Dreszcz - evilmg - 9 kwietnia 2013

Dreszcz

Obiecałem kiedyś, że będę pisał na gp o książkach. Przynajmniej trochę. Słowa nie dotrzymałem, bo tekstów poświęconych literaturze od tamtego czasu właściwie nie było. Trzeba to naprawić prawda? Dziś chciałbym wcisnąć wam recenzję najnowszej książki Jakuba Ćwieka pod tytułem "Dreszcz"

 

Jak myślicie co by się stało gdyby obdarzyć skrajnie nieodpowiedzialnego gościa mocami godnymi superbohatera? Brzmi interesująco? Taki jest właśnie "Dreszcz" Jakuba Ćwieka. Czytając tą pozycję możemy zobaczyć perypetie bardzo nietypowego bohatera. Rysiek bowiem swoje moce zdobył na starość i nie do końca jest przekonany czy powinien się tego imać. Jakoś ta cała impreza średnio do niego pasuje, ciężko przykleić łatkę bohatera do człowieka, który jak sam twierdzi spędza dzień na słuchaniu muzyki, a jego pracą jest oglądanie filmów z Seagalem....

Powiedziałem, że Rysiek dostał swoje moce na starość, ale tak po prawdzie to nie bardzo jest jak ustalić Ryśkowy wiek. Jedyne czym tak naprawdę można się kierować to dorosła córka, siwe kłaki i to, że sporo ludzi zwraca się do niego jak do niepokornego dziadka. No dobrze, ale kim jest Rysiek? Ze wstępu wynika, że jest jakimś stetryczałym obibokiem. Nie! A w każdym razie nie do końca. Ryszard Zwierzchowski, bo tak właściwie nazywa się nasz bohater jest starym rockmanem. Jednym z tych, którzy raz zanurzywszy się tym klimacie już tam zostali i ulegli jakiejś mumifikacji w esencji składającej się z ciężkiej muzy i specyficznego klimatu ciągnącego się za koncertującymi kapelami. Gdyby chcieć opisać go w kilku słowach wystarczy w myślach skrzyżować Ryszarda Riedla z Dio i wychodzi nam Zwierzu (pseudonim sceniczny głównego bohatera).

 

Zwierzchowski obrywa piorunem podczas wylegiwania się na leżaku na trawniku pod blokiem. Dzięki pomocy najlepszego przyjaciela (jedynego?), emerytowanego górnika Alojza, trafia do szpitala gdzie Rysiek odkrywa, że potrafi ciskać błyskawicami. Zaskoczony zmywa się z tego przybytku zanim ktokolwiek inny miał szansę zorientować się jaka przemiana w nim zaszła. Szybko okazuje się, że nie tylko główny bohater doznał podobnej przemiany, na świecie zaczynają się ujawniać różnej maści bohaterowie, a za Ryśkiem zaczyna łazić szczeniak pochodzący z ojczyzny Shakespear'a, który uparł się być jego Albertem. No wiecie, lokajem jak Albert z Batmana. Gdzie pojawiają się bohaterowie tam muszą pojawić się super-złoczyńcy. W końcu każdy bohater powinien mieć swojego Moriartiego. Drogi niektórych z nich dość szybko krzyżują się z Ryśkowymi i w ten sposób możemy poznać Ekumena i Zawiszę Czarnego. Czytając o obu musiałem mieć niezłego banana na twarzy...

 

Przyznam się, że trochę bałem się tej książki. Z książkami Ćwieka miałem dość różne doświadczenia. Tak należę do tych ludzi, których rozczarowało zakończenie "Kłamcy", chociaż nie, mam mieszane odczucia... W każdym razie "Dreszcz" kupił mnie od pierwszej strony. Przeczytawszy tytuł pierwszego opowiadania "Thunderstruck" wiedziałem już, że jestem w domu. Rock dosłownie wylewa się z tej książki, bohaterowie słuchają, grają i nawiązują w rozmowach do kultowych kapel. Nawet tytuły opowiadań są tytułami znanych piosenek. Jeśli dodać do tego kupę humoru, któremu momentami bliżej do absurdów z opowiadań o Wędrowyczu niż do czegokolwiek innego (zwłaszcza historia powstania Ekumena), robi się wręcz zajebiście.

 

Werdykt? Czytać! Książka jest świetną, lekką lekturą. Jedną z tych pozycji, które czyta się cholernie szybko, ale nie zostawiają po sobie żadnej głębszej refleksji, ale w sumie czego się spodziewaliście? Sam opis od wydawcy mówi z czym mamy do czynienia!

evilmg
9 kwietnia 2013 - 22:20