When Nietzsche Wept (2007)
Josef Breuer, szanowany lekarz i psycholog z przełomu XIX i XX wieku dostaje tajemniczy list od młodej Rosjanki. Zaintrygowany przybywa na spotkanie. Proszącą o pomoc niewiastą okazuje się pociągająca Lou Andreas-Salomé. Jej bliski znajomy filozof Friedrich Nietzsche, któremu złamała serce, tonie w depresji i ma myśli samobójcze. Josef pod pozorem zwalczania migreny ma zastosować swoją eksperymentalną metodę leczenia rozmową, by pomóc nieszczęśliwie zakochanemu twórcy nihilizmu. Dochodzi do zderzenia dwóch największych światowych umysłów. Kontrowersyjnego poglądowo wąsacza oraz medycznego odkrywcy. Delikatna terapia bardzo szybko się kończy. Nietzsche planuje wyjechać... Breuer łapie ostatnią deskę ratunku. Proponuje - a wręcz błaga - o zamianę ról. Pragnie by Friedrich zabawił się w psychologa i pomógł mu przezwyciężyć własne demony. Ta podstępna taktyka ma na celu dotarcie do wnętrza filozofa i zmuszenia go do zwierzenia się z problemów...
Recenzję należy zacząć od szybkiego wyjaśnienia. Film powstał na podstawie książki o tym samym tytule. Choć bohaterowie są postaciami historycznymi to owe spotkanie nigdy nie miało miejsca. (być może niestety). Nietzsche i Breuer się nie znali, ale reszta historii się zgadza. Łamiąca serca Lou, kochaniutka Bertha (będąca bardziej znana jako Freudowska Anna O.) czy Zygmunt Freud. Warto wspomnieć teraz o przedstawieniu tych bohaterów i ich związku z rzeczywistością. Nie tak dawno w recenzji Niebezpiecznej metody (w pewnym sensie podobnego filmu) napisałem o zabawnej kreacji ojca psychoanalizy. Freud był tam przedstawiony jako prawdziwy gangsta. Tutaj mamy też skrajność, ale w drugą stronę. Sympatyczny milutki Ziggy (Jezu... Aż mnie w uszach szczypało, gdy pojawiał się ten zwrot). Są to, jednak lata jego młodości i dopiero powoli kształtującej się psychologicznej rewolucji. Z kolei pan filozof niestety jest najsłabszą częścią filmu. Spłycona postać do rangi zakompleksionego świra budującego światopogląd na własnych problemach. Co jak co, ale przedstawienia jego poglądów tutaj nie znajdziemy. (Bardzo zwodniczy tytuł). Szkoda, bo postać zacna, a jego filozofia często bardzo źle interpretowana.
A co z aktorami? No właśnie... Film jest niskobudżetowy i nie ma hollywoodzkich gwiazd. Nadekspresja razi w oczy, wymuszony akcent (zasada: Albo nagrywaj w języku ojczystym bohaterów albo nagrywaj w normalnym angielskim bez silenia się na akcent) gryzie uszy. Tylko część żeńska obsady pasuje do swoich ról. (sorry, ale ani Nietzsche ani Freud ani Breuer nie wyglądają jak powinni. Wsadzenie faceta z gigantycznym wąsem nie robi z niego filozofa.). Z drugiej strony szczególnie podobała mi się postać Lou. Ładna, pociągająca i przewrotna. (niestety posługuje się ona przerysowanym rosyjskim akcentem...).
Ciężko mi osądzać scenariusz. Przede wszystkim nie miałem nigdy w ręku książki pt. "Kiedy Nietzsche szlochał" i nie mogę porównać zawartości. Jakieś tam podstawy psychoanalizy są, filozofii niestety już nie znajdziemy. (chyba że bełkot w tych klimatach). Za to poruszony jest w zjadliwy nieprzeintelektualizowany zbytnio sposób problem miłość, zaufania i przyjaźni. Całkiem przyjemne. Rozmowy pacjent/terapueta-terapeuta/pacjent też dają radę. (chociaż można zarzucić teatralność).
Kolejną kwestią jest obraz. Ujęcia całkowicie neutralne (bo i o to chodziło). Gorzej z przedstawianiem snów. Z racji ich irracjonalności trzeba było zastosować efekty specjalne. Niski budżet niestety nie pozwala na efekciarskie łubudu. Nie jest może tragicznie, ale trzeba przegryźć język. Za to treść samych snów jak najbardziej w porządku. Świetne zrobione. (ale podejrzewam że to zasługi opisów z książki). Muzyka przypadła mi do gustu, są fragmenty z Wagnerem. Reszta niesłyszalna jakoś szczególnie przeze mnie. Plus za charakteryzację i zachowanie klimatu epoki.
Pojechałem trochę po filmie (fatalne aktorstwo, brak filozofii potraktowanej poważnie, dziwne kreacje postaci, słabe efekty), ale zbierając wszystko do kupy muszę przyznać, że bardzo mi się podobał. Duża zasługa pewnie tego, że mamy tutaj ludzi których lubię (Freud, Nietzsche + wielu innych). Choć nic tak naprawdę nie wyjaśnia (psychologia i filozofia) to w odróżnieniu od takiej "Niebezpiecznej metody" główny wątek jest dobry. Trzeba trochę dystansu, a wtedy seans może być przyjemny. Nie nastawiać się na intelektualną przygodę, a na dramacik z historycznymi postaciami. Jeszcze raz tylko wspomnę: nihiliści będą zawiedzeni. To nie jest film (a przynajmniej nie należy go tak traktować) o Nietzsche.
Moja ocena to: 8/10
Trailer: