Młodszy kolega Maxa Payne'a i jego latarka - Buja - 21 maja 2012

Młodszy kolega Maxa Payne'a i jego latarka

Buja ocenia: Alan Wake
85

W zeszły piątek pecetowa wersja Alana Wake’a pojawiła się na półkach sklepowych w całej Polsce. Dla mnie była to okazja, żeby przypomnieć sobie tę świetną produkcję, która była jednym z powodów, dla których zdecydowałem się na zakup swojej pierwszej stacjonarnej konsoli - Xboxa 360. Do niedawna był to exclusive, teraz pecetowcy również mogą się cieszyć Alanem. Niestety posiadacze PS3 w dalszym ciągu mogą obejść się smakiem. Rozgrywka była równie przyjemna jak za pierwszym razem. Udało mi się ukończyć grę ponownie, tym razem na najwyższym poziomie trudności, w wyniku czego powstała ta oto recenzja.

Zgadnijcie jaki jest ulubiony sport Alana...

Są gry, które wciągają jak książki. Są też takie, w których czekamy na każdy kolejny etap jak na nowy odcinek ulubionego serialu. Są również produkcje, które straszą niczym najlepsze horrory i zapewniają akcję rodem z filmów sensacyjnych. Alan Wake jest tym, co powstanie, gdy rewelacyjną grę akcji wzbogacimy o grozę, tajemnicę i szaleństwo.

Przygoda rozpoczyna się na promie płynącym do malowniczej miejscowości Bright Falls. Nasz bohater, Alan Wake, to młody i bardzo poczytny pisarz, autor wielu bestsellerowych kryminałów. Szybko dowiadujemy się, że od dwóch lat zmaga się z blokadą twórczą (pozdrawiam kolegów z gameplay.pl!) i w związku z tym wybrał się wraz z żoną Alice na wakacje, które mają mu pomóc nabrać weny na pisanie kolejnych dzieł. Miasteczko, do którego przybywamy, już od pierwszej chwili zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Wygląda bardzo realistycznie, wydaje się funkcjonować zupełnie naturalnie i nie możemy oprzeć się wrażeniu, że jesteśmy na planie zdjęciowym hollywoodzkiej superprodukcji. Autorzy niejednokrotnie podkreślali, że inspirowali się serialami Twin Peaks i Lost, a przede wszystkim twórczością Stephena Kinga, i inspiracje te można bez trudu dostrzec. Bright Falls z początku wydaje się spokojną, pełną uroku mieściną, ale już po chwili pojawiają się sceny, które budują uczucie niepokoju.

Akcja zawiązuje się w momencie kiedy docieramy do chatki na środku jeziora. Okolica wygląda naprawdę imponująco - można śmiało robić zdjęcia przed telewizorem i wysyłać znajomym zamiast pocztówek z wakacji. Po zwiedzeniu małej wysepki, Alan wdaje się w sprzeczkę z żoną i opuszcza chatkę. Samotny spacer nie trwa długo, gdyż po chwili z domu dobiegają wrzaski Alice. Niezależnie od sprawności w operowaniu padem, i tak nie uda nam się wrócić do ukochanej na czas. Dobiega nas głośny plusk, znak, że trzeba się udać na pomost i uratować tonącą małżonkę. Alan biegnie na pomoc i rzuca się w czarną głębię jeziora...

Później akcja toczy się już wartko i brawurowo - budzimy się w rozbitym samochodzie w środku nocy, z ostrym bólem głowy i amnezją. Szybko przekonujemy się, że za wszystkim stoi wszechwładny Mrok, który od tego momentu nasyła na nas kolejne zastępy Opętanych. Nie obejdzie się bez strzelania, ale to tylko jeden ze środków do osiągnięcia naszego głównego celu – uzyskania odpowiedzi na pytania nurtujące bohatera i, przede wszystkim, gracza – co się stało z Alice? I w ogóle o co w tym wszystkim chodzi? Sprawa nie jest łatwa, bo za dnia wszyscy zachowują się normalnie i nikt nie wierzy pisarzowi z amnezją, który opowiada niestworzone historie. W naszej misji jesteśmy zdani tylko i wyłącznie na siebie.Nie jest to zbyt pocieszające, gdyż główny bohater absolutnie nie jest typem komandosa, szkolonego, by rozprawić się z setką najemników. Ot, mamy do czynienia ze zwykłym celebrytą, na którego drodze niespodziewanie stają monstra rodem z najgorszych koszmarów. Pijący hektolitry kawy literat w dżinsach, bluzie z kapturem i wiatrówce nie umie przeskoczyć żadnego płotu, a po kilkunastu metrach sprintu dostaje zadyszki i ciężko mu biec dalej. Mimo to łatwo nam się zżyć z bohaterem, który, wtrącając tu i ówdzie swoje komentarze, zwierza nam się ze swoich przemyśleń i lęków, a także jest swoistym narratorem, który pomaga w odnalezieniu się w skomplikowanej akcji. Ważnym elementem gry jest także znajdowanie kolejnych stron maszynopisu książki, którą, o dziwo Alan dopiero planował napisać. Szybko przekonamy się, że to co w niej przeczytamy ma ścisły związek z wydarzeniami, które albo miały już miejsce podczas rozgrywki, albo dopiero nastąpią.

Do jednej z największych zalet gry należy jej mroczna atmosfera. Wszechogarniającą ciemność śmiało można nazwać jedną z głównych bohaterów. Większość wydarzeń odbywa się w nocy i grając w ciemnym pokoju mocno wyczekiwałem, aż nad Bright Falls w końcu zaświta słońce. Ponadto, światło jest naszym jedynym sprzymierzeńcem w walce z upiornym przeciwnikiem. Gra światła jest kluczowa  - widać że twórcy włożyli bardzo dużo starań w to, żeby nigdy nie było za jasno lub za ciemno. Nawet w scenach, podczas których czerń wylewa się z ekranu – nie mamy żadnego problemu z orientacją w terenie.

Strzelanie do wrogów momentami staje się nużące. Widać jednak, że twórcy zdali sobie z tego sprawę i za wszelką cenę postarali się, żeby urozmaicić nam grę.  W szczególności w pamięci zapadła mi scena, w której bronimy naszej pozycji na wielkiej scenie koncertowej, a pomaga nam nasz przyjaciel Barry, który steruje oświetleniem i nagłośnieniem. Cała bitwa kończy się efektownym pokazem fajerwerków. Jestem pewien, że utwory fikcyjnej grupy Old Gods of Asgard będą Wam dźwięczeć w uszach przez kolejne kilka minut po walce.

Skoro już o tym mowa - wisienkę na torcie stanowi ścieżka dźwiękowa.. Utwory na końcu każdego odcinka – autorstwa takich artystów jak David Bowie czy Roy Orbison - są tak chwytliwe i tak doskonale pasują do klimatu gry, że po jej przejściu do dzisiaj katuję je na YouTube. Głosy postaci również nagrane są rewelacyjnie, bardzo dobrze podkreślają ich charaktery. Galeria osobistości w ogóle jest imponująca, każdy jest autentyczny, ma swoje cechy i indywidualne poglądy, które wpływają na jego działania.

Alan Wake po pierwszym ukończeniu był dla mnie grą roku, dzisiaj to jedna z najlepszych produkcji na x-boxa. Jest w niej wszystko, czego powinna dostarczać interaktywna rozrywka dwudziestego pierwszego wieku. Oprócz tego wygląda i brzmi przyjemnie dla zmysłów, a opowiedziana historia na długo zapada w pamięć. Dla tych, którym wciąż mało, autorzy przygotowali dwa bardzo dobre dodatki DLC. Ja wciąż jednak czekam na pełnoprawny sequel, bo z chęcią wrócę w okolice Bright Falls, a może nawet zawędruję razem z Alanem gdzieś dalej.

Buja
21 maja 2012 - 16:59