Najszybszy człowiek świata powrócił do jesiennej ramówki stacji CW. Po długiej przerwie w końcu możemy przekonać się na własne oczy, jak twórcy poradzili sobie z jednym z najciekawszych wątków „Flasha”, Flashpointem. Wrażenia ze spoilerami.
Drugi sezon „Flasha” bardzo mnie rozczarował. Serial miał może kilka ciekawych momentów, podobało mi się wprowadzenie drugiej Ziemi i powrót Wellsa, ale ogólnie rzecz biorąc było nudnie, schematycznie i powtarzalnie. Sam finał, końcowa walka z Zoomem, pozostawił wiele do życzenia i absolutnie nie dorównywał zakończeniu pierwszego sezonu. Na plus zaliczałem wtedy desperację Barry’ego, który zdecydował się na podróż w czasie i „naprawę” najważniejszego momentu ze swojego życia. Twórcy zostawili nas na kilka miesięcy w rozmyślaniu nad tym, jak uratowanie matki przed Reverse Flashem wpłynie na cały serial, a nawet na całe serialowe uniwersum DC.
Jeszcze przed premierą pierwszego odcinka trzeciego sezonu do sieci przeciekały informacje, że Flashpoint nie potrwa długo, ale nigdy bym się nie spodziewał, że twórcy postanowią odwalić taką fuszerkę. W końcu zabawa z czasem to jedna wielka piaskownica dająca ogromną ilość możliwości. Wiadomo, prędzej czy później wszystko powinno wrócić do normy, dlatego scenarzyści mieli niepowtarzalną okazję na stworzenie czegoś zaskakującego. Niestety, wyszło jak zwykle i zamiast stworzyć coś odjechanego i niepowtarzalnego, widzom zaserwowano klasycznie nudny odcinek z Flashpointem trwającym czterdzieści minut. Dokładnie, nowe realia kończą się w ostatnich minutach tego epizodu.
Po długiej przerwie dowiadujemy się, że Barry wiedzie całkiem spokojne życie w nowej rzeczywistości. Jego rodzice mają się świetnie i są bardzo szczęśliwi, a Central City jest chronione przez nowego superbohatera: Kid Flasha. Twórcy, zamiast skupić się na interesujących zmianach w uniwersum, które mogłyby fajnie namieszać (vide świetna animacja Flashpoint Paradox), raczą nas dziecinnym dramatem głównego bohatera. Okazuje się, że Iris nie zna Barry’ego i prawie nic o nim nie wie. Chłopak oczywiście jest w niej zakochany po same uszy, ale jakoś przez ostatnie trzy miesiące nie miał odwagi zagadać. Aż do nowego odcinka, przecież wszyscy na to czekali z zapartym tchem.
Kolejną tragedią jest to, że chłopak zaczyna tracić wspomnienia ze swojego dawnego życia. Nowa linia czasowa zaczyna zamazywać starą, o czym ostrzega więziony przez Barry’ego Reverse Flash. Ostatecznie nasz bohater postanawia wplątać się w sprawy nowego superbohatera (którym okazuje się Wally, ale widać to już w jednej z pierwszych scen, więc szoku nie ma), po czym zbiera dawną ekipę do działania.
Cisco i Caitlin wiodą zupełnie inne życie, co dodaje trochę humoru do tego odcinka, ale to jedyny plus. Główny przeciwnik jest strasznie słaby i zupełnie nieprzekonujący, a finałowa potyczka przez kiepskie efekty specjalne pozostawia wiele do życzenia. Jak zwykle sytuację ratuje Barry, jednak wcześniej Wally zostaje mocno raniony. To i utrata wielu wspomnień powodują, że Flash postanawia naprawić linię czasową. Odcinek kończy się powrotem do dawnego stanu rzeczy, z lekką zmianą. Finałowym twistem jest to, że Joe i Iris, z nieznanych nam jeszcze przyczyn, nie rozmawiają ze sobą. Kolejny rodzinny dramacik w centrum historii to ostatnia rzecz, której bym sobie w tym serialu życzył. Jest jeszcze scenka z nowym złoczyńcą, ale po jego wcześniejszym występie nie pokładam w nim żadnych nadziei.
Szkoda, że Flashpoint został tak strasznie zmarnowany. Spodziewałem się, że twórcy pociągną nową linię czasową przez kilka epizodów i skończą dopiero, jak Barry naprawdę za dużo namiesza. Niestety, jeden z fajniejszych motywów „Flasha” kończy się po czterdziestu minutach i pozostawia nas z wielkim rozczarowaniem. Niby cała zabawa czasem jakoś wpłynie na resztę sezonu, ale nie tego się spodziewałem. Tak zmarnowanego potencjału w tym serialu jeszcze nie było.
PS. Na szczęście lepiej ma się sytuacja z nowym odcinkiem Arrow, który podniósł tę produkcję na nogi po tragicznym finale czwartego sezonu.