Halologia #10 - Co sprawia że Halo 4 jest wyjątkowe? - AleX One X - 28 stycznia 2016

Halologia #10 - Co sprawia, że Halo 4 jest wyjątkowe?

Kolejna odsłona popularnej marki? Niby nuda, ale jednak Halo 4 pozwoliło 343 Industries zyskać zaufanie fanów i przekonać ich do udzielenia kredytu zaufania na przyszłość. Dziś już się raczej nie pamięta o bogatym pakiecie zawartości jaki oferowała “czwórka” w 2012 roku, jednak po mojej dość sporej krytyce pod względem najnowszej odsłony, o podtytule Guardians, widzę pewną nadrzędną zaletę Halo 4, której ze świecą szukać w “piątce”. Jest to...

...spójność wszystkich trybów gry.

Kampania na kilka godzin, setki meczów w multi i być może (BYĆ MOŻE!) jakiś tryb do grania w coopie. To prosty przepis na stworzenie FPSa, którego trzymali się twórcy przez przynajmniej drugą połowę poprzedniej generacji konsol. Efekt był różny, jednak rzadko kiedy zadano sobie trud, by spójnie je wszystkie powiązać, by miały one sens jako całość, a więc nie było mowy, by gra była czymkolwiek więcej niż sumą swoich poszczególnych trybów.

Tymczasem Halo 4 jest świetnym przykładem synergii, gdzie poszczególne tryby współgrają ze sobą i budują dość jednolite doświadczenie. I przy okazji gwarantują dużo lepsze wrażenia, niż wynikałoby to po ograniu wszystkich atrakcji niezależnie.

Kończąc rozwodzenie się nad ogólnikami, zadajmy sobie pytanie: “Kto jest głównym bohaterem Halo 4?”

No, jak to kto? Master Chief, bohater wszystkich dotychczasowych (numerowanych) odsłon i postać nierozerwalnie kojarzona z czteroliterową marką. No tak, ale nie tylko. Standardem w serii stała się customizacja własnego Spartanina, który w tej odsłonie jest naszym awatarem nie tylko w multi, ale też podczas fabularyzowanych coopowych misji Spartan Ops.

Jest to istotne o tyle, że obok poznawania opowieści o powrocie Dydakta, mamy całe zaplecze fabularne, gdzie ramię w ramię z wykreowanymi bohaterami pobocznymi przechodzimy mające znaczenie dla opowieści “Spartopsy”, oraz uczestniczymy w logicznie wyjaśnionych starciach wieloosobowych. Cały czas jesteśmy w jednej opowieści, nawet fragując innych graczy. Sądziłem, że “Gry Wojenne” będą bardzo wybijać z imersji, jednak gdy w cutscenkach fabularyzowanych komandor Palmer wspomniała coś w stylu “Dobra Spartanie, na dziś wystarczy. Widzimy się w Grach Wojennych”, czułem, że naprawdę mamy szansę się tam spotkać.

Dodatkowe misje nie tylko zapewniają długie godziny coopowego grania (nawet uwzględniając, że część lokacji jest bezczelnie kopiowana, więc w sumie można ich nie liczyć), ale stanowiły swoistą kontynuację wydarzeń z głównej kampanii i dawały nadzieję na nakreślenie ciekawej sytuacji dla następnej gry (dziś Halo 5 już wyszło i wiadomo, że wątki ze Spartopsów zostały po prostu olane, ale w 2012 można było mieć jeszcze naiwną nadzieję). Dodatkowo fajnym eksperymentem było wydawanie tych misji w odcinkach, co dawało graczom powód by nawet parę tygodni po premierze Halo 4 regularnie wracać do przygód załogi Infinity na Rekwiem. Cała ta zawartość była darmowa, jednak gdy w jakoś w połowie drogi 343 ogłosiło, że w planie wydawniczym kolejnych odcinków będzie luka, to chyba wszyscy załapali, że pierwsze pięć pakietów było gotowych już na premierą, a na przełomie 2012/2013 twórcy pracowali pełną parą nad całą resztą. Uważam to za główny powód dla którego SO sprowadzało się raczej do ciekawostki, niż do wyznaczenia nowego trendu w branży.

I tak jakoś na początku 2013 roku wciąż czekałem na nowe misje do Halo 4, wciąż grałem w bardzo dobry tryb sieciowy i nawet zdarzało mi się wracać do wielkiej przygody Master Chiefa na Rekwiem, by odhaczyć kolejna grę zaliczoną na najwyższym poziomie trudności. I to naprawdę był bardzo atrakcyjny pakiet: kilkugodzinna kampania (którą można porównać do obejrzenia filmu), długie brnięcie przez kolejne odcinki Spartan Opsów, na które trzeba regularnie czekać (czyli coś na kształt serialu) i czysto growe doświadczenie, czyli fragowanie innych w sieci. A najważniejsze, że wszystko było tak dobrze ze sobą powiązane i na dobrą sprawę w żadnym momencie nie rażono nas poczuciem, że jesteśmy wyrywani z opowieści. Mało której grze udało się to zrobić tak naturalnie, bo chyba byłbym w stanie wskazać tu tylko Destiny, jako kolejny przykład. Ale to też co najwyżej jako drugie miejsce...

Cały ten tekst powstał z żalu. Z żalu, który odczuwałem po zaliczeniu Halo 5 i nasyceniu się trybami sieciowymi, przez co pozostało mi oczekiwać na kolejne, comiesięczne aktualizacje. I tu przychodzi refleksja, że 343 nie dało nam nic ponad to. Żadnych misji coopowych, żadnego Firefighta (halowego odpowiednika Hordy), zabrano nam nawet split-screena z kampanii. Multiplayer to nadal Gry Wojenne, ale ich powiązania fabularne z opowieścią nie są wyjaśnione i w sumie musimy założyć, że sprawa wygląda tak jak w “czwórce”. Gracze dla których to pierwsze Halo prawdopodobnie w ogóle nie załapią jakiegokolwiek związku.

Liczyłem, że spójność wszystkich trybów gry będzie cechą charakterystyczną dla kolejnych gier spod szyldu Halo. Że to taki styl 343. Tymczasem może się okazać, że pozostanie tylko cechą wyróżniająca “czwórkę” na tle reszty tej zasłużonej serii.


AleX One X
28 stycznia 2016 - 10:04