Milion sposobów jak zginąć na zachodzie - recenzja filmu - promilus - 31 maja 2014

Milion sposobów jak zginąć na zachodzie - recenzja filmu

To drugi kinowy film gościa, który stworzył “Family Guya”. Warto go zobaczyć dla jednej sceny. Genialnego gościnnego wystepu. Trwa to jakieś 10 sekund, ale warte jest wydania dwóch dych na bilet do kina. Nie zdradzę niespodzianki. Zachęcę inaczej: jest więcej zabawy niż na “Tedzie”.

Pisać o “Milion sposobów jak zginąć na zachodzie” i nie wspomnieć o “Family Guyu” to jak być w Paryżu i nie odwiedzić Wieży Eiffla. To właśnie “Family Guy” zdefinował Setha jako satyryka, który niezwykle celnie punktuje popkulturę, nie boi się niepoprawnych politycznie żartów i ma wielki dystans do samego siebie. To wszystko można odnaleźć w jego nowym filmie.

Głównym bohaterem pretekstowej fabuły jest Albert Stark. Chłopak zajmuje się wypasaniem owiec i kompletnie nie pasuje do czasów w jakich przyszło mu żyć, a jest to Arizona w latach osiemdziesiątych XIX wieku. Prym wiodą nieogoleni rewolwerowcy, zginąć można, jak w tytule, na milion sposobów. Albert nie tylko nie potrafi strzelać, ale jest też tchórzem i fajtłapą obdarzonym jednak humorem i ciętą riposta. Na domiar złego właśnie rzuciła go dziewczyna. Do miasteczka przyjeżdża tajemnicza Anna, który chce z Alberta zrobić mężczyznę, by ten ponownie zdobył serce ukochanej, która teraz spotyka się z bogatym Foyem. Albert nie wie, że nowa towarzyszka jest żoną największego złoczyńcy na północ od Meksyku.

Fabuła fabułą, ale tutaj głównie chodzi o żarty rzucane na lewo i prawo. Ich ilość zawstydziłaby twórców większości komedii. Najlepsze są te, z których Seth jest znany. Nawiązania do popkultury i celne opisywanie realiów dzikiego zachodu. Do tego zdjęcia są niczym z prawdziwego westernu, a nie tylko piaskownicy, do której MacFarlane zaprosił znajomych. Widać, że zabawa na planie była przednia, ale na całe szczęście o widza tu chodzi, a nie o samopoczucie gwiazd. Neil Patrick Harris pokazał właściwie co by było, gdyby Barney z “Jak poznałem waszą matkę” urodził się 150 lat wcześniej. Powtarza swoją rolę wprost cytując kwestie z HIMYM. Liam Neeson zagrał jak zwykle prawdziwego madafake. Charlize Theron jest piękna i dobra, a Amanda Seyfried piękna i wyrachowana. Jest prostytutka Sarah Silverman i zakochany w niej Giovanni Ribisi, którzy stanowią główny wątek poboczny. W tle przewija się imponujący zestaw gwiazd, które pojawiają się czasem dosłownie na sekundy, w tym jedna wspomniana na początku tekstu, na widok której uśmiechnie się każdy kinoman.

Macfarlane nie byłby sobą, gdyby do inteligentnych, czasem absurdalnych dowcipów nie dorzucił całego zestawu żartów o pierdzeniu i im podobnych. Tutaj trochę przeszarżował, bo jest tego więcej niż w przeciętnej komedii dla nastolatków. Niech mu będzie odpuszczone, bo rekompensuje je pozostałą częścią filmu. MacFarlane nie hamuje się tak jak było przy okazji “Teda”. Fani rasistowskich, szowinistycznych dowcipów będą się przednio bawili. Oglądając “Milion sposobów jak zginąć na zachodzie” przez cały czas czuć ducha “Family Guya”, co dla mnie jest tylko zaletą.

promilus
31 maja 2014 - 12:22