Brakowało mi powiewu świeżości w serialach. Wiele oklepanych schematów i powielających się wątków. Na szczęście, Black Sails mile mnie zaskakuje od samego początku. Po Assassin’s Creed IV: Black Flag, które pokazało mi jak fajne jest życie pirata, serial w pirackim klimacie jest moją nową obsesją.
Zachwycałam się Sleepy Hollow, które miało być moją świeżością, jednak wystarczył jeden odcinek Black Sails żebym zapomniała o wszystkich innych serialach. Opening, postacie, statki, widoki, zadziwiają mnie z każdą chwilą. Dbałość o detale w strojach, charakterach, nawet w malutkich ujęciach jak opadanie białego piórka są piękne.
Kolejną miłą niespodzianką jest to, że w Nassau nawet kobiety mają swój głos. Panie lekkich obyczajów są przedstawione bardzo ciekawie, mają swój charakterek. Eleanor to prawdopodobnie moja ulubiona postać, już po pilotażowym odcinku. Prowadzi tawernę, chętnie i bardzo jasno wyraża swoje zdanie. Nawet jeśli nie każdy się z nim zgadza i doprowadza to do pewnych problematycznych sytuacji.
Warto też dodać, że kolejnym plusem serialu jest to, że Toby Stephens wciela się w postać Kapitana Flinta. Przyznam bez bicia, że na samym początku go nie poznałam.
Black Sails wpada na listę moich top seriali wyrzucając z pierwszej trójki Grę o Tron. Mam nadzieję, że kolejne odcinki sprawią, że będę miała ochotę na więcej, tak jak w tej chwili.