Nie ma aktorki na której film pójdę w ciemno - promilus - 28 listopada 2014

Nie ma aktorki, na której film pójdę w ciemno

Albo jestem gejem, albo szowinistą. Może jedno i drugie. Faktem jest, że czasami filmy wybieram z powodu aktorów, którzy biorą w nich udział. Zupełnie nie mam tak z aktorkami. Czy to filmowy światek jest facetem i nie daje kobietom ciekawych ról, czy może to ja zostałem wychowany na szowinistyczną świnię i ciężko mi odnaleźć aktorkę, na której film zarezerwuję miejsce w kinie, prawie niczego nie wiedząc o samym filmie?

Ulubieni aktorzy, na których filmy często chodzę w ciemno: Brad Pitt, Leonardo DiCaprio, Jim Carrey, Will Smith, Denzel Washington i jeszcze kilku by się znalazło.

Ulubione aktorki, na których filmy często chodzę w ciemno: hmm

Nie jest tak, że nie potrafię docenić umiejętności kobiet, które zajmują się graniem w filmach. Wysoko cenię Meryl Streep, której teatralna gra często niebezpiecznie zbliża się ku autoparodii. Mi to szczególnie nie przeszkadza. Nigdy jednak nie obejrzałem z nią filmu, dlatego, że ona w nim grała. Patrząc na większość jej ostatnich dokonań, osiemdziesięciu procent pewnie nigdy nie zobaczę, bo to nie jest styl filmów, które preferuję. Znowu zabrzmię szowinistycznie, ale uważam, że są to produkcje skierowane głównie do kobiet.

Po „Była sobie dziewczyna” polubiłem Carey Mulligan, która później miała całkiem dobrą serię: „Nie opuszczaj mnie”, „Wstyd” i „Drive”. Każdy z tych kolejnych filmów widziałem, ale powodem mojego wyboru nie była osoba aktorki. Jeden zainteresował mnie poruszaną tematyką łączącą melodramat z filmem science fiction i niepokojącą wizją przyszłości. Kolejne zobaczyłem ze względu na recenzje i opinie znajomych. Później był jeszcze nie do końca udany „Wielki Gatsby” z Leonardo DiCaprio i ten film zobaczyłem ze względu na niego, a nie Mulligan.

Podziwiam umiejętności młodziutkiej Chloe Grace Moretz, która kroczy drogą wytyczoną przez Natalie Portman. Ma za sobą już kilka skandalizujących ról. Jej starsza koleżanka zaczynała od „Leona zawodowca”, Moretz zdążyła już być wampirzycą i wulgarną superbohaterką bez problemu mordującą tabuny złoczyńców. Czy wybiorę się na jakiś film, bo ona w nim gra? Nie.

Aktorek, które potrafią grać, jest jeszcze zdecydowanie więcej, ale żadna z nich nie jest w stanie przyciągnąć mnie na film wyłącznie swoim nazwiskiem. Wybitnie niskie umiejętności potrafią mnie tylko zrazić do kolejnych produkcji. Wybitnie wysokie – nie zachęcą. To może uroda? Megan Fox funkcjonowała jako dodatkowy lepik dla nerdów idących na „Transformersy”. Po dwóch częściach z nią nie mam ochoty oglądać czegokolwiek, w czym wzięła udział. Już Grzegorz Rasiak lepiej zagrałby partnerkę głównego bohatera. Megan Fox to synonim drewna.

Ostatnio panuje istny szał związany z Jennifer Lawrence. Głównie nie z powodu jej umiejętności aktorskich, a pozafilmowej „fajności”. Ma wizerunek dziewczyny z sąsiedztwa, co zawsze się podoba. Dla mnie to uwielbienie przekroczyło pewne granice, przez co bardziej mnie wkurza, a nie odwrotnie. Podobała mi się jej rola w „Do szpiku kości”- to było jeszcze przed jej ogromną popularnością. Dzisiaj, zdecydowanie, nie jest to ktoś, na kogo filmy chodzę w ciemno.

Moja dziewczyna ma pokój oblepiony plakatami z aktorami. Do swoich ulubionych zalicza Daniela Day-Lewisa, Ala Pacino i Christophera Walkena. Nie przypominam sobie, by chciała oglądać jakiś film, bo gra w nim konkretna aktorka. Może faktycznie światek filmowy od lat jest maszyną szowinistyczną i to głównie aktorzy dostają ciekawe role? Kiedyś w teatrze, role kobiet odgrywali zniewieściali mężczyźni. Może to jeszcze pozostałość po tamtych czasach? Nadal jest zdecydowanie więcej filmów, w których kobiety zepchnięte są do roli ozdobników. Najczęściej są ujmowane w scenariuszu tylko po to, by główny bohater mógł się zakochać i spędzić z jedną z nich upojną noc.

Filmy robione są głównie przez mężczyzn: od reżyserii przez scenariusz po zdjęcia. To także może być przyczyną spychania roli kobiet w filmach - pewne niezrozumienie ich wrażliwości i przez to pisanie im słabych ról. Zaczynam mówić jak feministka, ale coś jest na rzeczy. Z jakiegoś powodu aktorki nie przyciągają mnie do filmów tak jak aktorzy. Doceniam je – ich warsztat i możliwości, ale kompletnie nie działają na mnie ich nazwiska na plakatach.

Quentin Tarantino, który zaczynał od typowo „męskiego” kina, zrobił także filmy z kobietami w rolach głównych: dwie części „Kill Billa” i „Death Proof”. Uważam, że to najsłabsze produkcje w jego dorobku. Kobiety są u niego wyjątkowo silne – walczą, mordują, niby są facetami w spódnicach (i obcisłych spodniach), ale coś mi w tych filmach nie pasowało. Może to wcale nie chodzi o kobiety, a zwyczajnie o sam scenariusz? „Planet Terror” i „Maczeta” Rodrigueza podobały mi się o wiele bardziej, a reprezentują, podobnie jak „Death Proof”, kino exploitation.

Jeśli spróbowałbym ułożyć listę najbardziej irytujących bohaterów seriali, to pewnie większość będą stanowiły kobiety. Podoba mi się to jak Jessica Lange zagrała w „American Horror Story”, ale aktorek, które mnie irytują znajdzie się zdecydowanie więcej: Skyler w „Breaking Bad”, Jessica Brody w „Homeland”, Lori w „The Walking Dead”. To tylko te pierwsze z brzegu. Gdybym miał wymienić irytujących aktorów, to już musiałbym się nieco dłużej zastanowić, ale oczywiście, też tacy się znajdą.

Jak pisałem wyżej – ja lubię kilka aktorek i lubię oglądać z nimi filmy. Jest jednak coś nie tak, gdy są aktorzy, na których filmy chodzę w ciemno, a nie ma takich aktorek. Powiedzcie, że macie podobnie, a nie tylko ze mną coś nie gra.

promilus
28 listopada 2014 - 18:28

Czy masz swoją ulubioną aktorkę, na której filmy chodzisz w ciemno?

Tak 26,8 %

Nie 73,2 %