Prawdziwy gangster - prawdziwy celebryta - promilus - 29 sierpnia 2014

Prawdziwy gangster - prawdziwy celebryta

Na pewnym forum przeczytałem, że książki takie jak „Prawdziwy gangster” nie powinny w ogóle powstawać. To gloryfikowanie przestępców, stawianie pomników ludziom, którzy w przeszłości mordowali innych, robili sobie żarty z prawa, siali wokół siebie postrach, a na koniec rośli do rangi idoli. Jak pokazuje historia Jona (bez „h” w imieniu) Robertsa wiele w tym prawdy. Problem w tym, że nikt nie chce czytać o pilnych studentach, którzy podejście do egzaminu bez przygotowania traktują jak jazdę na krawędzi – wielką przygodę. Chętnie za to przeczytają o dręczycielach tych kujonów. Roberts jest jednym z bohaterów filmu dokumentalnego „Kokainowi kowboje”. Wkrótce powstanie biograficzna fabuła z Markiem Wahlbergiem w roli głównej. Została napisana także książka, o której tu mowa. Dręczenie kujonów to jedna z wielu złych rzeczy jakie Roberts zrobił w swoim życiu i to jedna z mniej bulwersujących.

Jon Roberts urodził się w 1948 roku jako John (tym razem z „h”) Riccobono. Zmarł 3 lata temu. Nie został zastrzelony przez innego bandziora, nie wstrzyknięto mu śmiertelnej dawki trucizny. Umarł jak przeciętny Kowalski - na raka. Nie za kratami, a na wolności. Jego biografię porównałbym do historii jak z filmu „Forrest Gump”. Tyle niesamowitych rzeczy mu się przydarzyło, poznał tak wiele sław. Z tą różnicą, że Forrest zawsze okazywał swoja dobroć, która do niego wracała. Życiowe motto Robertsa brzmiało zaś „zło zawsze wygrywa z dobrem”. I jeszcze jedno. Gump to fikcyjna postać. Jon Roberts był jak najbardziej prawdziwy.

Biografia, którą napisał Evan Wright (sławę zdobył zekranizowaną później przez HBO „Generation Kill”) zaczyna się, gdy na kilka lat przed śmiercią Jon Roberts wraz z synem ogląda mecz. Nagle odnajduje go realizator i pokazuje na wielkim ekranie. Tłum kibiców bije brawo. Na gangsterskiej emeryturze jest celebrytą. W domu odwiedzają go zafascynowani nim raperzy i filmowcy, którzy planują zekranizować jego historię. Po przeczytaniu książki żałuję, że nie zdecydują się na serial, bo przy filmie siłą rzeczy będą musieli zrezygnować z niektórych wątków, a ciężko znaleźć te mniej ciekawe.

Mały John wychowuje się wśród mafii w starym stylu. Jego ojciec jest członkiem jednej z rodzin. Matka nie jest zadowolona z tego w jakich warunkach musi wychowywać syna. Szybko jednak o tym zapomina, gdy mąż kupuje jej nowy samochód. John jako dziecko widzi morderstwo z premedytacją, a także to, że uchodzi ono na sucho. Widzi jak ci dobrzy płacą haracz tym złym. W takiej sytuacji ciężko uciec mu przed czekającą go przyszłością. Nawet nie próbuje tego zrobić, a wręcz przeciwnie - jeszcze mocniej rozwija cały wachlarz złych uczynków jakich nauczył się w młodości. Zaczyna od napadów. Z premedytacją udaje kolegę studenta, by za kilka dni go okraść i dotkliwie pobić. Z podobnymi mu młodymi bandziorami zakłada swoja ekipę. Gdy ma już odpowiedni wiek zostaje żołnierzem mafii. Wtedy także morduje. Czasem w książce nieprecyzyjnie opowiada o zabójstwach jakich dokonał, jednocześnie nie dając sądom dowodów na to, że się do czegoś przyznał. Po latach wyplątuje się z tarapatów (dzięki ci USA!) i na dobrą sprawę nie ponosi żadnej odpowiedzialności.

Roberts nie byłby tak sławny, gdyby w pewnym momencie nie musiał wyjechać z Nowego Jorku do Miami. Zostawia swoją mafię, a na miejscu rozwija się jako przemytnik kokainy. Podejmuje współpracę z kartelem z Medellin, w którym działał najbardziej poszukiwany na świecie przestępca Pablo Escobar (w pewnym momencie miał około 30 miliardów dolarów majątku!). John na kokainowym biznesie miliardów się nie dorobił, ale setek milionów już tak.

Całkiem dużą popularność zdobył swego czasu film „Blow”, który to opowiadał o losach George’a Junga – innego przemytnika, w którego wcielił się Johnny Depp. Przy Robertsie to wręcz płotka. Biografia Jona ma w sobie o wiele więcej wątków niż historia Junga. Wystarczy wspomnieć chociażby o epizodzie w Wietnamie, gdzie Jon robił chyba rzeczy najstraszniejsze w swoim życiu. Przez ten cały swój bandycki żywot spotkał mnóstwo znanych ludzi: muzyków, aktorów, polityków. Większość z nich jest w „Prawdziwym gangsterze” wymieniana z imienia i nazwiska i z reguły Jon przedstawia ich jako kompletnych degeneratów. Sam Roberts, gdy już opisuje jakiś swój „dobry uczynek” to i tak przypomina kilkukrotnie, że jest samym złem, nie ma sumienia i czeka na niego piekło.

Mimo całego swojego gangsterskiego bagażu „Prawdziwy gangster” pod pewnymi względami przypomina „Wilka z Wall Street”. Kolejny raz można sprawdzić jakie to pomysły na imprezowanie mają bogaci, źli ludzie, a są bardzo nieszablonowe. Podobnie jak tam – to imponuje. Dodajmy do tego „Chłopców z ferajny”, „Blow” i może „Pluton” i  mamy „Prawdziwego gangstera” – piekielnie wciągającą lekturę. Gdyby Roberts sam zlecił napisanie swojej biografii ghost writerowi, nikt nie uwierzyłby mu w prawdziwość opisanych historii. Wright swoim reporterskim zwyczajem sprawdził rewelacje podawane przez Jona, o czym możemy przekonać się chociażby z przypisów. I o dziwo – nie zmyśla.

Już się nie mogę doczekać filmu.

promilus
29 sierpnia 2014 - 20:21