Battlefield 3 - wrażenia z multiplayera
Rise of the Tomb Raider – 5 mocnych punktów nowej Lary
Ręka, noga, mózg na ścianie, czyli Deadman Wonderland!
Dark Messiah Of Might & Magic - świetna gra w CD-Action
Recenzja Volume - gdyby w skradance nie było tak cicho...
Czy da się w to jeszcze grać - Crusader: No Remorse
Mike Bithell wie jak stworzyć koncept prosty, żeby zaraz potem przerodzić go w coś większego, niezwykle dobrego. Wiemy to po jego poprzednim tytule pod nazwą Thomas Was Alone, która jest grą świetnie zrealizowaną i zbierającą same pozytywne oceny. Nie inaczej w tym przypadku, Volume, choć odbiło się mniejszym echem, to także równie udana gra ze skradanką w roli głównej.
Lara Croft w głównej mierze kojarzy się z panią archeolog, która przemierzając przeróżne zakątki świata szuka starożytnych artefaktów, bada grobowce i rozwiązuje szereg intrygujących zagadek. Po restarcie marki do tego wszystkiego dołączyła tajna organizacja, walka o przetrwanie i trochę za dużo strzelania. Wypracowany ponad dwa lata temu pomysł ma teraz kontynuację w Rise of the Tomb Raider. Kontynuacja, mimo lekkiego odbiegnięcia od pierwowzoru, to klimatyczna gra akcji, której można zarzucić zbyt częste otwarte wymiany ognia czy sporo drobnych potknięć dotyczących mechaniki poruszania się. Lepiej jednak, zamiast szukać dziury w całym, skupić się na pozytywnych aspektach produkcji studia Crystal Dynamics, które sprawiają, że Rise of the Tomb Raider to gra wciągająca i dynamiczna, z dobrym gameplayem i ciekawym umiejscowieniem akcji.
Studio Origin swego czasu było prawdziwą potęgą wśród deweloperów gier. Wypuścili oni takie klasyki jak opisana poprzednio przeze mnie seria Ultima, pierwszy System Shock, cykl Wing Commander lub BioForge. W skład ten wchodzi jeszcze jedna, bardzo ciekawa gra – Crusader: No Remorse z 1995 roku, będąca zręcznościową grą akcji w rzucie izometrycznym. Chociaż nie stała się obiektem kultu całych rzeszy fanów, jak wspomniane wyżej produkcje, to i tak zrobiła swego czasu ogromne wrażenie na graczach i niejednokrotnie uznawano ją za jeden z najlepszych tytułów tamtych lat. Jako że w tym roku Crusader będzie obchodził swoje dwudziestolecie, to właśnie tę grę zamierzam przetestować dzisiaj pod kątem przystępności dla współczesnego gracza.
Po Cieniu Mordoru nie oczekiwałem zbyt wiele. Właściwie to nawet na tę grę nie czekałem. Interesowało mnie co z tego wyjdzie, ale gdy wybrałem się do sklepu, to przede wszystkim zacierałem ręcę na Obcego: Izolację. I podczas gdy na podchodach z Ksenomorfem spędziłem na razie całe osiemdziesiąt minut, to nowa gra studia Monolith skradła mi z życiorysu ponad trzydzieści godzin. Nie wiem jak dla Was, ale dla mnie to wymowny wynik. Oczywiście wiele osób może wyśmiać ten czas, w końcu niektórzy potrafili na przykład w świecie Skyrim przesiedzieć setki godzin. Ale Cień Mordoru to zupełnie inny typ gry i trzeba jasno podkreślić czym ten tytuł jest. To prosta gra o zabijaniu orków. A jeżeli ktoś chce zrobić prostą grę, która skupia się tylko na jednym, to lepiej żeby było to zrobione doskonale. Musimy zadać więc pytanie: czy zabijanie orków w Shadow of Mordor jest przyjemne? Jest – i to jak!
Po kilku mniejszych DLC dodających nowe skiny, wyzwania i przedmioty do multiplayera, przyszedł również czas na fabularne rozszerzenie do Batman: Arkham Origins o tytule Cold, Cold Heart. Twórcy na tapetę postanowili wziąć innego, dobrze znanego antagonistę, Mr. Freeza i przedstawić jego początki w Gotham. Czy warto sięgnąć po dodatek do najsłabszej dotychczas odsłony z ostatnich gier o Mrocznym Rycerzu czy może lepiej dać sobie z nim spokój i spuścić na ten tytuł kurtynę zapomnienia?
Nie przepadam za popularnymi autorami bądź dziełami. Przeważnie, gdy wszyscy określają książkę mianem arcydzieła, później okazuje się, że było to dość dalekie od prawdy. Dlatego też podchodząc pod twórczość Jo Nesbo obawiałem się tego, co zawsze czeka przy "polecanych" autorach. W tym wypadku jednak jestem pozytywnie zaskoczony. Roger Brown, główny bohater "Łowców Głów" który para się tytułową profesją, dostaje zadania "upolować" idealną osobę na stanowisko kierownicze w przeróżnych, przeważnie wielkich firmach, i jest w tym najlepszy. Każda rekomendacja oznacza zatrudnienie. Jednak prócz tego Roger ma również piękną żonę, duży dom i problemy z pieniędzmi. Bo choć w pracy jest najlepszy to willa kosztuje, a galeria sztuki jego żony sama się nie utrzyma. By temu zaradzić nasz protagonista pała się niezbyt legalnym zawodem złodzieja dzieł sztuki. Wszystko idzie świetnie do momentu gdy spotyka Holendra. Dokładnie wtedy całe życie Rogera Browna staje na głowie.
Na brak strzelanin z pierwszej perspektywy narzekać nie można. Problem polega jednak na czymś zupełnie innym. Mianowicie na braku różnorodności w tym gatunku. Większość twórców uparcie próbuje naśladować, czy wręcz kopiować serię Call of Duty, która już sama w sobie jest wtórna do bólu. W efekcie czego tak naprawdę nie ma w czym przebierać. A przynajmniej należy mocno "przetasować karty" i oddzielić klony COD-ów od pozostałych gier. Strzelanin, które są inne. A tych niestety jest bardzo mało.
Mam mieszane uczucia rozpoczynając pisanie tej recenzji. Z jednej strony wypadałoby być konsekwentnym i trzymać się wcześniej zarzucanych grze Watch Dogs niedociągnięć. Z drugiej strony coś w tej grze udało mi się znaleźć, co popycha mnie w stronę bardziej pozytywnego zakończenia całej mojej historii, która rozpoczęła się wraz z premierą gry gdzieś pod koniec maja roku 2014. Starając się nie sprzedać Wam samej historii, bowiem w Watch Dogs każdy powinien, bez względu na wszelkie opinie, zagrać, nakreślę moje odczucia, które niczym sinusoida zmieniały się wraz z doświadczaniem nowych elementów tej gry.
Western, w którym klimat melancholii, a nie akcja gra pierwsze skrzypce. Opowieść o ludziach, którzy przypominają wędrowców z przeszłości. Zupełnie nie pasują do czasów, w których przyszło im żyć. To nie film. To Red Dead Redemption. Jedna z najlepszych pozycji na X360 i PS3.
Anime to odkryłem zupełnie przez przypadek, w zeszłym tygodniu, późno w nocy. Pozytywne opinie zachęciły mnie do zapoznania się z tą serią, choć początkowo byłem nastawiony troszeczkę sceptycznie. Jednakże już po pierwszym odcinku Deadman Wonderland całkowicie mnie porwał i wszystkie 12 odcinków tej serii obejrzałem za pierwszym podejściem!