Timberman – polski pogromca Flappy Birda - Piras - 25 maja 2014

Timberman – polski pogromca Flappy Birda

Mówi się, że fenomenu mobilnej produkcji Flappy Bird, nie przebije już nic. Może rzeczywiście jest w tym sporo prawdy. Z reguły sukces nie idzie w parze z kiepską jakością, a Flappy to wyjątek. Niemniej jednak tytuł ten pokazał jak bardzo ulegamy grom prostym w konstrukcji, stąd inicjatywa wrocławskiego studia Digital Melody.

Jakiś czas temu to 2048 okrzyknięto tym ambitnym pogromcą produkcji z upośledzonym ptakiem. I o ile oba tytuły zaliczyły ogromny sukces, tak łączyły je tylko prosta rozgrywka i popularność. 2048 to jednak tytuł zupełnie inny. Prezentujący odmienny styl, rodzaj rozgrywki, warstwę wizualną i nawet grono odbiorców – tak sądzę.

I jakby tak spojrzeć prawdzie w oczy, nie było produkcji, która czerpała bygarściami z mobilnego hitu i osiągnęła sukces. Faktem jest jednak, że po zniknięciu Flappy Birda można było odnieść inne wrażenie. Co rusz to pojawiały się przecież podobnie zatytułowane gry, które to były mniej, lub bardziej debilnymi kopiami właśnie pierwotnego tytułu. Albo latało się jakąś kupą, albo Boeningiem wśród brzoz – było tego multum. I jeszcze więcej. To z kolei podważa ogromny sukces i to, że ten po części prostacki, po części po prostu słaby i wywołujący irytujące odczucia model gry, bardzo przypadł do gustu. Ah ta ludzka natura.

Ale ostatnio jakoś tak ucichło, czyż nie? No właśnie. A jako, że dziś niedziela, dzień w którym chce się robić wszystko i nic. W którym melancholia jakoś tak przygniata bardziej niż kiedykolwiek. Postanowiłem, że zajrzę do Android Marketu (Google Play brzmi słabo i nie używam tej nazwy). I cholera zmartwiłem się, bo chciałem znaleźć dobrą grę, a tamtejsze filtry gier bezpłatnych wcale mi w tym nie pomagają. Lecz lekko sunąłem palcem i na 6 pozycji uraczył mnie pan drwal. Timberman. Dalszego tytułu nie było widać w całości, ale dopisek był polski. Zainteresowałem się, wszedłem i okazało się, że to produkcja polskiego studia Digital Melody.

Jest świetna. Jeszcze przed odpaleniem ma się już pewność, że to dobrze zrealizowana gra. Takie sprawia wrażenie oprawą. Jeżeli miałbym wyobrazić sobie, jak wyglądałby następca „flappybirdowskiego” modelu gry, byłby to właśnie Timberman – Drwal jakich mało, bo taka jego nazwa w pełni. Styl wizualny jest wręcz identyczny, z tym że produkcji wrocławskiego studia bliżej do… Donkey Konga, niż do Mario – jak to było w przypadku Flappy Bird. 8-bitowa grafika, widoczne gołym okiem piksele, ale jednocześnie pełnia soczystych barw. Wygląda naprawdę przyjemnie i zachęcająco.

Brzmi podobnie, bo stronę dźwiękową zasila również 8-bitowa muzyczka w tle. Już samo menu jakby chciało powiedzieć „grałeś w Flappy Birda, to pobieraj i katuj”. Ograniczone do granic możliwości – przycisk play, tablica wyników i opcja zmiany skina naszego otyłego bohatera.

 Rozgrywka jest bajecznie prosta, ale nie aż tak jak w przypadku wspominanej gry widmo. Ekran jest podzielony pionowo na dwie połowy – lewo i prawo. Jednakże właśnie teraz należy wspomnieć iż kręgosłup tej produkcji stanowi będące na środku, grube brązowe drzewo. Jako, że jesteśmy drwalem, logika już podpowiedziała dalszy scenariusz. Wbrew pozorom, drzewa tego jednak nie zdołamy ściąć. Z każdym kolejnym dotknięciem ekranu wycinamy natomiast sporą jego część, po czym reszta oczywiście spada w dół. I nie byłoby w tym nic ambitnego, ani wymagającego, gdyby nie fakt, iż drzewo to ma losowo porozmieszczane gałęzie. Zarówno ze strony zachodniej, jak i wschodniej oczywiście. Stąd przyciskając lewą stronę wyświetlacza wykonujemy cięcie z tej właśnie pozycji. To samo ze stroną prawą.

Wymaga to pewnego refleksu, ale tak naprawdę kilka minut starczy, by miotać paluszkiem jak szatan, wprawiając tym samym drwala w stan turbo-doładowania. To niesamowicie satysfakcjonujące i trochę szalone – bo po pewnej wprawie prędkość wykonywania cięć jest do prawdy obłędna. Wszystko jest płynne, miodne i przyjemne zwłaszcza przy włączonym dźwięku, bo brzmienie puknięcia w pień mentalnie pomaga. Ważne jest jednak, by znacząco nie zwalniać. Wtedy bowiem pasek prędkości dojdzie do zera, co będzie jednoznaczne z zakończeniem sesji.

Gram od dziś, mój rekord to 228, ale tak mały wynik uwarunkowany jest silną chęcią przejścia z największą prędkością, bo do takiego wyzwania gra mocno zachęca. Podbijanie swoich rekordów szalenie satysfakcjonuje, a porażka tak – doprowadza do szału, ale nie demotywuje, i złość kierujemy wyłącznie do samych siebie, nie do mechaniki, czy sterowania.

To wyjątkowo udana produkcja i poza 2048 dawno nie jarałem się tak prostą i jednocześnie genialną oraz bardzo grywalną produkcją. Ukłon w stronę studia Digital Melody. Rzućcie okiem i dajcie znać.

Sprawdź tutaj

 
Piras
25 maja 2014 - 20:09