Annabelle - taki horror to nie horror - Piras - 14 października 2014

Annabelle - taki horror to nie horror

Annabelle to horror będący jednocześnie spin-offem i prequelem zeszłorocznej Obecności. To typowy przedstawiciel gatunku z średniej pułki, bazujący ponadto na wyeksploatowanym już nieco motywie. Niewiele tu prawdziwej grozy, mało napięcia i momentami chce się ziewnąć, a mimo to zajmuje czołówkę najchętniej oglądanych ostatnio filmów w Ameryce, przewyższając chociażby „Bez litości” z Denzelem Washingtonem.

Nie często chodzę do kina, a jeszcze rzadziej na horrory. Zdarzyła się jednak nie do końca zależna ode mnie samego sytuacja, z której postanowiłem skorzystać. Bo czemu by nie. Obecności nie oglądałem i jak się okazało wcale nie musiałem. Film jest osobną produkcją z prostą, wyjaśnioną od początku do końca opowieścią.

To historia o młodym małżeństwie i nieszczęśliwym prezencie. Mia i John prowadzą spokojne życie w jednym z amerykańskich miasteczek u schyłku lat 60-tych. Kobieta jest w zaawansowanej ciąży, stąd wytłumaczalna jej nieustanna obecność w domu i zajęcie w postaci szycia na maszynie. John jest lekarzem i robi co może, by zapewnić rodzinie byt. Zostaje po godzinach, jeździ na delegacje, a wszystko po to, było mały gołąbek miał w co bąki puszczać. Urzekające. Zwłaszcza, że troskliwy mąż pewnego dnia przynosi małżonce prezent. Solidne pudło, którego środek zajmuje lalka. Mimo ponad metra wysokości i niezbyt przyjemnym wyrazie twarzy, na tą chwilę to tylko lalka.  A że żonka je kolekcjonuje, prezent był trafny – zwłaszcza że konkretnie ta, materialna Annabelle gdzieś tam z dziada pradziada coś…

Historia samej lalki jest jednak zbędna. Ważne jest to, że właśnie taki suprise sprawia, że od tego momentu para ma przerąbane i wszystko ustąpi jedynie wtedy, gdy wszelkie demoniczne zło przywoływane przez lalkę zostanie zaspokojone wybraną duszą. Małżeństwo oczywiście nie jest w stanie się tego domyślić i zwalają winę na zmysły, dom i w końcu lalkę. Za późno.

I ta zabawa w kukłę i niewinnych ludzików trwa aż do samego końca. Sama opowieść jest strasznie bezpłciowa i odbiera się ją obojętnie. Nawet sposób jej przedstawiania nie jest w stanie wywołać w nas zaangażowania. Brak tu emocji, nie czuć połączenia z osamotnioną najczęściej Mią, co przecież spotęgowałoby nawet najbanalniejsze sceny grozy. Widz nie ma powodów, by martwić się o losy bohaterów, dlatego z zupełną obojętnością ogląda się całe widowisko. Wspomniane straszne elementy są z kolei bardzo przewidywalne i bazują na starych schematach straszenia, więc jeżeli oglądaliście kilka horrorów na krzyż dekadę temu to Annabelle nie ma szans choć na moment was wystraszyć.

Ogląda się to znośnie i tylko znośnie. Już pierwsze –naście minut filmu potrafi wyrysować w naszych głowach cały scenariusz i tylko częściowo nie zgadza on się z finałem, przez co ciężko czerpać z oglądania jakąkolwiek przyjemność. Jakby gdzieś kiedyś to puścili w TV, od niechcenia bym sobie obejrzał, ale wydawanie pieniędzy na zobaczenie tej produkcji jest kiepskim biznesem.

Przewidywalny, płytki fabularnie, niestraszny horror. Nie zasnąłem i czasami nawet przełknąłem ślinę, co można uznać za plus. Za dużo tutaj jednak scen sensacyjnych, starających się dostarczać i tak kiepskiej treści, a za mało strachu i ciągłości w tym strachu.  Nie jesteśmy hipnotyzowani grozą, co chwilę coś nas rozprasza i nie pozwala czuć tego, co zwykło się czuć oglądając tego typu produkcje.

4.5/10

Piras
14 października 2014 - 21:50