Gwiazdorska obsada, genialny reżyser i jedna z najciekawszych biblijnych historii opowiedziana w iście epicki sposób! Wydawałoby się, że widzowie otrzymają prawdziwy hit sezonu, jednak coś nie wypaliło...
Darren Aronofsky to jeden z najbardziej utalentowanych reżyserów swojego pokolenia. Na swoim koncie ma całą gamę bardzo zróżnicowanych filmów, takich jak "Źródło", "Zapaśnik" czy niezwykle popularny "Requiem dla snu". Osobiście muszę przyznać, że moim ulubionym dziełem tego twórcy jest produkcja z 2010 roku o tytule "Czarny łabędź", wyróżniona swojego czasu wieloma prestiżowymi nagrodami. Co więcej, Aronofsky za "Łabędzia" dostał nominację do Oscara. Mając w pamięci ten sukces ambitnego reżysera oraz wielkość jego poprzednich filmów, byłem przekonany, że "Noe: Wybrany przez Boga" utrzyma podobny poziom. Niestety, oczekiwałem zbyt wiele...
Historię Arki Noego chyba wszyscy znają, w końcu jest to jedna z najpopularniejszych opowieści Starego Testamentu. Oczywiście to, co zostało zaprezentowane w filmie jest wysoce podkolorowane i zamerykanizowane. Ba, znajdą się i tacy, co powiedzą, że Amerykanie bezczelnie zbezcześcili piękną, chrześcijańską opowieść (tak, wystarczy przejrzeć kilka wątków na forum Filmwebu). Ja jednak do tej grupy się nie zaliczam, ale i tak muszę przyznać, że twórcy pozwolili sobie na troszkę zbyt dużo. Ale przejdźmy do samej fabuły.
Świat stworzony przez Boga to już wyniszczone, umierające miejsce. To właśnie ludzkość żyjąca w grzechu doprowadziła do takiego stanu rzeczy. Znaczna większość populacji zamieszkuje wielkie miasta, którymi dowodzą barbarzyńscy przywódcy. Jest jednak pewna rodzina, która wiedzie życie zgodnie z wolą Stwórcy. Są to potomkowie Seta, czyli Noe, jego żona Naameh oraz trzech synów. Pewnej nocy Noe widzi we śnie wielką powódź, która ma oczyścić Ziemię z wszelkiego grzechu i dać jej nowy start. By do tego doszło bohater musi wybudować arkę, która zapewni przetrwanie zwierzętom oraz ostatnim prawym ludziom. W budowie wielkiej konstrukcji pomagają upadłe anioły zwane Strażnikami, które na Ziemi przybrały postać kamiennych olbrzymów. Wielkie przedsięwzięcie wzbudza podejrzenia grzesznych ludzi, na których czele stoi Tubal-Kain. Domaga się on miejsca na arce dla siebie oraz swoich poddanych. Te zostaje mu jednak odmówione, a bitwa o przetrwanie jest nieunikniona.
Fabuła jest bardzo źle wyważona, przez co film w wielu momentach strasznie przynudza. Do momentu budowy arki wszystko rozwija się zbyt powoli i interesująco robi się dopiero, gdy na scenę wkracza Tubal-Kain ze swoimi ludźmi. Wielka bitwa wypadła całkiem dobrze, choć jak na tematykę filmu oglądało się to dosyć dziwnie. Sam Noe wypadł tutaj jako krwawy, bezwzględny wojownik. Gdy jednak walka dobiega końca, okazuje się, że to dopiero początek wielkiego dramatu głównego bohatera - to właśnie z tą częścią mam największy problem. Noe podczas "rejsu" zmaga się z wielkimi dylematami moralnymi, które doprowadzają do tragicznych sytuacji. Sceny te jednak zamiast wywołać u widza jakąś głębszą refleksję, po prostu go bawią. Cała druga połowa filmu to niekończący się patos, a sam finał wywołał u mnie zwykłe zażenowanie. Nie tego po tej produkcji się spodziewałem.
Jest jednak kilka plusów, którymi "Noe: Wybrany przez Boga" może się pochwalić. Są to niewątpliwie wstawki, które przedstawiają przypowieści biblijne, jak stworzenie świata czy historia o Kainie i Ablu. Poza wcześniej wspomnianą dość krwawą bitwą, do atutów należy zaliczyć ogólnie bardzo dobre efekty specjalne. Cała sekwencja potopu wyszła naprawdę ciekawie. Na uwagę zasługują również przepiękne krajobrazy - Islandia nadal nie przestaje mnie urzekać. Jednak jak na budżet oraz potencjał filmu jest to zdecydowanie za mało.
Ciężko jest również zachwycać się aktorstwem. Russell Crowe jest znakomitym aktorem, ale w roli wielkiego bohatera ludzkości po prostu mi się przejadł, a w tym filmie jakoś specjalnie się nie wyróżniał. Najciekawiej wypadł chyba Anthony Hopkins, ale prawdopodobnie dlatego, że wprowadził do tej produkcji trochę 'umyślnego' humoru. Logan Lerman, Emma Watson, Douglas Booth i Jennifer Connelly mieli bardzo duże pole do popisu, zwłaszcza w finalnych scenach, ale przez zbyt dużo przerysowanego dramatyzmu po prostu ciężko jest ich mi docenić.
"Noe: Wybrany przez Boga" zawiódł mnie ogromnie. Jako epicka opowieść o potopie przynudza na każdym kroku, a jako film mający skłonić do refleksji wywołuje niezamierzony śmiech. Po nowej produkcji Aronofsky'ego oczekiwałem bardzo dużo, jednak jedyne co dostałem, to kilka przyjemnych dla oka obrazków i całą masę rozczarowania. Wielka szkoda.
5/10
Zapraszam do śledzenia mojego profilu na Facebooku.