Limitless - rozrywka nie godząca w inteligencję widza - sathorn - 6 maja 2011

Limitless - rozrywka nie godząca w inteligencję widza

O filmie Limitless (polski tytuł Jestem Bogiem*) usłyszałem po raz pierwszy, kiedy Ten Typ Mes wspomniał o nim, w jednym z wywiadów promujących płytę Kandydaci na Szaleńców (o której będzie niedługo osobny wpis). Darzę tego artystę taką sympatią i zaufaniem, że stwierdzenie „film jest spoko” wystarczyło, żeby zachęcić mnie do wybrania się na seans. Kupiłem w końcu bilety, weszliśmy do sali, światła zgasły i...

Czas na małą dygresję. Były drobne problemy w kinie, przez kilka minut po tym jak skończyły lecieć reklamy nic się nie działo. Nie wiem, czy operator musiał zmenić taśmę, zasnął, czy poszedł po kawę, ale nie to jest meritum sprawy. Istotne jest to, że przez te parę minut, oczekującą publiczność postanowili zabawić obecni na sali wesołkowie, wykrzykując tragicznie słabe... żarty? Pozwolę sobie kilka przytoczyć: „Pieluchę musiał zmienić! Hehehehehe!”, „Fajne reklamy, możemy już iść? Hehehehehe!”, „Jakbyś oglądał to samo dziesięć razy dziennie, też być zasnął z nudów! Hehehehehe!” . Oczywiście żarty (?) najbardziej bawiły opowiadających. Czy tego typu osobami powoduje jakiś idiotyczny imperatyw, nakazujący im „zabawić” publiczność w oczekiwaniu na film? I dlaczego są tak tragicznie pozbawieni poczucia humoru? WTF pytam?! Dobra, wystarczy tego marudzenia. Koniec dygresji, film się zaczyna.

Bohaterem Limitless jest Eddie Morra (w tej roli Bradley Cooper), pisarz nie mający zupełnie pomysłu na zamówioną książkę, bimbający sobie całymi miesiącami w swoim mieszkaniu i okolicznych barach. Eddiemu brak energii, inteligencji i charyzmy, aby osiągnąć cokolwiek w życiu. Zaniedbuje zupełnie mieszkanie, które szybko zaczyna przypominać chlew, nosi się jak żul, a na domiar złego rzuca go dziewczyna, która nie chce się wiązać z zupełnym nieudacznikiem. Zaczepiony na ulicy przez starego znajomego, wchodzi w posiadanie małego zapasu eksperymentalnego specyfku, który pozwala na wyzwolenie pełnego potencjału ludzkiego mózgu. Jak można się domyśleć, jego życie diametralnie zmienia się na lepsze.Nagle w jego zasięgu jest praktycznie wszystko, nie ma takiej dziedziny z którą by sobie nie radził, ani wyzwania, któremu by nie podołał. Oczywiście Morra szybko staje się uzależniony od specyfiku, zaczynają go też dopadać efekty uboczne.  Jakby tego było mało, pojawiają się chętni na mały zapas tabletek bohatera. I są to chętni, którzy uczynią naprawdę wiele, aby wejść w ich posiadanie.

Nie jest Limitless na szczęście filmem moralizatorskim, jak np. Requiem dla snu (notabene, moim zdaniem mocno przereklamowany obraz), za co jestem wdzięczny reżyserowi, bo nagonka na wszystkie, poza alkoholem, środki zmieniające świadomość w naszym kraju i tak już dawno przekroczyła granice absurdu. Morra szybko zdaje sobie sprawę, że aby utrzymać swój nałóg w ryzach, musi narzucić sobie pewną dyscyplinę. Końcówka odczytana wprost może odrobinę zawieść, ale osobiście ostatnią scenę, choć nie jest to sugerowane wprost, odebrałem jako blef Morry. Być może moje przemyslenia mają swoje źródło w bardzo dobrej grze aktorskiej Bradley’a Coopera, którego do tej pory kojarzyłem raczej z występami w umiarkowanie śmiesznych komediach, a który poradził sobie w tym, znacznie poważniejszym filmie, znakomicie.

Pozwolę sobie przywołać fragment tego, co napisał Marcin Pietrzyk na Filmwebie: „"Jestem Bogiem" przeznaczone jest dla widza, który z jednej strony nie chce specjalnie męczyć się myśleniem na filmie, ale z drugiej strony nie ma też ochoty oglądać typowego "odmóżdżacza". FilmBurgera to idealny kompromis”. Sama prawda.

Czy warto? Jeżeli efekty 3D i ogromne budżety nie przyzwyczaiły Was już do tego, że w kinie musi Was czekać audiowizualna orgia, a najważniejsza jest dla Was ciekawa i zgrabnie opowiedziana historia, to zdecydowanie tak. Limitless otrzymuje ode mnie 8/10.

*Z zasady używam polskich tytułów, jeżeli są chociaż w miarę wierne oryginałowi. Dlatego dopuszczam Star Wars jako Gwiezdne Wojny, ale przetłumaczenie Limitless jako Jestem Bogiem wykracza poza mój zakres tolerancji.

sathorn
6 maja 2011 - 19:00