Zespół, który 46 lat temu zmienił oblicze muzyki, stworzył ciężkie granie, zapoczątkował wiele nowych gatunków i nie przerwanie wzbudzał wielkie emocje zarówno u zwolenników tego typu muzyki jak i przeciwników. W środę 11 czerwca w ramach Impact Festival legenda odwiedziła nas w Polsce w łódzkiej Atlas Arenie. Jak było?
Support
Możliwość rozgrzania publiczności otrzymał zespół Reignwolf. Mało znane trio, o którym trudno powiedzieć coś więcej, odnośnie historii. Od pierwszego utworu słychać duży wpływ Black Sabbath na brzmienie. W połączeniu z mocno bluesowym wokalem w typie The Black Keys, całość brzmiała dla mnie dość wtórnie. Przez większość ich koncertu miałem wrażenie, że już to gdzieś słyszałem. Mimo to występ był dobry. Świetny kontakt z publicznością oraz parę ciekawych pomysłów. Szczególnie zaciekawiło mnie, gdy został sam wokalista i zaczął grać jednocześnie na gitarze i perkusji. I to jedynie na wokaliście opiera się cały charakter zespołu. Basista i perkusista po prostu grali obok, zajęci swoimi sprawami. Ale nie po to przyjechaliśmy…
„BLACK SA-BBATH! BLACK SA-BBATH!”
Wiele osób zadawało mi pytanie „jak było na koncercie?”. Moja odpowiedź zawsze brzmiała „A jak miało być? Przecież to BLACK SABBATH!”. Trasa miała promować ostatnią płytę, ale jak na legendy przystało zagrali wszystkie największe hity, których każdy oczekiwał. Black Sabbath, Paranoid, Children of the Grave, Iron Man. To tylko kilka i oczywiście nie mogło zabraknąć nowych perełek z „Trzynastki” między innymi Age of Reasons oraz promujący płytę God is Dead?. Na dodatek świetny kontakt z publicznością. Zobaczenie i usłyszenie na żywo ludzi, którzy towarzyszą mi właściwie od połowy dzieciństwa, jest przeżyciem, które bardzo ciężko zepsuć. Płakałem jak mała dziewczynka w krainie jednorożców! W obliczu tego wszystkiego nie miało znaczenia, że Ozzy nie potrafił już równie dobrze zaśpiewać starszych piosenek, a Tony Iommi nie zawsze trafiał w skalę. No i jest jeszcze kwestia perkusisty.
Czy Pan to na pewno tutaj?
Zdziwiło mnie, że nie zabrali Brada Wilka odpowiedzialnego za nagranie „Trzynastki”. Zamiast niego na trasie występował z nimi Tommy Clufetos, który miał okazję grać z takimi gwiazdami jak Ted Nugent, Alice Cooper, Rob Zombie czy John 5 oraz wystąpić na ostatniej solowej płycie Ozziego Osbourna. Utalentowany perkusista, któremu nie można odmówić charyzmy, miał bardzo trudne zadanie musząc zinterpretować grę Billa Warda oraz Brada Wilka. Jak mu to wyszło? Tommy nie zbyt dobrze wpasował się w styl Black Sabbath, a na pewno gorzej od Brada. Najbardziej raziło mnie nadużywanie podwójnej stopy oraz kiepsko dopasowane talerze rytmiczne, co razem dało speed metalowy efekt w muzyce, która powinna być ciężka. Styl Tommiego bardzo dobrze było widać podczas jego czasu na scenie, kiedy reszta zespołu poszła za kulisy, a on przez kilka dobrych minut grał solówkę. Ogólne wrażenie? Dobre, ale nie w tym zespole.
Świetna płyta oraz trasa koncertowa to powrót o jakim fani marzyli. Tym bardziej niezapomniany, ponieważ jak sami muzycy mówią, to prawdopodobnie ich ostatnia trasa.