Pasja według Anaal Nathrakh - UV - 26 maja 2011

Pasja według Anaal Nathrakh

Oddech węża sparaliżował mnie dokładnie 10 lat temu, gdy światło dzienne ujrzało debiutanckie dzieło Anaal Nathrakh – The Codex Necro. Album zebrał wówczas pochlebne recenzje, a członkowie brytyjskiego duetu nieśmiało wychylili łeb z podziemia, dzięki czemu szybko zdobyli dużą popularność wśród entuzjastów muzyki ekstermalnej. Soundtrack do armageddonu – takim hasłem reklamowali dokonania zespołu jego twórcy i nie było w tym cienia przesady. Wszystko wskazywało na to, że na placu boju pojawił się nowy obiekt kultu, twór bezkompromisowy i konkretny, który wstrząśnie black metalową sceną.

Dziesięć lat to jednak szmat czasu i jak to zwykle bywa, zespół ewoluował. Brytyjczycy stosunkowo szybko usunęli ze swej muzyki industrialne naleciałości i zaczęli coraz chętniej romansować z innymi gatunkami łomotu: grindcore’u, a nawet heavy metalu. Eksperymenty z czystymi wokalami, które za czasów When Fire Rains Down from the Sky... były wyłącznie ciekawym dodatkiem, stały się potem obowiązkowym punktem każdej następnej płyty. Anaal Nathrakh ukształtował swój charakterystyczny styl i pozostał mu wierny aż do dziś. Piszę to z żalem, ale Passion potwierdził, że na rewolucyjne zmiany w tej kwestii nie ma co liczyć.

Szósty krążek w dorobku zespołu nie oczarował mnie – Anaal Nathrakh nagrał album przewidywalny i wtórny. Nadal mamy tu do czynienia z muzyką ekstremalną, która ludzi nieprzyzwyczajonych do masakrujących partii automatu i opętańczych ryków Dave'a Hunta może doprowadzić do palpitacji serca. To jednak zdecydowanie za mało, by móc powiedzieć „jest OK”, zwłaszcza gdy twórczość grupy zna się praktycznie na pamięć. Słuchając Passion mam wrażenie, że Irrumator i V.I.T.R.I.O.L. po prostu wypalili się – najlepszym tego przykładem są zupełnie niepotrzebne partie czystych wokali, na które brytyjski zespół od lat nie ma żadnego pomysłu i które na każdej płycie brzmią dokładnie tak samo.

Owszem, są tu momenty zacne, ale jako całość Passion ssie niemiłosiernie. Najlepsze kawałki to te najkrótsze: Locus of Damnation i Post Traumatic Stress Euphoria – zwięzłe, konkretne dawki sonicznej zagłady bez śpiewów rujnujących z powodzeniem połowę płyty. Tradycyjnie dobrze wypadł też numer z udziałem gościnnego wokalisty – Tod Huetet Uebel – gdzie gardło zdziera Alan Dubin z Khanate. Reszty równie dobrze mogłoby nie być.

Stare porzekadło mówi, że czasem trzeba wykonać dwa kroki w tył, żeby zrobić krok naprzód. Anaal Nathrakh nie ma ochoty wracać do przeszłości i to jest największy błąd tego zespołu. Nie problem tkwić w miejscu i produkować nowe materiały w godnym pozazdroszczenia tempie, ale od szablonu - cała sztuka polega na tym, by utrzymać zainteresowanie słuchacza. Z Passion Brytyjczykom to się nie udało, nadal cierpliwie czekam na następcę The Codex Necro.

5/10

UV
26 maja 2011 - 08:53