Cwany ten Singer. Recenzja filmu X-Men: Przeszłość która nadejdzie - Cayack - 25 maja 2014

Cwany ten Singer. Recenzja filmu X-Men: Przeszłość, która nadejdzie

X-men: Przeszłość, która nadejdzie jawił się jako film, który jednocześnie może ponaprawiać wiele nieścisłości w swoim uniwersum, a przy tym być po prostu solidnym kinem rozrywkowym dla widza, który przyszedł się dobrze zabawić. I choć na obu tych płaszczyznach nieco kuleje, to najnowsze dzieło Bryana Singera generalnie rzecz biorąc jest więcej niż zadowalające.

x-menmovies.com

Fabuła w skrócie wygląda następująco – w niedalekiej przyszłości sprawy mają się okropnie źle tak dla mutantów, jak i ludzi. Strażnicy, maszyny opracowane w celu identyfikowania mutantów zniewalały lub zabijały ostatecznie także zwykłych obywateli, których potomkowie mogli się urodzić z genem X nawet kilka pokoleń naprzód. Niewielki ruch oporu decyduje się wysłać w przeszłość Wolverine’a, który jako jedyny będzie w stanie fizycznie przetrwać taką podróż. Rosomak musi zebrać grupę mutantów by odmienić bieg historii i nie dopuścić, by Strażnicy ewoluowali. Głównymi sprzymierzeńcami powinni być Charles Xavier i Eric Lehnsherr, którzy w owym czasie byli skłóceni bardziej, niż kiedykolwiek. Przedstawiona historia angażuje, a seans mija bardzo szybko.

Jak na letni blockbuster przystało, X-men: Przeszłość, która nadejdzie jest filmem bardzo efektownym. Sceny bitew ze Strażnikami w przyszłości robią duże wrażenie, jednak i w 1973 roku pokazów mocy mutantów nie brakuje. Standardowo popis daje Magneto, kiedy trzeba pazury pokazuje Wolverine, podobać mogą się też zręcznościowe umiejętności Bestii i Mystique. A akcje Quicksilvera chyba u każdego wywołają zaciesz na twarzy. Pod tym kątem, każdy powinien wyjść z kina zadowolony.

fansided.com

A propos zacieszu - Przeszłość, która nadejdzie jest filmem jak na ekranizację komiksu dość poważnym, a atmosfera momentami gęstnieje. Cieszy jednak odpowiednie dozowanie humoru, którego nie ma ani za mało, ani za dużo. Scenarzyści wykazali się tu sporym kunsztem, używając tej przyprawy tylko do smaku, a serwowane danie jest dalekie od bycia niejadalnym, wręcz przeciwnie.

Co jest warte pochwalenia, gra aktorska stoi tu na odpowiednim poziomie. Szkoda, że Patrick Stewart i Ian McKellen nie mieli więcej scen, natomiast ich młodsze odpowiedniki w postaci McAvoya i Fassbendera zdecydowanie dobrze ich wyręczyli. Fachowo wykonaną robotę poznajemy po tym, gdy postaci są tak różne w dwóch okresach czasowych, a mimo tego nie czuć w nich fałszu – a tak jest tutaj. Wolverine Jackmana wciąż ewoluuje, a postać za każdym razem należy do mocnych stron danego filmu, nie inaczej jest tym razem. Hoult i Lawrence niemal nie odbiegają od reszty, dodając ferajnie trochę „kolorytu”. Evan Peters swoją przebojową kreacją Quicksilvera dodaje obrazowi trochę oddechu i już kupił sobie udział w kolejnym filmie z serii. Postaci z przyszłości trudno oceniać, ponieważ ich role są zbyt okrojone w porównaniu do bohaterów z 1973.

comicbook.com

Teraz pora na kręcenie nosem. Jednym z mocniejszych argumentów do obejrzenia DoFP, była dla fanów serii perspektywa obejrzenia w akcji obsady z oryginalnej trylogii. Niestety, scen rozgrywanych w przyszłości mamy tu nieproporcjonalnie mało. Bitwy z Sentinelami należą do najbardziej efektownych momentów filmu, ale postaciami takimi jak Colossus, Storm czy Iceman nie da się nacieszyć, jest ich po prostu zbyt mało. Zawodem może też być niesamowicie skromne wykorzystanie postaci Bishopa. Liczyłem na to, że Omar Sy będzie miał trochę więcej do pokazania, tymczasem film w sumie mógłby się obyć bez niego. Oczywiście każdy z nowowprowadzonych mutantów mógł się wykazać w sumie tylko w scenach akcji, natomiast to Bishop powinien być tą najważniejszą, która będzie miała trochę więcej do powiedzenia (dosłownie i w przenośni).

W swojej recenzji eJay napisał, że Singer obalił bzdury nagromadzone w przeciągu serii, z czym absolutnie zgodzić się nie mogę. Jedyne czego dokonał (i z tego powodu dałem taki, a nie inny tytuł tekstu), to sprawił, że część niekonsekwencji – do pewnego stopnia – przestaje mieć znaczenie. Jeśli jednak chodzi o błędy w filmie naprostowane, wyjaśnione np. poprzez dialogi,  to można je policzyć na palcach jednej ręki. Nie wspominając już o kolejnych, które wprowadza. Jak duża to wada, każdemu pozostawiam do indywidualnej oceny.

screenrant.com

Druga sprawa, to spora liczba niedopowiedzeń dla niewtajemniczonych widzów, którzy nie mają ochoty na doczytywanie konkretnych informacji np. w wywiadach. DoFP nie wyjaśnia, jak Logan odzyskał swoje adamantiowe pazury, które utracił w The Wolverine (można podejrzewać tu Magneto). Również całkowicie przemilczał zagadkowy powrót Xaviera. Z Ostatniego Bastionu wiemy jedynie, że profesor przeniósł swoją świadomość do innego ciała, a w Wolverinie enigmatycznie komentuje tylko, że Logan nie jest jedynym,  który posiada jakiś dar. Oba tematy można było wyjaśnić tak naprawdę w dwóch krótkich dialogach. Czemu tego zabrakło? Mnie to akurat nie bardzo ubodło, ale czuję się w obowiązku uprzedzić mniej "nagrzanych" widzów.

Ogólnie jednak z nowych X-Menów jestem zadowolony. Nie zdradzę jak, ale DoFP ustawia klocki od nowa, daje świeży start uznanemu uniwersum, które będąc wolnym od „balastu” poprzednich części, będzie mogło w spokoju się rozwijać. Przykład Marvel Cinematic Universe działa na wyobraźnię, nie dziwi zatem podążanie podobną ścieżką przez 20th Century Fox. Jak dla mnie wizyta w kinie na X-Men: Apocalypse – obowiązkowa. Wy lećcie na Przeszłość, która nadejdzie.

8/10


Jeśli: 1. spodobał Ci się mój tekst i chcesz go pochwalić lub uważasz, że jest słaby i należy mi się nagana; 2. zgadzasz się ze mną lub widzisz sprawy zupełnie inaczej; 3. po prostu chcesz być na bieżąco - zawiń do Przystani na Facebooku i daj mi znać. Jeśli masz w sobie żyłkę szpiega, możesz także śledzić mnie na Twitterze.Moje opinie o tworach kultury lub aktualnych wydarzeniach, z których nie buduję dłuższych tekstów, trafiają właśnie tam. 

Cayack
25 maja 2014 - 20:04