Już w połowie września, po raz pierwszy wszystkie sześć części Star Wars w nowej odsłonie trafią do sklepów na płytach Blu-ray. Poza wyższą rozdzielczością obrazu oraz szeregiem dodatków i filmów dokumentalnych znanych z poprzednich wydań, George Lucas przygotował również parę „niespodzianek”. Nieodmiennie oznacza to więc, że reżyser zakasując rękawy znowu zabrał się za poprawianie swoich filmów. Co ciekawe kolejne zmiany w filmach nie wywołują już nawet zaskoczenia czy głośniejszych pomruków niezadowolenia wśród fanów, którzy w ostatnich kilku latach zdążyli się już do nich przyzywczaić. Ba! Zapowiedzi nowych modyfikacji stały się wręcz tradycją, swego rodzaju rytuałem. Czy mania wprowadzania niekończących się poprawek, jakiej bez wątpienia ofiarą padają Gwiezdne Wojny, ma jakiś sens i czy zmiany wychodzą filmom na dobre?
Spoglądając w przeszłość, łatwo zauważymy, że wraz z wprowadzeniem lub upowszechnieniem się nowych formatów zapisu wideo, takich jak VHS czy DVD, a w chwili obecnej Blu-ray, ukazujące się na nich filmy spod znaku Star Wars przechodziły nastepujące po sobie metamorfozy. Szaleństwo rozpoczęło się jeszcze w kinach, na długo zanim pierwsi widzowie poznali mistrza Yodę oraz dowiedzieli się kto jest ojcem Luke`a Skywalkera. Pomimo wstępnych zabiegów Lucasa, producenci pierwszej część Star Wars nie przewidywali produkcji jej sequela. Nie powinno to zresztą dziwić, bo prace nad filmem przedłużały się w nieskończoność, a jego realizacja przekorczała palnowany budżet. Kiedy w 1977 roku, po wielu perturbacjach, film trafił do dystrybucji, charakterystycznym napisom na jego początku nie towarzyszył nagłówek „epizod IV”, który wskazywał na to, że reżyser ma jakiś większy plan i zarys przynajmniej dwóch filmowych trylogii. Został on dodany w rok później już po rozpoczęciu produkcji Imperium Kontratakuje, kiedy odnosząca sukcesy Nowa nadziejaku uciesze widzów (i producentów) została wprowadzona ponownie na amerykańskie ekrany.
Lata 80. były dekadą w której kino domowe stało się faktem, a łatwo dostępne i stosunkowo tanie magnetowidy (oczywiście mowa tu o zachodzie Europy i USA) przyczyniły się do gwałtownego rozwoju rynku kaset wideo. Dzięki plastikowym taśmom, trylogia mogła zyskać nowych wielbicieli, którzy nie mieli już okazji zobaczyć jej w kinach czy specjalnych pokazach. Do połowy lat 90. filmy na kasteach z przygodami Skywalkera wznawiano co najmniej kilkukrotnie, za każdym razem w nieco zmienionej formie. Wprowadzono obraz panoramiczny, zaraz potem odświeżono ścieżkę dźwiękową, przy tym za każdym razem reklamując posiadające je wersje jako ostateczną lub najlepszą z dostępnych, która obowiąkowo powinna stanąć na półkach fanów. Bez dwóch zdań było to świetnym ruchem marketingowym, bo prawdziwi miłośnicy filmów nie mogli przepuścić okazji posiadania „odświeżonej” edycji i bez zastanowienia przynosiło do domu kolejną kopię oglądanego setki razy tyułu. Warto jeszcze w tym miejscu wspomnieć, że w 1993 Star Wars pojawiło się po raz pierwszy w formacie cyfrowym na kompletnie zapomnianych już, ale wówczas robiących orgomne wrażenie, płytach Laser Disc. Poza tym, że miały średnicę przeciętnych winylowych krążków, wyglądem zewnętrznym i technologicznie nie różniły się one zbytnio od standardowych CD. Filmy w wersji Laser Disc wznowiono w 2006 roku na DVD, jako oryginalne i nie wyedytowane kopie tych tytułów.
Jak więc widzimy, do czasu pojawianie się edycji specjalnej trylogii w 1997 roku (o której za chwilę), saga zdążyła już przejść co najmniej kilka liftingów. Oczywiście, w większości były one czystą kosmetyką, która rzeczywiście poprawiała jakość nagrania nie ingerując zbytnio w samą zawartości filmów. Jedyne co można było wytknąć Lucasowi, było to co robi do tej pory najlepiej, czyli wykorzystywanie miłośników sagi i kilkukrotne sprzedawanie im „ostatecznej” wersji filmów, które dzięki postępowi technicznemu, kilka sezonów później okazywały się przestarzałe i nieodpowiadające obowiązującym standardom.
Terminator 2 i Park Jurajski, jedne z najbardziej kasowych filmów początku lat 90, rozpoczęły na dobre epokę cyfrowych efektów specjalnych udowadniając, że grafika komputerowa może z powodzeniem zostać użyta na szeroką skalę w filmie. Lucas przyglądał się tym sukcesom z wielkim zadowoleniem, nie bez powodu zresztą, nad oboma obrazami pracowało należące do niego studio Industrial Light & Magic, od lat wyznaczające nowe standardy i stojące w awangardzie cyfrowej rewolucji w kinie. Nie dziwne więc, że nowa fala zainteresowania Gwiezdnymi Wojnami w USA, wywołana sukcesem serii komiksów wydawanych przez Dark Horse Comics, zachęciła pomysłodawcę sagi do jej ponownego wprowadzenia na srebrny ekran, tym razem wzbogaconą o nowe komputerowe triki i efekty.
Lucas zapewniał w wywiadach, że Edycja Specjalna odpowiada wizji jaką miał pierowotnie ślęcząc nad scenariuszami do filmów. Wizja ta z wielu przyczyn, zarówno finansowych jak i technicznych, była nieosiągalna w latach 70 i 80. Koszty przeróbek sięgnęły sumy kilkunastu milionów dolarów, ale szybko zwróciły się z nawiązką bo zarówno starzy jak i nowi fani popędzili do kinowych kas. Nawet wtedy kiedy okazało się, że w filmach podmieniono nie tylko tła, ale zmodyfikowano także niektóre sceny. Sławna i mocno krytykowana stała się nowa wersja pojedynku Hana Solo z Greedo, w kantynie Mos Eisley. Co prawda, trwa on tylko chwilę, ale w wymianie ognia pomiędzy obiema postaciami to Han oddaje pierwszy strzał, który w nowej wersji należy do łowcy nagród. Niby drobny szczegół, a przecież mówił on sporo o uwielbianym przez widzów pilocie Sokoła Milenium. Pokazywał, że pomimo sympatycznej aparycji nie zawaha się od czasu do czasu zagrać nieczysto. Oczywiście ingerencje z 1997 roku trudno wytłumaczyć niedostatecznymi możliwościami technicznymi w czasie realizacji. Wydaje się, że twórcy po prawie dwóch dekadach zdecydowali się wygładzić nieco wizerunek Solo. Strzela pierwszy, bez ostrzeżenia? To czyn niegodny pozytywnego bohatera, w którego w czasie zabaw wcielają się dzieci! W grę weszły również zmiany w mentalności i kulturze, czyli ogólnemu przyzwoleniu na przemoc i agresje pojawiające się ekranie, co wiąże się nieodłącznie z elementami filmów na jakie zwracają uwagę recenzenci przyznający odpowiednie kategorie wiekowe. Z podobnych powodów Spielberg zastąpił policyjną broń walkie-talkie w edycji E.T. Z 2002 roku, dochodząc do wniosku, że nie pasowała ona do charakteru filmu i nie powinna się w nim w ogóle pojawić
Oryginalne ujęcie pojedynku zmienione w 1997 roku.
Sukces finansowy Edycji Specjalnej utwierdził producentów, że warto inwestować w markę mającą nadal ogromny komercyjny potencjał, co pozwoliło w pełni rozkręcić prace nad Mrocznym Widmem. Nietrudno zauważyć, że jej sukces ostatecznie zadecydował też o sposobie realizacji nowego filmu. Lucas zachłyśnięty możliwościami grafiki 3D i łatowścią modyfikowania cyfrowego obrazu postanowił, że jego kolejne filmy w jak największym stopniu korzystać będą z najnowszych technologii i efektów specjalnych. Trzeba przyznać, że rzeczywiście dopiął swego. Wpłynął te znacząco na popularyzacje cyfrowych projektorów w kinach, ograniczając dytrybucje swoich filmów na taśmach analogowych. Niestety, prequele przypominają bardziej produkcje CGI. Ich obsada aktorska spędziła większość czasu w studiu na tle niebiekiego bądż zielonego ekranu, spacerując po niewidzialnych korytarzach, rozmawiając z niewidzialnymi postaciami, co w wielu wypadkach odbiło się na ich zaangażowaniu oraz grze do i tak już słabego scenariusza (dialogi!). Ale to juz zupełnie inny temat...
Po premierze nowej trylogii Lucas ponownie był niezadowolony z wyglądu starej, bo uwidzocznił się w pełni uwidocznił się problem kontynuacji i połączenia w spójną całośc sześciu filmów. Okazja by wprowadzić następne poprawki nadarzyła się w 2004 roku, kiedy saga miała trafić na DVD. I znowu jak w 1997 roku, choć na mniejszą skalę, w niektórych scenach podmieniono aktorów grających Imperatora czy Anakina, zmodyfikowano ścieżkę dźwiękową oraz standardowo dodano trochę nowych efektów, wybuchów i X-wingów, wychodząc zapewne z założenia, że tych nigdy za dużo. Długo można byłoby jeszcze wymieniać jakie nowe sceny oraz poprawki pojawiły się w Edycji Specjalnej czy wydaniach DVD, ale nie ma to chyba większego sensu, ponieważ wszyscy dociekliwi mogą zawsze przejrzeć ich obszerną listę. Bez końca można spierać się też czy były one zasadne czy też kompletnie niepotrzebne. Do dziś, wielu fanów uważa, że jednymi właściwymi wersjami filmów są te które trafiły do kin w dniu ich premiery, zapominając przy tym, że i one były wynikiem kompromisu z producentami oraz efektem walki z ograniczonym budżetem. Licznym twórcom filmowym za oceanem zdarza się wydawać wersje reżyserskie swoich dzieł, co nie wzbudza jakiś ogromnych protestów, a wręcz przyjmowane jest ze zrozumieniem i entuzjazmem.
Interesujące jest to, że przynajmniej z początku George L. nie był zwolennikiem modyfikowania już istniejących filmów. W latach 80, w USA rozgorzała debata na temat filmowego dziedzictwa kulturowego, którą wywołały popularne wówczas koloryzacje klasycznych czarno-białych filmów, takich jak Casablanca. Liczne przedstawiciele branży bili wówczas na alarm stwierdzając, że w przyszłości widzowie mogą nie mieć dostępu do oryginalnych kopii obrazów, które zastąpione, zostaną zapomniane i nie poddane należytej ochronie. Wystąpiono więc z propozycją utworzenia narodowego archiwum oryginalnych taśm filmowych. 3 marca 1988 roku na przesłuchaniu przed Kongresem dotyczącym tej kwestii pojawił się sam Lucas, który przedstawił swoje stanowisko odczytując gorący i pełen wielkich słów list. Z niepokojem ostrzegał przed tym, że w przyszłości producenci będą mogli łatwością według własnego widzimisię zmieniać aktorów oraz ich wygląd czy zachowanie, jak również dodawać lub usuwać z filmu niewygodne dla nich treści. Tragedią według niego byłaby więc chwila kiedy widzowie największych klasyków, nie będą mogli zapoznać się z nimi w ich pierwotnej formie. O ironio, swojej przemowie opisywał dokładnie to co sam zrobił ze swoimi filmami w kilka lat później. Na jego obronę można przywołać jedynie fakt iż mówił przede wszystkim o producentach, a nie autorach znanych dzieł, którzy wnioskując z jego wypowiedzi powinni posiadać pełnie praw do modyfikacji swojej twórczości, co sam skrzętnie wykorzystał. Star Wars pozostaje więc permanentnie w produkcji już od przeszło 30 lat i jest to precedens chyba nigdy nie zaobserwowany w branży. Wiele filmowych serii zawiera szereg bardziej oczywistych niekonsekwencji i błędów, a jednak nie są one na bieżąco przerabiane, w zależności od aktualnych trendów i postępu technologicznego. Lucas od początku miał nieograniczoną niczym kontrolę nad całym stworzonym przez siebie uniwerum, co pozwalało mu na wprowadzanie w życie kolejnych zmian, które zaspokajały jego rosnącą potrzebę udoskonalania filmów, która doprowadziła do powstawania coraz nowszych edycji specjalnych. Nie było by to w gruncie rzeczy niczym nagannym gdyby nie to, że równocześnie neguje on istnienie samych oryginałów. Reżyser wielokrotnie wypowiadał się, że najlepiej by było gdyby zniknęły one z powierzchni ziemi, a widzowie w całości o nich zapomnieli i potraktowali jako „robocze wprawki”. A przecież jak to sam trafnie to ujął, filmy są świadectwem swoich czasów, kultury i wysiłku włożonego przez pracującą nad nimi ekipę scenarzystów, montażystów, aktorów, dźwiękowców itd. Czemu więc utrudniać dostęp do takiego materiału źródłowego? Po co tak usilnie próbować zmieniać przeszłość i zaprzeczać jej istnieniu? Czy chodzi wyłącznie o pieniądze? Czy też może jest to rzeczywiście prawdziwa obsesja człowieka, który po pierwszych reżyserskich sukcesach nie odznaczył się już niczym nadzwyczajnym, który bez względu na to co zrobi do końca życia przywiązany jest do jednej filmowej serii? Być może nowe wersje są jakąś forma autoterapii i powrotu do młodości? A może po prostu oznaką zwykłego perfekcjonizmu autora? Naprawdę, trudno jednoznacznie odpowiedzieć na te pytania.
Zatem jakież to niespodzianki czekają na nas na Blu-rayu? Najpoważniejsza zmiana jakiej możemy być pewni, to zmodyfikowanie jednej ze scen z Yodą w Mrocznym Widmie, w której Anakin po raz pierwszy staje przed radą Jedi. Twórcy zdecydowali się zastąpić kukiełkę zielonouchego Jedi jego odpowiednikiem wygenerowanym na komputerach. Muszę przyznać, że jakkolwiek lubię tradycyjne, analogowe efekty specjalne, akurat ta zmian wyjdzie filmowi na lepsze. Komputerowy Yoda bardziej przypomina tego, którego możemy zobaczyć w dwóch kolejnych filmach. Jeżeli chodzi o warstwę wizualną, w starej trylogii poprawiono kolory, usunięto inne problemy z obrazem oraz artefakty i co ciekawe usunięto kilka błędów filmowców, które przez wszystkie lata były powielane w kolejnych wydaniach. Bardzo uważni widzowie nie zobaczą już na przykład ręki lalkarza w jaskini Wampy z Imperium Kontratakuje.
Yoda w 1999 roku
Nowa wersja tej samej sceny
Bardziej zastanawiające są jednak potwierdzone już przez producentów informacje o zmianach w ścieżce dźwiękowej oryginalnej trylogii. Chyba najpoważniejsza z tych modyfikacji dotyczy sceny ostatecznego starcia Luke`a z Imperatorem i Vaderem w Powrocie Jedi. Vader wykrzykiwać ma teraz długie „Noooooooo!” chwytając i wrzucając Imperatora w głąb instalacji nieukończonej Gwiazdy Śmierci. Kwestia ta w sposób oczywisty ma nawiązywać do sceny przebudzenia ucznia Palpatine`a w Zemście Sithów i łączyć, a takie ma być przecież założenie zmian, starą i nową trylogię. Fani są oczywiście w większości oburzeni twierdząc, że nowa kwestia Vadera jest niepotrzebna i brzmi głupio, odzierając go z resztek godności. Być może tak jest w rzeczywistości, ale trzeba pamiętać też, że bądź co bądź przeciętny najpewniej widz nie zauważy większej różnicy.
Okrzyk Vadera
Znając wszystkie fakty czy możemy uznać, że edycja Blu-ray będzie ostateczną wersją filmów? Z czystym sumieniem można stwierdzić, że nie. Niewiele wskazuje na to by Lucas miał zrezygnować z dalszych poprawek. Zresztą nie ma ku temu mocnych przesłanek, skoro bezapelacyjnie przynoszą niebagatelne zyski? Na horyzoncie majaczą już trójwymiarowe edycje wszystkich filmów, które zaczną pojawiać się w kinach od przyszłego roku. Trudno uwierzyć, że poza wprowadzeniem 3D nie pojawią się w nich kolejne nowości, które będzie można sprzedać w następnych wydaniach płytowych. Jeżeli dojdzie do najgorszego, a filmowcom zabraknie już pomysłów, zawsze mogą wyciągnąć z szafy pozbawione wszelkich warstw cyfrowej farby oryginalne rolki z filmami, a nsatepnie wydać je w oczekiwanej przez fanów wersji HD.
Premierę płyt Blu-ray ze Star Wars zaplanowano na 16 września. Nowa i stara trylogia ukażą się zarówno w osobnych trójpakach jak i w wzbogaconym wydaniu zbiorczym, widocznym poniżej.