Recenzja God of War III - Moja zemsta dobiegła końca - Rasgul - 9 kwietnia 2013

Recenzja God of War III - Moja zemsta dobiegła końca

Rasgul ocenia: God of War III
100

Ostatni epizod przygód Kratosa nareszcie dobiegł końca. Wraz z napisami końcowymi zmieniłem świat pełen ładu w bezład. To właśnie ten szalony, bezwzględny, mściwy Spartiata zniszczył całą olimpijską kadrę. Tak samo jak resztę świata. Zemsta dopełniła się, choć koszty były wysokie. Mit o stworzeniu świata został przeczytany od końca – ziemia ze swej pięknej postaci, zamieniła się w chaos. Widząc ten krajobraz, wiem, że moja zemsta… dobiegła końca...

Trylogia God of War z Kratosem w roli głównej wreszcie miała swój El Grande Finale. Wcielający się w niego Bogusław Linda, wbił Ostrze Olimpu w ostatniego oponenta. Świat pogrążył się przez to w nicości, dysharmonii. Zdecydowanie było to jedno z najlepszych i najbardziej epickich zakończeń, jakie zobaczyłem w swoim gamingowym życiu! Ta gra to prawdziwy system seller PlayStation 3! Uczta dla oczu, uszu i wszystkich innych zmysłów! Ciężko wszystko opisać słowami. Sami musicie dokonać zemsty…

Ale po kolei. Recenzja nie ma być nieuporządkowanym syfem, a raczej artykułem zachęcającym do zakupu produktu. Postaram się utwierdzić każdego w przekonaniu, że jeśli ktoś posiada trzecią dużą czarnulkę ze stajni Sony, a na półce nie miał jeszcze God of War III, to powinien zacząć bić się w pierś… cegłą. Zresztą zauważyliście pozytywne emocje, emanujące z zapisanych w pierwszych dwóch akapitach słów. Niby to tylko wirtualny papier, ale czujecie ten entuzjazm, tą chęć przekazania informacji, o styczności z tworem idealnym dla autora. Do momentu skończenia tej gry w całości, odczuwałem pustkę. Był to jakiś brak satysfakcji z pokonywania kolejnych etapów innych produkcji. Tutaj jest inaczej. Zemsta wypełniła nicość…

Tak wygląda świat po zetknięciu się z Kratosem...

Wątek fabularny zaczyna się w momencie, gdy ten z drugiej części Boga Wojny dobiegł końca. Jak pamiętamy, zakończył się on ogromnym, epickim cliffhangerem, a tutaj następuje kontynuacja tułaczki Ducha Sparty. Wspinamy się na szczyt góry Olimp i w sumie nie byłoby w tym nic ciekawego, gdyby nie fakt, że tą czynność wykonujemy przy pomocy tytana Gai. To właśnie na jej plecach Boguś Linda mówi Zeusowi, że bynajmniej nie wpadł na herbatkę. Jego celem jest zniszczenie niepodważalnego, monumentalnego dobytku greckich bogów. Sama opowieść, na pierwszy rzut oka, nie oferuje jakiś przesadnych zawiłości czy innych, zbędnych, filozoficznych przemyśleń. Podkreślam jednak – na pierwszy rzut oka. Wraz z przebiegiem wydarzeń tłumaczone są niemalże wszystkie wątki, o jakich napomknięto przy poprzednich odsłonach. Do tego motywacje obu stron konfliktu – nie zawsze posiadające podział na czerń i biel – wreszcie zaczynają mieć jakiś sens. Zamiast głupiego pretekstu do zabijania, mamy spójną, logiczną całość. Cieszę się, że twórcy postanowili zakończyć to porządnym stylu, nie zostawiając większych luk. Dzięki temu nasza zemsta jest w pełni uzasadniona…

Pierwsze piętnaście minut to, ciągnąca się na różnych płaszczyznach, batalia z Posejdonem. Skalą dorównuje ona potyczkom z bossami wielkości planet z Asura’s Wrath. I choć nie stajemy z nim do walki oko w oko, to cały czas czujemy potężne napięcie. Bóg oceanów nie jest tu zresztą tylko wyjątkiem. Praktycznie każde starcie z olimpijską kadrą przekracza skalę epickości. Ich wykonanie jest piekielnie dobre, a pokonanie każdego z osobna daje porządną nagrodę i jeszcze większą satysfakcję. Oprócz umiejętności walki testowana jest też nasza zwinność oraz zdolność szybkiego główkowania. Tutaj wiecznie coś się dzieje, a przerwa na siusiu nie została uwzględniona. Od konsoli po prostu ciężko się oderwać, niezależnie czy jest to bitwa mała, czy duża. Nasza zemsta przybiera ogromną skalę…

Cudowny taniec ostrzy Kratosa...

Jedna rzecz została niemieniona w całym cyklu, traktującym o Spartiacie (i w sumie dobrze). Jest to zdecydowanie rozgrywka i mechanika, za nią się skrywająca. Jeżeli ktoś miał okazję bawić się przy jakiejś odsłonie God of War (jeżeli nie, niech lepiej nadrobi zaległości), to poczuje się jak w domu. Sterowanie nie zmieniło się praktycznie wcale, a nawet wiele kombinacji przycisków jest takie same. Wciąż mamy ciosy lekkie, ciosy potężne, bloki, uniki, różne zaklęcia czy łapanie przeciwników. Gdy zostałem wciągnięty w wir pierwszej walki, to zmysłowo zacząłem  naparzać kwadrat i trójkąt. Efekt był mi znajomy – te same animacje, te same cięcia, ta sama brutalność i ta sama potęga Ostrzy Wygnania. W każdej z przygód Kratosa jesteśmy raczeni tym samym systemem walki. I bardzo dobrze! Nigdzie indziej niszczenie watahy przeciwników nie sprawiało mi takiej frajdy, jak tutaj. Nie wiem czy to urok naszego protagonisty, czy pieczołowitość ludzi z Santa Monica, ale uruchamiając kolejnego już z rzędu GoWa, wiem, że zabawa będzie przednia. Wyczuwam w powietrzu, że będę kroił i rozrywał moich oponentów, bez litości. Finał trylogii stara się ze wszystkich mechanik wycisnąć jak najwięcej, co zresztą zgrabnie mu się udaje. Do tego, dorzucane są jeszcze drobne nowości. Wystarczy wspomnieć o większej liczbie potworów na ekranie, a każdy fan dostaje w oczach przebłysku. Widzi, że teraz zamiast tańczyć z 6 demonami, do kółeczka dojdzie następne 20 partnerów. A jak wiemy – im więcej, tym lepiej, także fun jest jeszcze większy. Zemsta jest zatem piekielnie satysfakcjonująca…

Nasza vendetta została okraszona również intrygującym klimatem, ponieważ cała seria God of War jest osadzona w mitologii greckiej. Za dzieciaka lubiłem czytać Parandowskiego, przez co starożytne opowieści o bogach to uniwersum dla mnie wymarzone. Bardzo podobały mi się wizje bogów, potworów i różnych lokacji, które tak naprawdę ciężko było mi sobie wyobrazić. Zadbano tu o wiele detalów, przez co immersja jest bardzo głęboka. Nawet nie wiecie jak miło mi było zobaczyć otchłań Tartaru, kuźnię Hefajstosa, labirynt Dedala, albo komnatę Afrodyty (to spodobało mi się najbardziej – kto grał, ten wie :D). Wreszcie zaszczytem było ujrzeć różnych tytanów, bogów, aż w końcu patrzeć jak wszyscy z nich obracają się w pył, przy kontakcie z Kratosem i jego brakiem litości. Nie wiem czemu, ale widok niszczonego piękna, sprawia mi jakąś dziwną radość. Trzecia część i jej klimat to prawdziwa wisienka na torcie dla fanów. Zemsta potrafi napawać…

Helios, słuchaj. Jak bolał mnie ząb to go wyrwałem...

Wszystkie wymienione wcześniej elementy nie sprawiałaby takiej radości, gdyby nie stojący za nimi silnik graficzny.  Powiem tak – God of War III to jedna z najcudowniej wyglądających gier na PlayStation 3. Konkurencja widząc ją, ma pełne majtki. Ludzie z Santa Monica wycisnęli naprawdę sporo z konsolki, choć cały czas mamy wrażenie, że nie jest to maksimum. Pomimo, że gra ma już prawie na karku trzy lata, to cieszy oko niemiłosiernie. Wiecznie zaskakuje nas świetnymi teksturami, przepięknymi animacjami, wybornymi modelami postaci i innymi efektami graficznymi. Projekty lokacji, przeciwników, bogów, tytanów... wszystkiego, sprawia ogromnie pozytywne wrażenie. Nasze otoczenie nigdy nie jest wymarłe, wiecznie coś się dzieje. Ono jeszcze bardziej nasącza klimat, przez co naprawdę mamy wrażenia uczestnictwa w wielkiej wojnie, wojnie z Olimpem. Nastrój piętnuje również muzyka. Kompozycja utworów jest monumentalna, epicka i wywołująca ciarki na plecach! Motyw główny jest tego najlepszym przykładem. Już w samym menu głównym, zostajemy nasiąknięci ciężką atmosferą, świetnie wpasowującą się w koncepcje serii God of War. Do kwestii audio doliczmy również świetną polonizację. Jak wiemy - dzięki inicjatywie „Lokalizacja 2.0” od Sony, możemy posłuchać naprawdę porządnie wykonanego dubbingu. W polskiej wersji rolę główną gra Bogusław Linda i powiem, że nikt inny nie pasuje bardziej do postaci Kratosa jak Boguś. Sprawuje się on cudownie, zresztą tak jak większość pozostałej plejady. Po prostu nasza zemsta cieszy oko i ucho…

Podsumować mój wywód jest naprawdę prosto – God of War III to jedna z najlepszych gier, przy jakich miałem okazję bawić się w życiu. Finał trylogii odbił w moim mózgu ogromne piętno i po jego ukończeniu czuję się spełniony. Wszystko tu gra jak należy, każdy trybik w potężnej machinie działa jak należy, nie ma żadnych skrzypnięć czy problemów. I w sumie mógłbym powiedzieć, że sterowanie nieraz nie działa jak trzeba, że gra mogłaby być dłuższa i dalej drążyłbym na siłę, w poszukiwaniu wad, ale po co? Ja mam uczucie porządnie wydanych pieniędzy i niech tak pozostanie. Cieszę się, że zemsta Kratosa dobiegła końca w tak epicki sposób…


Zapraszam do odwiedzania oraz lajkowania mojego fanpage na facebooku, jeżeli chcecie być na bieżąco z tym, co dzieje się u Rasgula, albo po prostu macie czas na czytanie różnych przemyśleń, czy innych głupot.

Rasgul
9 kwietnia 2013 - 19:58