Mów mi Vincent – recenzja filmu. Komedia o jednym zgryźliwym tetryku - promilus - 16 grudnia 2014

Mów mi Vincent – recenzja filmu. Komedia o jednym zgryźliwym tetryku

Poznajcie Vincenta. Ma jakieś 65 lat, ale nie należy do dziadków, którzy z bujanego fotela rozdają wnukom cukierki i dolary wsunięte w czekoladę. Vincent mieszka samotnie, ale odpłatnie towarzystwa dotrzymuje mu prostytutka o twarzy Naomi Watts. Nie zaprasza jej, by z nią rozmawiać o bolącym kręgosłupie i samotności, a zwyczajnie korzysta z jej tradycyjnych usług. Gdy Vincentowi nudzi się seks z blondwłosą Rosjanką, jedzie obstawiać wyścigi. Tak na pierwszy rzut oka wygląda bohater filmu „Mów mi Vincent”. Jak to często w kinie bywa – pozory mylą.

Starszy pan ma okazję pokazać swoje drugie oblicze dzięki nieoczekiwanej roli opiekuna, jaką zaczyna pełnić dla dziesięcioletniego sąsiada. To on spędza z nim większość czasu, zastępując w ten sposób zapracowaną matkę. Początkowa niechęć do dzieciaka, ale chęć do zarobienia na nim pieniędzy, z czasem się zmienia. Nie ma, co się oszukiwać - „Mów mi Vincent” to jeden wielki schemat. Jeśli po samym opisie, domyślacie się rozwoju kolejnych wypadków, to zapewne macie rację. Tylko – co z tego? To nie kryminał, a pierwszorzędna komedia familijna.

Reżyser z niebywałą precyzją łączy komedię kumpelską z elementami gangsterskimi. Jednak pod płaszczykiem opowieści o gburowatym, a czasem hipisowskim geriatryku kryje się pochwała dla rodziny, miłości i tradycyjnych wartości. Ten film nie byłby tak dobry, gdyby nie Bill Murray. Nie wyobrażam sobie kogoś innego w roli Vincenta. Jego bohater to dobrze znany w kinie typ marudy, który przy bliższym poznaniu okazuje się ciepłym człowiekiem, co nie jedno w życiu przeszedł. Ten obraz wręcz krzyczy, że pierwsze wrażenie często jest błędne.

Opierając się na pewnym schemacie, scenariusz musiał obfitować w gagi i ciekawych bohaterów. Tak też się stało. Na pierwszym planie bryluje Murray, ale szalenie zabawny jest także wyluzowany ksiądz. Pewnego kolorytu historii dodaje prostytutka (tak, tak – także o złotym sercu). Jaeden Lieberchen, który wcielił się w najmłodszego bohatera tej historii zapewne nie zakończy swojej kariery aktorskiej na tej produkcji, bo chłopak ma potencjał. Dziwi fakt, że zabrakło dla niego miejsca na plakacie filmu. Znalazły się na nim dwie aktorki, które mają tutaj zdecydowanie mniejsze role od niego, ale mają za to nazwisko. Biznes.

„Mów mi Vincent” walczy o Złotego Globa w kategorii „najlepsza komedia lub musical”. Pewnie polegnie w starciu z chwalonym wszędzie „Birdmanem” (do zobaczenia wkrótce), ale nominacje ma. I fajnie.

promilus
16 grudnia 2014 - 21:08