Kilka słów na temat kondycji kina. Trójwymiar ceny rodzime filmy i Legalna Kultura. - sathorn - 20 maja 2012

Kilka słów na temat kondycji kina. Trójwymiar, ceny, rodzime filmy i Legalna Kultura.

Chodzę do kina odkąd pamiętam. Rodzice zabierali mnie na pierwsze filmy o Harrym Potterze. Na Shrecka. Na nową trylogię Gwiezdnych Wojen. Później już śmigałem sam, a raczej ze znajomymi, bo lubię po projekcji porozmawiać o filmie. Żaden telewizor nie przebije, chociażby to było malutkiegi kina, jakim jest, na przykład, szczeciński Pionier. Ostatnimi czasy nagromadziło się we mnie kilka uwag dotyczących tego tematu, które postanowiłem hurtowo wylać w jednym miejscu.

Pewnie nie raz widzieliście w kinach filmy wyświetlane w trójwymiarze. Większość z nas przeżywała króciutki okres fascynacji 3D. W moim przypadku skończyła się ona na Avatarze, który miał udowodnić, że trójwymiar ma znaczenie. Chociaż film był moim zdaniem dobry (sympatyczne połączenie Pocahontas z Transformers), to niestety nie udało się. Trójwymiar mnie nie przekonał. Mało tego, zaczął mnie drażnić.

Okazało się, że nie tylko ja jestem zawiedziony technologią "czyde". Zapytałem znajomych czy zapadły im w pamięć efekty trójwymiaru w jakimkolwiek filmie, albo czy ich zdaniem, zdarzyło się, żeby 3D stanowiło wart wspomnienia atut w którejkolwiek widzianej przez nich produkcji. Wszyscy zgodnie stwierdzili, że nawet słynny Avatar nie traci dużo, jeżeli odejmiemy efekt trójwymiaru. Nie ma filmów, które zyskiwały by na trójwymiarze. Widzowie nie podskakują w kinach, kiedy w ich stronę coś "leci". 3D nie zwiększa też immersji. Właściwie to nie skłamię twierdząc, że trójwymiar wszystkich tylko wkurza.

Kiedy tylko można, chodzę na filmy w wersji "klasycznej". Oczy i głowa delikatnie pobolewają, jeżeli trafię na długą projekcję. Mam wrażenie, że efekt ten udało się, w ciągu ostatnich dwóch lat, zmniejszyć, może to kwestia przyzwyczajenia, ale wciąż mi to dokucza. Nie mogę też oprzeć się wrażeniu, że coś jest nie tak z kolorystyką filmów wyświetlanych w 3D.

Drugą sprawą są okulary, które mnie osobiście niesamowicie irytują. Nie mogę się do nich przyzwyczaić, nie lubię ich nosić. Przez cały seans myślę o tym, że mam je na nosie. Zamiast wczuwać się w film i te słynne efekty, które mają wciskać mnie w fotel, myślę tylko o tym, że jeżeli rzucę gdzieś okiem, bez ruszania głową, to zrobi mi się niedobrze. Boję się pomyśleć jak czują się ludzie, którzy muszą zakładać pod okulary kinowe zwykłe szkła korekcyjne.

Bilety na seanse 3D są też z niewiadomych powodów droższe. Inaczej. Powody są wiadome, ale nie są zrozumiałe, przynajmniej dla takiego szaraka jak ja, którego umysłowi daleko do geniuszu CEO światowych koncernów. Trzeba było kupić trochę nowego sprzętu, ok. Co z tego? Za każdym razem, kiedy trzeba zainwestować w nowy sprzęt, klient musi za to płacić? Przecież kina zarabiają, mogą inwestować w modernizację, bez sięgania do kieszeni konsumenta. Bilety drożeją zupełnie nieproporcjonalnie w stosunku do wzrostu płac.

Tym bardziej, że kina zmuszają nas do DODATKOWEJ opłaty za wypożyczenie okularów.

Kretynizm ten zwyczajnie nie mieści mi się w głowie. Jak mam niby obejrzeć inaczej ten film? Bez okularów? Swoje przynieść? To ostatnie jest chyba niemożliwe, chociaż mogę się mylić. Tak czy inaczej. Cena biletu na stronie oczywiście nie może uwzględniać kosztu wypożyczenia okularów. No jasne, że nie, bo wtedy zobaczylibyśmy, że różnica w cenie, pomiędzy zwykłym filmem, a znienawidzonym 3D jest jeszcze większa. Nie ma to jak nabijać klientów w butelkę.

Mam serdecznie dosyć trójwymiaru. Przynajmniej w takim wydaniu, jak serwuje się nam to obecnie. Bilet do kina kosztuje 25zł, do tego 2zł na okulary. Plus oczywiście popcorn i cola za 20zł od zestawu. Łacznie musimy wydać STO ZŁOTYCH, aby iść z dziewczyną/chłopakiem do kina. STO ZŁOTYCH. Moim zdaniem to paranoja. Ile przeciętny Polak musi pracować, pójść na film? Cały dzień. Za dwie godziny rozrywki. Masakra. Przy obecnym poziomie zarobków nawet połowa tej kwoty była by wygórowana.

Do tego dochodzi jeszcze debilna kampania "Legalna Kultura", promowana przez pięknych i możnych naszego kraju, o której dobitnie wyraziło się już w sieci kilku blogerów. Pozwolę sobie nie powtarzać się i jedynie podpisać pod zarzutami stawianymi jej organizatorom. Artyści przez duże "A" odpłynęli hen daleko w swoich Ferrari i Porsche, poklepując nas na do widzenia po główkach, dziękując nam z pobłażliwością, za wspieranie i tak już dorobionych wydawców i twórców. Bądź człowiekiem, daj zarobić twórcy, który przybliża Ci kawałek artystycznego nieba.

Kiedy widzę coś takiego, moja reakcja jest dokładnie odwrotna. Aż głupio mi się robi, że wspieram tę klikę ciężkimi pieniędzmi, zamiast pomóc wystartować komuś na Kickstarterze, albo przelać pieniądze Demowi czy innemu internetowemu twórcy, których działalność uwielbiam.

Wspomnę jeszcze o fatalnej kondycji polskiego kina, które podobno szczyt dna osiągnęło wypluwając ze swoich trzewi Kac Wawę. Od wielu, wielu lat unikam, kiedy tylko mogę, rodzimych dzieł. Obiektywnie rzecz biorąc muszę przyznać, że zdarza się Polakom robić dobre filmy, ale są one zazwyczaj przygnębiające jak diabli (Dom Zły, Rewers, Róża). Depresja z ekranu, to akurat wychodzi nam dobrze. Jeżeli uważacie, że nie da się zrobić dobrego filmu, bez solidnego budżetu, to obejrzyjcie kilka czeskich filmów, nawet tych mainstreamowych (Butelki Zwrotne).

Finito.

Jeżeli podoba Ci się mój materiał to będę Ci wdzięczny, jeżeli polubisz mój profil na Facebooku, albo zafolołujesz mnie na Twitterze. Wrzucam tam sporo rzeczy, które nie pojawiają się na Gameplay'u, albo pojawiają się ze sporym opóźnieniem. Jeżeli masz ochotę na coś innego, to obczaj też mojego prywatnego bloga (treści przeznaczone dla osób dorosłych i kumatych).

sathorn
20 maja 2012 - 18:14