Sprintem przez Sanktuarium - Mureet - 18 września 2012

Sprintem przez Sanktuarium

Gdy w sieci zaczęły pojawiać się pierwsze fragmenty rozgrywki z Diablo III, poczułem, że muszę mieć tę grę. Napięcie rosło właściwie do samej premiery, aż do brutalnego zderzenia się z rzeczywistością. Przez dłuższy czas Blizzard nie mógł się uporać z problemami technicznymi spowodowanymi zapchanymi serwerami, co skutecznie uniemożliwiało grę lub jej komfortowe użytkowanie.

Ostatecznie udało mi się zagrać, a nawet przejść całą kampanię, lecz bez większej fascynacji z mojej strony. Grafika nie porywała, fabuła była miałka, brakowało animacji, optymalizacja kulała, poziom trudności nie wymagał za wiele, jedynie walka była satysfakcjonująca.

Niemniej sama walka to trochę przy mało i nie spowodowała, że nie można było oderwać mnie od monitora. Tak więc Diablo poszło w odstawki kosztem innych gier. Dopiero po paru miesięcznej przerwie uznałem, że warto zagrać w coś niezobowiązującego, a że za taki tytuł uznawałem produkcję Blizzarda to zdecydowałem się wrócić do świata Sanktuarium.
Po jednym dniu samotnych przepraw, znajomy postanowił mi towarzyszyć w dalszej przygodzie, pomagając mi przejść grę na poziomie Koszmar (krok wyżej po "normalnym"). Trzeba jednak zaznaczyć, że "pomagać" to pewne nadużycie w tym wypadku. Osobiście uważam, że to właśnie koszmar powinien być tym startowym poziomem trudności. Ale ja nie o tym chciałem.
Przechodząc z kumplem Koszmar doszliśmy do wniosku, że warto trochę przyspieszyć, abym mógł szybciej dołączyć do jego wysoko poziomowej postaci. W ten sposób rozpoczął się speedrun.
Chcieliśmy przejść kampanię jak najszybciej, aby "mieć to z głowy", a bawiliśmy się lepiej niż zawsze. Gra nabrała zupełnie innego wymiaru, stała się dużo bardziej intensywna. Brneliśmy do przodu niemal nieustannie, bez chwili wytchnienia. W efekcie zalewały nas kolejne hordy przeciwników niemal co krok. I nie chodzi o ich większą ilość, ale po prostu nie skupialiśmy się na odkrywaniu zakamarków i zbieraniu itemów, tylko na wykonaniu kolejnej misji, dotarciu do kolejnego punktu kontrolnego. Sprawiało to wrażenie, że przeciwnicy właściwie pojawiają się nieustannie.

Również znacznie szybciej widać progres naszej postaci, co sprawia, że czujemy jak nasz bohater rośnie w siłę. "Jeszcze pół godziny temu miałem 45 poziom, a teraz mam już 47 i obrażenia znacznie większe. Wow!". Takie myśli nie opuszczały mnie ani na moment.
Tak naprawdę był to mój pierwszy speedrun, który zakończył się sukcesem, a co ważniejsze przyniósł ogromną ilość frajdy. Oczywiście liczę się z tym, że taki przebieg w dużym stopniu był podyktowany niewygórowanym poziomem trudności, lecz patrząc z perspektywy, nie mam zarzutów, że było zbyt prosto, no może trochę. Znaczne podwyższenie pozimu trudności wiązałoby się z mniej intensywną rozgrywką, gdyż każdy przeciwnik sprawiałby spore problemy, pochłaniając przy tym dużo czasu.
Choć nie rezygnuje z gry na wyższych poziomach trudności, w końcu każdy gracz lubi wyzwania, to na pewno będę chciał powtórzyć takiego speedrun'a. To potężna dawka adrenaliny, która sprawia wrażenie gry na sterydach. Polecam wszystkim spragnionych intensywnych doznań.

Mureet
18 września 2012 - 10:43