Już pół roku minęło odkąd twórcy hitu stacji AMC pozostawili widzów z najbardziej skandalicznym i podłym cliffhangerem wszech czasów. Finał szóstego sezonu The Walking Dead z całą pewnością zapisze się na czarnych kartach historii telewizji. Od miesięcy przez Internet przelewały się fale hejtu po adresem scenarzystów i spekulacji na temat nowego odcinka. Nadeszła jednak wiekopomna chwila: w końcu cały świat może przekonać się na własne oczy kto padł ofiarą potwornego Negana. Morze spoilerów.
Przyznam szczerze, że ostatnie sekundy finału szóstego sezonu sprawiły, że szczęka mi opadła. Seriale oglądam już wiele, wiele lat, ale czegoś takiego jeszcze nigdy wcześniej nie widziałem. Uśmiercenie jednej z kluczowych postaci i ukrywanie jej tożsamości aż do startu kolejnej serii, to już kolejna granica, którą przekroczyli twórcy The Walking Dead. No, ale nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, stało się. Scenarzyści postawili sobie naprawdę wysoką poprzeczkę, by usatysfakcjonować widzów i zdobyć ich wybaczenie. I kurczę, udało im się to zrobić.
Powrócę jednak raz jeszcze do finału poprzedniego sezonu. Mimo okrutnego zakończenia nie sposób nie wspomnieć, że cała scena z Neganem należy do jednego z najlepszych momentów The Walking Dead. Ciężko będzie mi zapomnieć świetnie stworzone napięcie wywołane przez nieprzewidywalność genialnie zagranego antagonisty. Negan grany przez Jeffreya Deana Morgana ma wielką szansę, by zostać kolejną legendą małego ekranu. I pierwszy odcinek siódmego sezonu wskazuje, że tak właśnie będzie.
Choć od fatalnego momentu minęło pół roku, to twórcy i tak przetrzymują widzów w niepewności jeszcze przez kilkanaście minut. Tortur nigdy za mało. Siódmy sezon otwiera zdesperowana twarz Ricka, która daje nam do zrozumienia, że najgorsze już za nami. Krew się polała, a bohater serialu stanął w sytuacji bez wyjścia. Napięcie nie opada, a widzowie nadal nie wiedzą czego się spodziewać. By Rick zrozumiał lepiej swoje położenie Negan zabiera go na krótką przejażdżkę. Wyprawa zostaje przerwana retrospekcją, która zdradza przebieg poprzednich wydarzeń.
Po znanej wszystkim wyliczance okazuje się, że ofiarą Lucille, wiernej broni Negana, padł Abraham. Nigdy nie zagłębiałem się w lekturę krążących po Internecie spekulacji i teorii na temat potencjalnej ofiary, ale przed obejrzeniem odcinka postawiłbym wszystkie pieniądze na tę właśnie postać. I choć jej śmierć mnie nie zaskoczyła, to jednak wywołała dużo emocji. Było mi jej żal, tak po ludzku. Do tego aż przykro było patrzeć na okrucieństwo Negana, który nie patyczkuje się ze swoją pałką baseballową. Czyli to już? Moment, na który wszyscy czekali, kończy się w taki właśnie sposób? Nie do końca. Twórcy doskonale wiedzieli, że jedna śmierć to za mało by zaskoczyć widzów. Po kilku minutach psychicznego pastwienia się antagonisty nad bohaterami, do Abrahama dołącza Glenn. I tutaj producenci trafili w punkt. W życiu bym się nie spodziewał pożegnania jednej z najbardziej lubianych postaci tego serialu, zwłaszcza że w szóstym sezonie wydawała się ona nieśmiertelna. Glenn jednak skończył tak jak jego komiksowy pierwowzór. Tutaj również nie oszczędzono okrucieństwa.
Szokująca i brutalna śmierć to jednak nie koniec mąk Ricka i jego grupy. Po powrocie z wycieczki, Negan raz jeszcze udowadnia, że takiego czarnego charakteru na małym ekranie jeszcze nie widzieliśmy. By ostatecznie złamać i poniżyć głównego bohatera, stawia go w niemożliwej sytuacji. W celu ocalenia swoich towarzyszy musi on odciąć rękę swojemu synowi. Scena ta jest niesamowicie mocna i wciska w fotel. Te kilka minut dramatu, które kończą się bez ofiar w ludziach i kończynach, bez wątpienia już na zawsze zmienią Grimesa. Ostatecznie grupa Ricka zostaje wypuszczona, ale od teraz wszyscy mają pracować dla Negana. Gwarancją posłuszeństwa jest pojmany Daryl, więc o ucieczce nie ma mowy. Widzowie oczywiście mają nadzieję na szybką zemstę, ale ta raczej prędko nie nadejdzie.
To niewątpliwie najbardziej wciągające 45 minut w historii The Walking Dead. Odcinek świetnie buduje napięcie, trzyma w niepewności do ostatniego momentu i nie pozwala oderwać się od ekranu do samego końca. Warto wspomnieć, że za reżyserię wziął się Greg Nicotero, czyli specjalista od charakteryzacji i efektów specjalnych w tym serialu. To właśnie z tego powodu nowy epizod jest wypełniony okropnościami różnej maści. Wystającego oka Glenna nie zapomnimy jeszcze na długo po seansie. Brrrr.
Siódmy sezon przywitał nas tym, czego sobie chyba wszyscy życzyliśmy: ogromnym szokiem. Twórcy po raz kolejny podwyższyli sobie poprzeczkę. Zagrał tutaj każdy element, każda minuta, każde ujęcie. Mimo irytacji dostarczonej przez finał szóstej serii warto było czekać, bo takiej karuzeli emocji w The Walking Dead jeszcze nie było. Nie udałoby się to bez świetnego Jeffreya Deana Morgana w roli Negana. Jeśli aktor dostanie więcej miejsca w serialu, to zapowiada nam się sezon pełen emocji.