Myślę, że każdy z was ma za sobą przynajmniej jeden wyjątkowo nieudany zakup, który wspomina z niesmakiem latami. I nie chodzi tu tylko o gry, ale również o książki, filmy, elektronikę czy nawet żywność. Jednak niesmak po zmarnowanych 7 czy nawet 10 złotych po kupnie kanapki w znanej sieci restauracji typu fast-food przy refleksji "Na obrazku wydawała się większa" ma się nijak do zmarnowanej jednorazowo grubszej gotówce (bo ceny od 150 do 300 złotych to dla studenta już kwota, przez którą trzeba ograniczyć się z innymi przyjemnościami na pewien okres czasu) dla kilku godzin zabawy zakończonych gorzkim "To wszystko?".
Ja wiem, że mam takich nieprzyjemnych zakupów przynajmniej tuzin za sobą - od premierowej wersji Xboxa 360 Premium (która to wersja do bezawaryjnych nie należała) po kilkanaście gier. Stąd pytanie- czy naprawdę warto kupować coś w dzień premiery?
Ale może zacznę od historyjki nie (aż) tak odległej - Zafascynowany wspaniałym Dead Space, który spełnił wszystkie moje oczekiwania i przyprawiał momentami o zawał serca za każdym razem gdy go sobie odświeżałem, zasiadł do przygody z kontynuacją historii o Boskim Inżynierze. Nie zagłębiając się w szczegóły - początek był kapitalny i poza kilkoma rzeczami, które mi nie dawały spokoju (czy tylko ja zauważyłem, że nauczyli główną postać mówić?) gra zapowiadała się kapitalnie.
Niestety, po 2 dniach (a raczej nocach) , oglądając napisy końcowe nie mógł pozbyć się wrażenia, że to nie to samo. Powód? Na początku myślałem, że ostatnie sceny + kilka zgrzytów fabularnych pozostawiły niesmak. Jednak po drugim przejściu mogłem już postawić diagnozę bez zawahania -Szukając horroru trafiłem na strzelankę. I tyle. Czy to oznacza, że produkt jest gorszy od części pierwszej? Oczywiście, że nie - wrogów więcej, system walki poprawiony, grafika lepsza, fabuła bardziej rozbudowana itp.. Itd., ale nie tego szukałem. Przez ostatnie kilka rozdziałów byłem zbyt przejęty ilością wrogów, aby się bać czegokolwiek - ilość zastąpiła jakość i zamiast klimatu miałem nieustaną walkę i stan gotowości. Gdybym wiedział, że tak odbiorę ten produkt to może kupił bym go dopiero po latach. A może nawet w ogóle.
Dzięki bogu nic mnie nie podkusiło, aby kupić w dniu premiery ostatnią część. Zresztą, mniejsza o to.
I kolejna historyjka - o jedynej grze, której celowo nie ukończyłem - Dragon Age II. Nie jestem może wielkim fanem pierwszej części - przeszedłem ją zaledwie 4 razy - ale muszę przyznać, że dzieło gry BioWare przypadło mi do gustu. Fabuła może nie była przesadnie innowacyjna, ale opierała się o ciekawe dla mnie klimaty i była obfita w rozmaite zwroty akcji, które nie pozwalały mi się specjalnie odklejać od monitora na zbyt długo. W dodatku muzyka miodna, humor pasował, było w co się zagłębić a i bywało trudno. Słowem: solidne 9/10 - w pełni zasłużone.
Nie będzie zatem dla nikogo zdziwieniem, że przy pierwszej okazji udałem się do sklepu, aby nabyć kontynuację. Aby nie zagłębiać się specjalnie w detale, które mogłyby komuś, kto zamierza jeszcze swoją przygodę z tym tytułem przeżyć powiem po prostu, że w trzecim rozdziale uświadomiłem sobie, że poza ulepszoną grafiką i systemem walki jestem niebywale zniesmaczony wszystkim innym - brakiem zróżnicowanych lokacji, dennością postaci i brakiem fabuły. Wstałem, spakowałem grę do pudełka i sprzedałem ją . Jak się pewnie domyślacie nie zyskałem na tej transakcji.
I owszem - można powiedzieć, że się nie spisałem w kwestii wywiadu: mogłem obejrzeć zwiastuny (widziałem tylko jeden, który był dobry, ale miał się nijak do efektu końcowego) przeczytać kilka recenzji, popytać znajomych, obejrzeć z 2-3 filmiki przedstawiające rozgrywkę itp. Itd. To mogło mnie powstrzymać przed tym błędem. Z drugiej jednak strony - w sprawach gustu nie ma dyskusji. Założę się, że jest wielu, którzy czytając mój opis Dragon Age II czy Dead Space II uznało, że grali w zupełnie inną produkcję. Ba! Większość graczy bardziej sobie ceni drugą odsłonę przygód Isaaca, więc po przeczytaniu pochlebnych recenzji przed kupnem mógłbym być jeszcze bardziej rozgoryczony.
Aby być na czasie zakończę teraz nawiązaniem do GTA V - Nie jestem w stanie przewidzieć jak niepowtarzalne będzie najnowsze dzieło firmy Rockstar i na jak długo pozostanie w pamięci graczy jako "ta jedyna" i "ta niepowtarzalna" gra, ale wiem jedno - będzie to na pewno bardzo dobra gra, która zapewni większości godziny świetnej zabawy. Ale wciąż nie jestem skory, aby udać się do sklepu i zakupić "piątkę". Dlaczego?
Bo wciąż pamiętam boom na Diablo III, który był podobny do obecnego na GTA V i pamiętam jak po 10 latach oczekiwań wielu z moich znajomych strasznie narzekało na kontynuację ich ulubionej dwójki. Wtedy już upewniłem się, że nie ma tytułów pewnych, więc dlaczego powinniśmy pewnie inwestować w ciemno daną kwotę, która za pół roku spadnie może nawet o ponad połowę? Czy przyśpieszenie naszej radości z gry jest warte tych dodatkowych pieniędzy?
A tymczasem na moim Steamie wyskoczyło, że przejście Saints Row: The Third jeden raz (z eksplorowaniem miasta, zbieraniem dmuchanych lalek, robieniem misji pobocznych i marnowaniem czasu na różne niemoralne przyjemności… głównie marnowanie czasu na różne niemoralne przyjemności...) zajęło mi ok. 35h. Więc to chyba najlepiej zainwestowany 1$ w moim życiu.
Nowa część podobno lepsza. Poczekam, zobaczę….