Moje Hermezje #1 - Gry stare vs gry nowe - Hermick - 3 kwietnia 2012

Moje Hermezje #1 - Gry stare vs gry nowe

Jak już się napisało Wstępniak i powiedziało A, to wypadałoby powiedzieć też B. Na pierwszy ogień pójdzie temat, który od długiego już czasu krąży wśród graczy, spędzając wielu sen z powiek, niektórych doprowadzając do szewskiej pasji, a innych z kolei ledwie do wzruszenia ramionami. Chodzi o współczesne gry i problem postawiony w taki sposób: „Dlaczego nie są one takie (dobre/wciągające/klimatyczne/rozbudowane itd.) jak gry dawne?” Ponieważ sporo już o tym napisano, postanowiłem włączyć się w ten wielogłos, by przedstawić punkt widzenia, który nieczęsto zdarzało mi się obserwować.

Ogólnie wyrażany pogląd na zadany wyżej temat wygląda mniej więcej tak: „Teraz gry są do… powiedzmy chrzanu, bo są za krótkie, liniowe, płytkie, zbyt łatwe, przesadnie efekciarskie, zaś kiedyś, może i brzydkie, ale za to wciągały, były wymagające, bawiły przez długi czas i dawały więcej możliwości.” Z kolei pogląd przeciwników tej tezy sprowadza się zasadniczo do krótkiego: „E tam” lub: „Przesadzacie” albo, niestety najczęstszego: „Co ty @#$% mi tu @#$% będziesz @#$%$%$%!!!... i tak dalej. Jak zatem jest w rzeczywistości?

Po pierwsze myślę, że nie do końca prawdą jest, iż gry obecnie są radykalnie gorsze niż gry dawniej. A z całą pewnością nie wszystkie gry. Weźmy na przykład hit cRPG sprzed kilku miesięcy, czyli The Elder Scrolls V: Skyrim. Gra powala rozmachem, zachwyca grafiką, bawi licznymi questami i wciąga na długie godziny. Że nie wciągnęła wszystkich? Panie złoty, a któż potrafi zadowolić wszystkich? Weźmy więc również Battlefield 3, które rozeszło się jak świeże bułeczki. Weźmy może coś lekko starszego – Borderlands z prostą jak cep fabułą, szurniętym humorem i fenomenalnym coopem, przy którym czas mijał nie wiadomo kiedy, zwłaszcza w doborowym towarzystwie na Skypie. Weźmy wreszcie zbliżające się Diablo III, które każdy fan ma już od dawna zamówione w preorderze. Weźmy… no dobrze, można tak długo.

Problem, drodzy gracze, leży chyba trochę gdzie indziej. To my, target gier, ich główni odbiorcy i konsumenci się zmieniliśmy. Jesteśmy inni dwojako. Po pierwsze my, stare pokolenie graczy, wszyscy, którzy mamy już trzydziestkę na karku, żony, dzieci, kredyty i liczne zobowiązania – najzwyczajniej w świecie dorośliśmy. A na nasze miejsce – i to jest owa druga zmiana – wkroczyło nowe pokolenie, wychowane na wszelkich nowinkach technicznych, które my dopiero odkrywaliśmy, korzystając przykładowo z pierwszych, wielkich jak pustaki i ciężkich jak kowadła telefonów komórkowych.

Zatem owo pierwsze pokolenie graczy, właśnie przez wyżej wymienione rzeczy najzwyczajniej nie ma czasu wcale lub ma go zbyt mało, by cieszyć się rozbudowanymi grami. Podobnie pokolenie młodsze – języki, kursy, korepetycje, a do tego jeszcze regularna szkoła, które sprawiają, że też ilość czasu jest ograniczona, zaś siedzenie przed komputerem po nocach kończy się często oberwaniem w ucho od rodziciela. Z tego wynika jeden wniosek: zaczął dominować gracz z przypadku, na chwilę, casualowy. Mogący co najwyżej siąść do komputera na moment, by przejść jedną misję w grze, zrobić jednego questa, zagrać jeden mecz. Zresztą widać to bardzo dobrze, dzięki popularności gier na portalach społecznościowych.

Podstawowym pytaniem w kwestii gier nie jest bowiem wcale to, jak gra wygląda, jak brzmi czy nawet jak jest długa. Chodzi o to czy Ciebie, drogi graczu bawi, czy spędzasz przy niej czas i, co wypływa z poprzednich, czy jesteś gotów ją z tego powodu kupić. Gdyby było tak źle z grami, jak można mieć wrażenie po przeczytaniu niektórych komentarzy na forach czy felietonów, to już dawno producenci usłyszeliby nasz głos i mielibyśmy produkcje tak długie jak tylko chcemy, miodne, dopracowane... Gdybyśmy nie wydawali naszych ciężko zarobionych czy uciułanych pieniędzy na aktualne nowości, a zamiast tego kupowali tylko gry spełniające nasze, skądinąd całkiem słuszne wymagania, to w ten sposób – głosując portfelem – szybko wyparlibyśmy z rynku gry „gorsze”. Jeśli tak nie jest, to tylko dlatego, że kupujemy chętnie to, co jest aktualnie wydawane. Bo żeby producenci te gry robili i sprzedawali, musi znaleźć się wystarczająco dużo odbiorców, którzy pobiegną do sklepu i potem wrócą z niego podekscytowani, wrzucą płytę do napędu, by zanurzać się w nowe, wirtualne światy.

Jest jeszcze inna strona medalu. Rodzi się pytanie czy my rzeczywiście chcemy rozbudowanych gier? Czy to nie jest przypadkiem tak, że nasze wołanie o dobre, długie, skomplikowane gry i przywoływanie tytułów pokroju Planescape: Torment czy serii Baldur’s Gate jest tylko wynikiem jakiejś nostalgii, krzykiem tęsknoty za rajem utraconym? Że wcale nie przechodzilibyśmy gier w całości, gdyby były dłuższe? Żeby na to odpowiedzieć, trzeba się przyjrzeć samemu sobie i własnemu stylowi gry. Kiedyś to zrobiłem i zauważyłem, przyznaję bijąc się w piersi, że... jednak nie zawsze zgłębiam świat stworzony przez twórców w stu procentach. Aby nie być gołosłownym podam kilka przykładów.

Pierwszym jest Batman: Arkham Asylum. Gra mnie autentycznie urzekła i wciągnęła niesamowicie. Jako że uwielbiam produkcje umożliwiające skradanie i atak z zaskoczenia (przeszedłem wszystkie części Thiefa wielokrotnie, a gdzie tylko się da gram łotrzykami i pochodnymi), grałem właśnie w stylu stealth ile się dało. Niezmiernie dużo frajdy sprawia mi też eksploracja, a że ta tutaj jest nagradzana mini-achievementami, to był dla mnie dodatkowy motywator. I co? Cóż, grę przeszedłem, chwilę jeszcze się pokręciłem po Zakładzie Arkham... ale ani wszystkiego nie odkryłem, ani nie ciągnęło mnie, by to zrobić. Gra od tamtej pory leży na półce.

Drugi przykład – wielokrotnie zaczynałem grę w World of Warcraft, licznymi postaciami, po różnych stronach konfliktu. Pamiętam do tej pory początek i niewielkiego, wąsatego gnoma łotrzyka imieniem Hermick, który biegał sobie radośnie po śniegu zabijając dziki, troggi i trolle. Pamiętam też jak po kolei odkrywałem świat, bawiąc się opisami questów, czytając księgi w grze, itp. Tak, piękne czasy... ale do pewnego momentu. Potem nie chciało się już czytać treści zadań, tylko klik i jedziemy, a w drodze zobaczy się tylko czy mam tam te wilki tylko zabić, czy jeszcze coś z nich zebrać. Innym razem padł nagle pomysł by iść do Uldaman i trzeba było na gwałt pozbierać questy po całym świecie (tak, tak, nie było tak łatwo jak teraz), których oczywiście ze względu na pośpiech też się nie przeczytało. Każda kolejna, nowa postać przebiegała się dosłownie po krainie, zbierając tylko zadania, robiąc je po kolei i zdając w mieście. Bez czytania.

A jak to jest z Wami? Czy również uważacie, że gry są zbyt krótkie, dialogi zbyt mało rozbudowane, wyzwania zbyt proste? Czy swoje gry przechodzicie od A do Z? Czy, przykładowo, czytaliście każdą rozmowę w Fallout New Vegas czy tylko je przeklikujecie? Czy czytacie książki w Skyrim czy tylko szukacie tych, dających umiejętności? Nie oceniam, czy to dobrze czy źle – taki styl gry – ciekawi mnie tylko Wasze zdanie na ten temat.

Hermick
3 kwietnia 2012 - 20:02