Recenzja Mass Effect 2 - dobry film z kiepskim środkiem - yasiu - 6 stycznia 2012

Recenzja Mass Effect 2 - dobry film z kiepskim środkiem

yasiu ocenia: Mass Effect 2
91

Trzeci Mass Effect zbliża się wielkimi krokami. Na facebookowym profilu GOLa UV chwali się, że skończył jedynkę (przez którą ja nie dałem rady przebrnąć) (update z ostatniej chwili, UV walczy z jedynką, ale jest postęp w porównaniu do wcześniejszych prób) a w mojej konsoli na przeszło pięćdziesiąt godzin zagościła część druga. Nie jest to gra doskonała, sporo jej do tego brakuje, ale najważniejszy jest fakt, że gra się doskonale. Niedoróbki techniczne, nielogiczności, każdy rozsądny człowiek zepchnie na drugi plan i będzie cieszył się drugim życiem Sheparda.

Miranda Lawson to jeden z mocnych atutów ME 2. Niestety, nie udało mi się... dojść z nią do porozumienia [źródło: iflabergastedi.deviantart.net]

Mass Effect 2 pomijając kwestie techniczne i nielogiczności – których czepiał się nie będę – posiada jedną podstawą moim zdaniem wadę. Źle poprowadzony scenariusz. Mamy całkiem ciekawy początek. Intryga się zagęszcza, nasz bohater wikłany jest w coś, czego do końca nie ogarnia, a gdzieś tam, na końcu, jak zwykle czeka na nas ratowanie znanego wszechświata. Koniec gry to jeszcze większy przytup. Otwarte wątki, niedopowiedzenia, obowiązkowe wielkie zagrożenie. Adrenalina, łzy, pot i oczywiście ocalenie wszechświata. Jak na razie pięknie prawda? Niestety, to co gra oferuje pomiędzy, nie dorasta do pięt zawiązaniu i rozwiązaniu całej historii.

Nie zrozumcie mnie tu źle, ME2 to świetna gra i dawno tak dobrze się nie bawiłem. Jednak kiedy zacząłem kompletować swój zespół byłem przekonany, że to tylko pierwszy krok w całej mojej przygodzie. Zbieranie członków ekipy, zdobywanie ich lojalności to prawie że cała zawartość gry i to mi zdecydowanie nie odpowiada. Znany świat stoi na krawędzi potencjalnej zagłady, nasz kosmos atakują istoty zagrażające wszystkim, a ja tego przez prawie całą grę nie czuję. Gdyby do zbierania ekipy dodano więcej wątków związanych z głównym zagrożeniem, czy więcej zadań z nim nie związanych, ale obowiązkowych, historia byłaby pełniejsza. A tak, kończy się tam, gdzie większość podobnych historii dopiero się zaczyna.

Shepard jak to on, zabija tak, jak lubimy. Tu w starciu z ogłupiałymi rozbitkami.

Oczywiście twórcom jak najbardziej wolno zastosować taki zabieg, jednak z mojego punktu widzenia, to trochę psuje całokształt. Dobrze, że wśród zadań których się podejmujemy w głównym wątku fabularnym, nie brakuje rewelacyjnych momentów, bez nich mógłbym nawet nie dać rady ukończyć gry. Dobrze, że interakcja z postaciami jest tak rozbudowana. Nie da się dogodzić wszystkim i ME2 doskonale to pokazuje. Dobrze, że zrezygnowano z Mako – który zwyczajnie mnie denerwował – i postawiono na nieco inny model. Skanowanie planet nie jest może szczególnie fascynujące, ale i tak lepsze niż pełzanie po ich powierzchni i szukanie czegoś ciekawego. Źle, że na tych planetach niewiele się dzieje. Wrzucenie – nawet losowych – wydarzeń o niewielkim znaczeniu dla fabuły, mogłoby nieco urozmaicić całą zabawę.

Ale, zrobiono jak zrobiono i poza tym jednym poważnym i drugim mniej poważnym zarzutem, nie mam się do czego przyczepić. Grając stwierdziłem, że mój system moralny jest chyba na krawędzi załamania, bo w wielu momentach, kiedy wydawało mi się, że robię źle (bo miałem ochotę na postać renegata) Mass Effect nagradzał mnie punktami paragona. Nie do końca to ogarniałem, ale w sumie szybko przestałem zwracać na to uwagę i grałem tak, jak mi się podobało. Odblokowanie wszystkiego co możliwe nigdy nie było dla mnie celem w żadnej grze, ale powiem Wam, że zastanawiam się, czy nie spędzić z ME2 jeszcze paru godzin. Na liczniku mam ich pięćdziesiąt, skończyłem fabułę, mogę się jeszcze pokręcić po okolicy, parę dodatkowych osiągnięć zdobyć. Zobaczę, jeśli czas pozwoli...

Taką dziewczynę może być ciężko przedstawić rodzicom. A mój Shepard chyba powinien.

Strona audiowizualna gry to jej całkiem spory atut. Słyszałem narzekania, że wersja na X360 jest brzydka, że ma kiepskie tekstury itp. Ludzie, to tylko gra i do tego wcale nie jest z nią tak źle. Owszem, grafika jest dość prosta, poziomów nie zaprojektowano tak, żeby ktokolwiek mógł się w nich zgubić, ale pewna różnorodność jest i całość prezentuje się naprawdę fajnie. Mocno pomaga w tym wszystkim muzyka, która odpowiednio akcentuje to, co dzieje się na ekranie. Całościowo oprawa – mimo upływu czasu – trafiła w moje gusta doskonale.

Odpowiada mi kierunek w którym poszli twórcy. Trochę więcej akcji, uproszczony, ale znośny system osłon i prowadzenia ognia, zróżnicowany arsenał, spora grupka pomagierów do wyboru to spora zaleta Mass Effecta. Pisałem kiedyś, że marzą mi się gry jak filmowe serie – ME ma szansę stać się taką grą. Save zachowany, kiedy dorwę w swoje ręce trójkę z wielką chęcią zobaczę, w jaki sposób moje wybory, ludzie których straciłem, wpłyną na fabułę kolejnej odsłony. Ze swojej strony polecam każdemu, kto lubi gry akcji z elementami RPG – ewentualnie gry RPG z elementami akcji, nazewnictwo nie ma tu znaczenia. Sam do mojego z lekka mongoidalnego Sheparda wrócę z przyjemnością.

yasiu
6 stycznia 2012 - 13:12