiek kulturę i fason jednak zachował - dotrwał do końca, nie przewrócił się i nawet szalikiem się zasłaniał, jak kubek przechylał.
Po koncercie był jeszcze planowany bis ("Nie płacz Ewka"), po czym chłopcy pożegnali rozpaloną do czerwoności publikę. Słuchajcie - było naprawdę SUPER! Fulko i jego żona polecają wam koncerty Perfectu z całego serca. Może i noszą dziurawe dżinsy, może podpijają jakieś "ziółka" na boku, ale dają niezapomniany show.
Znajomy waszego barda twierdzi, że według nowych badań słuch się regeneruje. Więc jak się tylko im zregeneruje, rodzina Fulków znowu na koncert Perfectu pójdzie. I wam też poleca.