Metal Gear Solid jest niczym wino - PatriciusG. - 6 lipca 2015

Metal Gear Solid jest niczym wino

Jako wciąż dość świeży posiadacz Playstation 3 i 4 w kolekcji staram się nadrobić wszystkie pozycje, których jako wcześniejszy entuzjasta Xboxa 360 i posiadacz PC mogłem pomarzyć. Próba ugryzienia kultowego Metal Gear Solid była tylko kwestią czasu, gdyż chyba nie ma gracza na świecie, który zwie siebie graczem a o serii nigdy nie słyszał. No ale zanim dojdę do najbardziej przeze mnie wyczekiwanego Snake Eater, trzeba wrócić do korzeni...

Jak się miewa teraz Tactical Espionage Action po prawie 20 latach od daty wydania? 

Od razu mówię, że zawsze byłem totalną odwrotnością ‘graphics whore’, więc oszczędzając czas czytelnika od razu mówię, że nie znajdzie tutaj w tym tekście nic dla siebie, jeśli nie przeskoczy grafiki na dzisiejsze czasy dość... cóż... nie owijajmy w bawełnę – słabej. O ile pamiętam jak u znajomego widziałem MGSa kilkanaście lat temu, to uważałem to za całkiem ładną i przyjemną pozycję, tak teraz mogę powiedzieć wyłącznie – da się grać. Niestety początki grafiki 3D starzeją się najgorzej. 

Zacznijmy od faktu wszystkim dobrze znanego – nie każda gra starzeje się dobrze. Ba – moim zdaniem większość starzeje się fatalnie. I pomijając powyższy aspekt grafiki, na który jestem w stanie zupełnie przymknąć oko (a nawet oba) to inne aspekty również mogą pozostawiać wiele do życzenia na dzisiejsze standardy, do których zostaliśmy przyzwyczajeni. Przykładowo uważam, że pierwszy Resident Evil postarzał się wręcz fatalnie – średnie sterowanie, fatalne dialogi, kiczowate przerywniki i kulawe głosy postaci szybko mnie odstraszyły od tego tytułu. Fakt, klimat jest wciąż gęsty i gra jest przyjemna przez nieprzyjemność miejsca, ale nie potrafiło mnie to utrzymać przed monitorem do napisów końcowych.

UWAGA: Zaraz będą lekkie spoilery – nie zdradzam zakończenia, ani jak przejść kluczowe momenty, bo chce zachęcić a nie odstraszyć, ale odnoszę się do fabuły - jeśli komuś to przeszkadza to radzę pominąć.

Fabuła zaczyna się prosto i niewinnie jak na grę pełną akcji przystało i dopiero z czasem dochodzi wiele rozbudowanych wątków. Wcielamy się w Solid Snake’a – żołnierza, który uchodzi za żywą legendę i którego większości napotkanych postaci nie trzeba przedstawiać. Mino tego, że od dłuższego już czasu nie zajmuje się wojennym rzemiosłem a prowadzi spokojnie życie z dala od cywilizacji, zostaje pojmany przez swojego byłego przełożonego i wybłagany do podjęcia się misji, której to podobno tylko on może sprostać – wkradnięcia się do tajnej bazy pełnej nuklearnych głowic, pokonaniu terrorystów i odbiciu dwóch VIPów z rąk terrorystów. Bardzo szybko jednak okazuje się, że jest to zdecydowanie bardziej złożona misja i przyjdzie nam walczyć o losy całego świata. Tyle o fabule, o której można przecież przeczytać już wszystko w internecie.

 

Wniosek? Fabuła prosta i oparta o banalne schematy jakich pełno w filmach szpiegowskich/akcji, ale opowiedziana w naprawdę przyjemny sposób, rozwijana stopniowo z wprost idealnym tempem, z porządną ilością zwrotów akcji, niespodzianek i zakończona w iście filmowym stylu. Nawet po obejrzeniu setki filmów o zbliżonej tematyce fabuła potrafi nas nie raz zaskoczyć i uwieść złożonością.

Jeśli chodzi zaś o gameplay to gra reklamowana jako taktyczna akcja szpiegowskazdecydowanie nie zawodzi - Jest akcja, jest szpiegostwo i jest taktycznie. Snake ma masę gadżetów, dzięki którym rozgrywka nie ogranicza się do zwykłego biegania przed siebie. Mamy kilka broni i gra wymusza na nas korzystanie przynajmniej raz z większości z nich, a większość lokacji najlepiej jest po prostu się ‘przeskradać’. Trzeba przyznać, że wszystko jest tak ładnie poplątane między sobą i zróżnicowane. W dzisiejszych czasach fakt, że Snake potrafi się czołgać, pukać w ścianę, aby zwrócić uwagę przeciwników, walczyć wręcz, czy zabijać po cichu nie jest dla nikogo szokiem, gdyż przeciętna skradanka daje wiele podobnych możliwości, ale jest to wystarczająco obfity wachlarz, aby gracz się nie nudził i miał kilka możliwości przejścia danej lokacji. Jest to też na tyle dopracowane, że nie frustruje jak niektóre ‘funkcje’ w innych grach, które są teraz lustrowane przez  graczy na całym świecie.

Fakt, pierwsze chwile były dla mnie dość ciężkie – często wpadałem na wrogów, zostawiałem ślady czy wpadałem na kamery, ale jest to spowodowane raczej tym, że przyzwyczaiłem się do głupszych (a już na pewno ślepszych i ślepsiejszych) wrogów z gier wydawanych obecnie i złym wyczuciem sterowania na początku. Po 30 minutach wszystko jest przejrzyste i intuicyjne. 

No i oczywiście system dialogów, który nigdy się nie zestarzeje. Na dobrą sprawę ok 70-80% wszystkich dialogów dzieje się przez CODEC – rodzaj telefonu, za pomocą którego możemy prowadzić wideokonferencje z naszą bazą, oraz sprzymierzeńcami, którzy są niedaleko naszej lokacji. Kiedy ktoś do nas dzwoni, możemy odebrać telefon z ważnymi informacjami, albo w każdej chwili wybrać odpowiednią częstotliwość i zadzwonić z prośbą o pomoc. Ma to również inne ciekawe zastosowanie – dzwoniąc do Mai Ling możemy zapisać grę a niektóre postacie mogą nam podpowiadać jak przejść niektórych bossów, zabezpieczenia czy lokacje – innymi słowy „hinty”. Dzięki prostej konstrukcji rysowanych portretów, które posiadają wyłącznie lekkie animacje, a nie przerywników filmowych jak to bywa w innych produkcjach z tamtych czasów, ¾ wszystkich przerywników filmowych zestarzało się znacznie lepiej niż reszta gry.

Jeśli dodamy do tego wiele zabawnych smaczków, typu (kultowe już) poruszanie się w kartonie po głowicy nuklearnej, aby wrogowie nas nie widzieli, przebieg walki z bossem, który czyta nam w myślach oraz wszechobecne aluzje z każdej strony, które dają nam do zrozumienia, że każdy wie o byciu częścią gry wideo to powstaje nieśmiertelna pozycja, w której każda chwila jest lepsza od poprzedniej.

Oczywiście – nie jest to pozycja pozbawiona wad. Od kilku trywialnych mankamentów jak choćby brak funkcji przewijania dialogów jednym kliknięciem i niektórych przerywników filmowych (po 5 podejściu do walki z bossem jest to dostrzegalne), albo ilość czasu poświęconego przez protagonistę na pokazanie swojego stosunku do życia, wojny i jaki żołnierz być powinien. Końcowe sceny oraz walki z bossami (a zwłaszcza zakończenia takich walki) mogą też niektórym nie przypaść do gustu i wydać się przegadane, chociaż rozmowy typu „Zanim Cię zabije opowiem Ci historię mojego życia” to coś typowego w filmach akcji, więc po prostu trzeba lubić i szanować gatunek. Co nie zmienia faktu, że chcąc ujrzeć kulminacje końcowe dialogi mogą nam się wydać troszkę przydługawe.

No i zdecydowanie trzeba nadmienić, że współczesny gracz mógł zbyt przywyknąć do obecnej wspaniałej techniki robienia gier, stąd niektóre rzeczy takie jak celowanie (TPP jak i FPP) czy też poruszanie się mogą wydać się toporne i przestarzałe. Nie jest to jednak nie do przejścia, gdyż obecne gry też nie są pozbawione wad. Ba! Wręcz uważam, że jest lepiej zrobiona niż większość obecnie wypuszczanych gier, jeśli chodzi o ilość bugów. 

I o ile jest masa gier, w które teraz nie da się grać nie mając lekkiej nostalgii myśląc o tytule, bo gra się zwyczajnie zestarzała obok nas i teraz nas bardziej odstrasza niż przyciąga to zapewniam was – Metal Gear Solid nie jest jednym z tych tytułów, gdyż przykleja nowego gracza do ekranu tak samo, jak prawie 20 lat temu. W telegraficznym skrócie: Dla wszystkich tych, którzy chcą znać klasykę, ale się boją rozczarowań – warto dać szansę Metal Gear Solid.

P.S.: Mój tekst ma na zadaniu zachęcić do sięgnięcia po pozycje, ale mam nadzieję, że jeśli was nie przekonałem, to sięgniecie po więcej tekstów. A jest sporo dobrych - choćby tu.

P.S. 2: Dla wszystkich graczy, którzy mi teraz wytkną, że powinienem zacząć od Metal Gear na NES – Veni, Vidi, Fugi. Gdybym przygodę z grami zaczął od NESa to pewnie na tym skończyłaby się moja pasja i zaczął bym się zajmować czymś prostszym jak rzeźbienie czy strzelanie z łuku podczas jazdy konnej...

Może kiedyś…

PatriciusG.
6 lipca 2015 - 23:02