Sól tej ziemi / Milh Hadha al-Bahr / Salt of This Sea (2008)
Na teren Autonomii Palestyńskiej próbuje się dostać dziewczyna pochodząca z Libanu, Soraya. W mieście Ramallah mieści się bowiem oddział palestyńsko-brytyjskiego banku w którym przed laty pieniądze złożył jej ojciec. Podróż ta jest ciekawym doświadczeniem dla mieszkającej przez pół życia w Nowym Jorku arabki. Poznaje ona kilku Palestyńczyków, którzy są gotowi jej pomóc. Niestety problemy natury polityczno-formalnościowej skutecznie blokują legalną drogę zdobycia pieniędzy...
Na samym początku trzeba zaznaczyć. Film stworzony przez Palestyńczyków, więc pochwały Izraela w żadnym wypadku tutaj nie ma. Za otoczką romantycznej opowieści o arabskich korzeniach mamy obraz ciemiężonego na każdym kroku narodu palestyńskiego przez okrutnych i złych Żydów. Liczne checkopointy, przeszukiwania, dociekliwość obrzezanych policjantów. Palestyńczycy to biedni, mili ludzie bez perspektyw na normalne życie. Prawdy w tym jest dużo. Nie można zaprzeczyć istnieniu napiętej relacji na tle narodowościowo-rasowo-religijnym. Twórcy według mnie raczej nie przesadzali zbyt mocno. (Dobra, jest parę scen pokazujących rasizm policjantów, ale spodziewałem się większej pretensjonalności.).
Film jest przede wszystkim nastawiony na relacje pomiędzy Sorayą i zakochanym w niej Emadem. Obydwoje poruszają wątek swoich korzeni i przedstawiają odmienną wizję świata. Główna bohaterka pragnie zostać w Izraelu, zjednoczyć się ze swoimi przodkami zamieszkującymi te tereny lata temu. Emad natomiast jest ciekawy świata, całe życie spędził w Ramallah pracując jako kelner za marne grosze. Nie widzi przyszłości Palestyny jak i jej arabskich mieszkańców. Doskonale te różnice światopoglądowe przedstawia rozmowa w Dawayima na temat dorastania dzieci. Podoba mi się kontrast tych dwóch postaci. Choć są bardzo od siebie różne to pozostają w intymnym romantycznym związku.
Klimat arabsko-palestyński został utrzymany. Jest to zasługa dobrej ścieżki dźwiękowej oraz całkiem niezłych widoków. Ujęcia są długie i pokazujące czasem rzeczy niezwiązane bezpośrednio z samą fabułą. Oczywiście, brak tutaj jakiejś sztuki czy super profesjonalizmu, solidna rzemieślnicza robota. Dialogi prowadzone w trzech językach: arabskim, angielskim oraz hebrajskim. (zresztą chyba jak w każdym filmie z tamtych terenów).
Film jako film fabularny przeznaczony dla przeciętnego widza jest średni. Nie ma w nim nic ani zaskakującego, ani bardzo poruszającego. Powolny, skupiony na dialogach. Raczej dla osób siedzących w temacie. Jestem arabofilem, dlatego "Sól tej ziemi" oglądałem z zaciekawieniem i satysfakcją. Ale jeśli ktoś kompletnie nie ma pojęcia o panujących w Palestynie problemach oraz nie interesuje go nic związanego z kulturą arabską to będzie smacznie spał podczas seansu. Proizraelscy bojownicy rządni widoku czołgów z napisami po hebrajsku wjeżdżających w palestyńskie domy pełne małych arabskich dzieci będą zawiedzieni, a nawet więcej – zdenerwowani. Więc Żydofilom też odradzam ten film, tylko dla arabofilów. :P Wspomnę jeszcze, że nie znajdziemy w tym dziele religii. Twórcy omijają ten temat. Prócz zwyczajnych arabskich pozdrowień oraz pojawienia się sceny z ortodoksyjnymi Żydami nic więcej nie ma. Przewrażliwieni na punkcie propagandy islamskiej mogą zachować spokój.
Moja ocena to: 7/10 (dużo arabskich smaczków, które uwielbiam).
Trailer: