Odrobina historii - Super Mario Bros. i NES - Ender - 28 października 2011

Odrobina historii - Super Mario Bros. i NES

W formie dość rozbudowanego dodatku do mojego poprzedniego wpisu poświęconego legendzie o ukrytym świecie w Super Mario Bros, chciałbym wspomnieć jeszcze nieco o samej grze, odwołując się przy tym do dalekiej już historii. Na pewno, długo można byłoby pisać o tym jak dużą rolę SMB odegrał w rozwoju platformówek i gier jako medium. Interesujące jest to, że o jego być może najważniejszej zasłudze dla branży pamięta dzisiaj stosunkowo niewiele osób. Ukazując się w 1985 roku, Mario przyczynił się bowiem w dużej mierze do ogromnego sukcesu wchodzącej właśnie na rynek konsoli Nintendo Entertainment System. Powodzenie tytułu startowego nowej platformy sprzętowej, przywitalibyśmy dzisiaj jedynie kiwnięciem głową, ale w połowie lat 80. miało ono zasadnicze znaczenie dla przyszłości większej części przemysłu elektronicznej rozrywki. To właśnie NES wraz z dziełem Shigeru Miyamoto uratował dogorywający amerykański rynek konsol, a więc wówczas praktycznie całą zachodnią branżę domowych gier wideo. Ale zaraz, zaraz. Jak to dogorywający? Czy praktycznie całe lata 80. nie były złotym okresem dla gier? Prawda niestety nie jest aż tak różowa jak ówczesna moda.

Oznaki zapaści amerykańskiego przemysłu, odpowiadającego za produkcje domowych konsol, pojawiły się już w 1983 roku. Obecnie często narzeka się na zbyt dużą ilość platform i ostrą konkurencje pomiędzy ich największymi producentami. Jednakże przeszło 30 lat lat temu amerykański, japoński czy europejski rynek były znacznie bardziej podzielone. W porywach można było naliczyć nawet kilkanaście różnych systemów, z których każdy posiadał własną bibliotekę gier. Oczywiście w żadnym wypadku nie były to multimedialne kombajny. Co więcej, wiele z nich było właściwie bliźniaczymi kopiami, zbudowanymi w oparciu o tą samą architekturę i technologię, a rozprowadzanymi pod różnymi nazwami. Chociaż pierwsze konsole oferowały możliwość zabawy w domowym zaciszu, wychodzące na nie gry pozostawały daleko w tyle za tym co pokazywały automaty w salonach arcade, które w USA były synonimem elektronicznej rozrywki. Konsole sprzedawano sezonowo jako elektroniczne zabawki, tak więc szybkie wydawanie nowych wersji praktycznie tego samego sprzętu było standardem. Podobnie czyniono z grami. Współcześnie zwraca się uwagę na setki, a nawet tysiące śmieciowych tytułów na Wii czy Nintendo DS, od których uginają się półki w sklepach. Jednak gracze, zarówno ci hardcorowi jak i casualowi, mają internet i specjalistyczne media pozwalające znaleźć wśród tego gąszczu prawdziwe perły. Rodzice inwestujący w latach 80. niemałe pieniądze w nową zabawkę dla swoich pociech, nie mieli gwarancji, że za kilka miesięcy ktokolwiek będzie produkował dla niej nowe tytuły, a jeżeli tak, czy będą one czymś więcej niż bezczelnymi kopiami znanych hitów lub kompletnie niegrywalnym pseudo-oprogramowaniem. Konsumenci polegać mogli co najwyżej na pudełkowych napisach lub dobrym słowie sprzedawcy. Przesycenie rynku niezliczonymi konsolami, formatami zapisu oraz wyjątkowo kiepskim grami, a do tego ogromna popularność salonów gier, gdzie za stosunkowo małe pieniądze można było zagrać we wszystkie najnowsze i najpopularniejsze tytuły sprawiły, że w połowie dekady przyszłość domowych konsol stanęła pod dużym znakiem zapytania.

Ukazując się w 1985 roku, NES rozwiązał większość problemów. Nintendo gwarantowało stały dopływ wysokiej jakości gier oraz to, że konsola pozostanie w sprzedaży przez wiele lat i nie będzie musiała być wymieniona na nowszy model tuż przed kolejną gwiazdką. Bezpieczeństwo to wiązało się też z pewniejszym zyskiem dla deweloperów, chociaż część ich dochodów musiała pokryć opłaty licencyjne, mogli jednak spokojnie inwestować w nowe pomysły i rozwiązania, a także odpowiednio dopieszczać swoje dzieła. Jeżeli kiedyś zastanawialiście się po co umieszczano tzw. znaki jakości na pudełkach gier, które wydawane były na konsole japońskiego koncernu, już wiecie, że miały one swoje znaczenie i przynajmniej przez jakiś czas były traktowane poważnie. Kupując oznaczone nimi tytuły nabywca był pewny, że będą działać bez problemu i dostarczą przynajmniej minimalną porcje rozrywki, a nie tylko frustracji. Gwarancje te pozwoliły przekonać do nowej konsoli rzeszę młodych graczy i ich rodziców, co ostatecznie pomogło Nintendo zmieść ze sceny słabszych konkurentów, a potem skonsolidować i uzdrowić cały rynek.

Być może, gdyby nie oszałamiający sukces NES-a, podobnie jak w Japonii, salony gier nadal świetnie prosperowałby na zachodzie.

Można spekulować co by się stało gdyby japońskiej firmie nie udało się odnieść sukcesu w USA. Jasne jest, że ogromna część branży domowych gier wideo nie umarłby od tak po prostu. Z pewnością istniałaby nadal, rozwijając się powoli i bez problemu na komputerach PC. Znaczące natomiast pozostać mogłyby salony gier, które być może przetrwałyby na zachodzie w dobrej kondycji nawet do dzisiejszych czasów. Bez systemów sprzedawanych na szeroką skalę w latach 90. przez Nintendo czy Segę, a później Sony, gry na pewno nie byłby w tym samym miejscu, w którym są dzisiaj. Z perspektywy wielu naszych rodzimych graczy, którzy wychowali się na pecetowychy tytułach, istnienie konsol do jakich i tak nie mieli w większości dostępu, nie wydaje się tak istotne. Lecz to one wykreowały modę na granie, wychowały kolejne generacje amerykańskich i japońskich graczy oraz udowodniły ostatecznie niedowiarkom, że na elektronicznej rozrywce można zarobić naprawdę spore pieniądze. Bez tego przekonania i gotówki w kieszeniach producentów, nie moglibyśmy pewnie zagrać dziś w wiele komputerowych klasyków. Nie mówiąc już o tym jak ponura byłaby teraźniejszość, w której Microsoft kojarzyłby się jedynie z Windowsami i pakietami biurowymi, Sony z telewizorami, natomiast Nintendo z producentem elektronicznych zabawek.

Ender
28 października 2011 - 05:01