Dzienniki Jedi Consulara z Basilisk Droid – cz. 1 - sathorn - 22 grudnia 2011

Dzienniki Jedi Consulara z Basilisk Droid – cz. 1

Czekałem na Star Wars: The Old Republic, oj czekałem długo. Czekałem przez lata, później miesiące, wreszcie tygodnie, dni i godziny. Dnia 20 grudnia 2011 roku w końcu spełniło się moje marzenie - BioWare wydał MMO i to w dodatku w świecie Gwiezdnych Wojen. Zasięgnąłem szybkiej informacji, żeby dowiedzieć się na jakim serwerze grają osoby, które znam, a na pewno kupiły TORa, przebrnąłem przez niemiłosiernie długą instalację (trzy płyty DVD... czas upowszechnić standard Blu-Ray), następnie okropny proces zakładania i aktywowania konta, a następnie zanurzyłem się z przyjemnością w świat gry.

Pierwsze wrażenie okazało się bardzo pozytywne, choć nieco złagodził moją ekscytację fakt, że mój stosunkowo solidny laptop nie radzi sobie z TOR nawet na średnich delatach. Pomyślałem jednak, że w przypadku MMO nie zrobi mi to i tak większej różnicy, ponieważ do podziwiania grafiki mam inne produkcje, więc bez większego bólu ustawiłem wszystko na minimum, aby uzyskać możliwie najlepszą wydajność.

Widziałem już wcześniej SW:TOR w akcji, tak na minionym gamescomie jak i podczas bety, dlatego system dialogów nie zszokował mnie zbytnio. Po spędzeniu kilku(nastu?) godzin w grze jestem jednak wciąż pod silnym wrażeniem ogromu pracy i odwagi w podjęciu się tak masywnego zadania jakim jest pełne zdubbingowanie i wyreżyserowanie gry MMO i to w dodaku w sytuacji, w której podczas rozmowy możemy wybierać różne linie dialogowe. Wszystkie rozmowy są właściwie wyreżyserowane i zagrane - szacuneczek.

Wybrałem klasę Jedi Consular, co za tym idzie zaczynałem swoją przygodę na ojczystej planecie Zakonu Jedi – Tythonie, gdzie w pierwszej kolejności pomogłem rozwiązać okolicznym władzom kilka problemów. A to zabij agresywnych tubylców, a to uratuj zaginionych padawanów. Ciekawiej zaczęło się robić, kiedy trafiłem już pod skrzydła mojej mistrzyni, która zaserwowała mi dosyć niestandardowy trening.

Szybko okazało się, że między mną, a przedstawicielem jednej z okolicznych ras rozpoczął się wyścig o tajemniczą wiedzę i siłę, która mogła się okazać kluczowa dla całej okolicy. Nasze zmagania skończyły się na progach Kuźni, gdzie Jedi „wykuwają” swoje miecze świetlne. Po tym jak stworzyłem swoją własną broń i pokonałem swojego przeciwnika w pojedynku, wróciłem do świątyni gdzie czekała na mnie pochwała i interesujący wybór moralny. O dziwo, fabuła nie zwolniła nawet na chwilę, gdyż podczas mojego „pasowania” na rycerza wydarzyło się „coś” (no... nie mogę przecież powiedzieć...), co sprawiło, że musiałem udać się na Coruscant, planetę-stolicę Republiki. Z radością opuściłem krainę startową, ponieważ z doświadczenia wiem, że jest ona zazwyczaj zwykłą piaskownicą w porównaniu do kolejnych wyzwań czekających w MMO.

Droga do Corucsant wiodła w pierwszej kolejności przez statki Floty Republiki, na pokładach której nie zabawiłem jednak długo – spieszno było mi zobaczyć stolicę. Jeden z NPC ostrzegł mnie jednak, żebym nie wyruszał w podróż sam, ponieważ w obecnych czasach może się to okazać niebezpieczne. Po kilku ogłoszeniach na głównym czacie znalazłem dwójkę kompanów, którzy postanowili zabrać się ze mną na pokład.

Tak zaczyna się pierwsza duża instancja w Star Wars: The Old Republic i powiem Wam, że dopiero tutaj gra pokazuje pazury! Podczas około półtoragodzinnej przeprawy przez serię wydarzeń, które mają miejsce podczas naszego pobytu na statku transportowym dzieje się mnóstwo rzeczy! Co ważne, nie są to żadne popierdółki. To są Gwiezdne Wojny - jest epicko, z rozmachem i dramatycznie. Na dodatek, pierwsza instancja jest niejakim puszczeniem oka do fanów uniwersum Star Wars. Niektóre sceny czy pomysły są żywcem wzięte z filmów, pytanie tylko – czy to źle? Zabawa była fantastyczna, przyznam także, że dosyć wymagająca. Do jednego z bossów podchodziliśmy aż pięć razy.

Po zakończeniu instancji zwanej bodajże The Esseless zorientowałem się, że jest godzina druga nad ranem. Poszedłem spać, a kiedy wstałem postanowiłem, że napiszę ten tekst, zanim w ogóle się zaloguję z powrotem, ponieważ nie miałbym szans na przerwanie raz rozpoczętej sesji i dzisiaj niczego bym nie opublikował. Tymi słowami kończę pierwszą część dzienników z serwera Basilisk Droid. Wracam do gry. Coruscant czeka.

sathorn
22 grudnia 2011 - 13:56