Atomowe zabawki - Ender - 5 listopada 2011

Atomowe zabawki

Zabawki mogą powiedzieć nam wiele o czasach w jakich powstawały, o tym co kryło się w głowach projektujących je ludzi, którzy starając się w przystępny sposób odzwierciedlić w nich świat dorosłych przekazywali jego wyidealizowany obraz, a czasem też nadzieje jakie wiązali z przyszłością, w której będą żyć dzieci. Przykładem tego zjawiska są amerykańskie zabawki z lat 50. Na tą dekadę przypada bowiem szczyt ogólnego zainteresowania energią jądrową, która jak wierzono zapewni ludzkości stabilne, czyste i bezpieczne jutro. Obecnie trudno w to uwierzyć, ale w tych euforycznej epoce na półkach sklepowych gościły zabawki edukacyjne, nie tylko wyposażone w działające czytniki Geigera, ale także próbki materiałów promieniotwórczych, takich jak uran czy rad, dzięki którym dzieci mogły, jak zapewniały reklamy „w bezpieczny i ekscytujący sposób pobawić się z promieniotwórczością”.

Powyższe zdjęcie przedstawia jeden z takich amatorskich zestawów naukowych, które w latach 50. produkowało American Basic Science Club. W obszarze zainteresowania tej organizacji-firmy było propagowanie wiedzy poprzez dystrybucje różnego rodzaju broszur, książek oraz zestawów oprzyrządowania techniczno-naukowego do samodzielnego składania, takich jak mały chemik, meteorolog czy radiowiec. Wyglądający na wytwór wyobraźni twórców serii Fallout, Atomic Energy Lab wydany został około 1960 roku, w stosunkowo małej liczbie egzemplarzy, która sprawia, że jest poszukiwanym obiektem kolekcjonerskim. Z pewnością na podobną „zabawkę” mogli pozwolić sobie jedynie dobrze sytuowani rodzice, zważywszy na jej stosunkowo wysoką na ówczesne warunki cenę wynoszącą kilkadziesiąt dolarów. Pakiet, który trafiał w ręce nabywców, poza mini-podręcznikiem, próbkami materiałów promieniotwórczych, którymi były uran i rad, nie dostarczał żadnych gotowych urządzeń badawczych, wszystkie trzeba było złożyć samemu przy użyciu odpowiednich narzędzi. Dzięki dostarczonym materiałom i instrukcji można było więc skonstruować: spintaryskop, komorę Wilsona oraz elektroskop. Nazwy brzmią groźnie, ale nieco uproszczając, wszystkie one służyły do wizualnej, a więc najbardziej atrakcyjnej, obserwacji rożnego rodzaju promieniowania (np. alfa lub beta), które wysyłały dostarczone próbki. 

W czasach kiedy zestaw trafiał do sprzedaży kosztował ok.50$, dzisiaj kolekcjonerzy są w stanie wydać na niego nawet 100 razy więcej.

Innym przykładem nuklearnej zabawki edukacyjnej jest widoczny powyżej, a wydany w 1951 roku Atomic Energy Lab firmy Gilbert, która podobnie jak ABSC zajmowała sie tworzeniem atrakcyjnych pomocy naukowych. Jest to ponoć najbardziej rozbudowany, a także najdroższy zestaw tego typu kiedykolwiek dostępny na rynku. W przeciwieństwie do młodszego o prawie 10 lat pakietu, dostarcza w pełni kompletne oprzyrządowanie, gotowe do natychmiastowego użycia. W gustownej walizce znalazły się spintaryskop, komora Wilsona, elektroskop, radioaktywny „koktajl” w postaci próbek izotopów uranu, polonu oraz trzech innych pierwiastków, komiks „Dagwood Splits the Atom”, wyjaśniający tajemnice reakcji łańcuchowej i budowy atomu, rządowa broszura poświęcona przyszłości energetyki jądrowej i wydobycia uranu, a także licznik Geigera. Ten ostatni mógł pomóc w wygraniu 10 tysięcy dolarów. Skąd ta suma? Tak wysoka nagroda gwarantowana przez państwo, jak zapewniał na opakowaniu producent, czekała na każdego chętnego, któremu uda się samodzielnie znaleźć złoża Uranu. No cóż, trzeba przyznać, że to uroczy sposób na to by zmusić pociechę do zabawy na dworze. Okazuje się jednak, że był to wówczas gorący temat, traktowany zupełnie serio. Podobne poszukiwania były prowadzone w całym kraju i miały zapewnić USA bezpieczny dopływ tego cennego surowca, który po oczyszczeniu i obrobieniu trafiał w większości do produkowanych na masową skalę głowic jądrowych oraz wznoszonych elektrowni. Amerykański rząd rzeczywiście zachęcał amatorów do poszukiwań rud uranu oferując wysokie nagrody i z powodzeniem próbując wykreować swoistą modę na tego typu działania, która nakręciła trwającą kilka lat uranową gorączkę. W instrukcji początkujący badacze mogli znaleźć masę propozycji różnych ekperymentów, które często polegały na wykorzystaniu innych niebezpiecznych materiałow, takich jak suchy lód, raczej niedostępnych w najbliższej aptece czy stacji benzynowej. Ciekawe jest też to co znajdziemy na jej tylnej okładce. Gilbert gwarantował tam wysyłkę nowych promieniotwórczych próbek pocztą, w przypadku gdy oryginalne ulegną zużyciu lub zagubieniu. Wystarczyło jedynie wypełnić załączony kupon, a potem czekać na paczkę.

To takie proste, wystarczy wypełnić kupon...

Pytaniem pozostaje to czy te mające obudzić w dzieciach zamiłowanie do nauki zabawki były bezpieczne? Oczywiście, że nie były! Gdyby ktoś dzisiaj próbował sprzedawać podobne komplety w sklepach uznano by go za szaleńca. Dostarczone z nimi w minimalnej ilości uran czy rad, nie były najbardziej niebezpiecznymi izotopami tych pierwiastków, ale nie ma wątpliwości, że długotrwałe wystawianie młodego organizmu na dodatkowe dawki promieniowania mogło mieć fatalne skutki. Na szczęście, nie ma żadnych informacji o jakiś tragicznych wypadkach szczęśliwców, którzy pod choinką znaleźli różne wersje Atomic Energy Lab. Być może po części odpowiadała za to niewielka liczba produkowanych zestawów i stosunkowo krótki czas w jakim znajdowały się w sprzedaży. Łagodnie mówiąc zabawki te były „nieodpowiedzialnym” wybrykiem, a przekazywanie tego typu materiałów niepełnoletnim czy nawet dorosłym zaskakuje i nie mieści się, z dzisiejszej perspektywy, w głowie.

Tak prezentowały się próbki dołączone do Atomic Energy Lab.

To tylko wyjątek (zdecydowanie najniebezpieczniejszy) z całej gamy „atomowych” produktów, gier i zabawek, jakie zalewały w latach 50. amerykańskie sklepy. W poniższej galerii znajdziecie nieco więcej ich przykładów. Są to zarówno gry planszowe, w której poszukujemy złóż uranu, atrapa licznika Geigera czy atomowe cukierki. Wszystkie one wyraźnie pokazują prawdziwą i szaleńczą gorączkę, która na długie lata opanowała cały kraj. Pod wpływem coraz ostrzejszwgo przebiegu „zimnej wojny”, rosnącego zagrożenia konfliktem nuklearnym ze Związkiem Radzieckim oraz bardziej powszechnej wiedzy o negatywnych skutkach napromieniowania, z czasem niesamowity optymizm towarzyszący całej dekadzie kompletnie wygasł. Od tamtej pory, promieniowanie i energia atomowa przestały kojarzyć się jednoznacznie pozytywnie. Jeżeli pojawiały się w mediach, filmach, kreskówkach czy zabawkach itd., były (i są) kojarzone już przważnie z zanieczyszczeniem środowiska, zagrożeniem zdrowia, mutantami, szalonymi naukowcami i czarnymi charakterami.

Ender
5 listopada 2011 - 18:06