Im jestem starszy tym większą przepaść widzę między moim pokoleniem, a pokoleniem moich rodziców. Zakładam, że głównym tego powodem jest fakt dorastania w innych czasach - w dzieciństwie miałem jakikolwiek dostęp do popkultury i żyłem bajkami, zabawkami i komiksami, czego nie można powiedzieć o starszej generacji. Długo zakładałem, że skoro nie porzuciłem “dziecinnych” zainteresowań to łatwo znajdę nić porozumienia z moimi dziećmi.
Niedawno mój syn pokazał mi jak bardzo się myliłem.
Mam bardzo dobry kontakt z synem. Zaraziłem go ekscytacją Pokemonami i Halo, razem układamy klocki, gramy wspólnie w LEGO Avengers, czy Jurassic World Evolution, nawet słuchamy obaj Sabatonu dzięki czemu Aleksander zna historie Bismarcka, Powstania Warszawskiego, Samurajów, czy Spartan. Dobrze dawkując mu wszelkie rozrywki udało nam się poprawić jego mowę i spokojnie wyczekiwać momentu siódmych urodzin, kiedy to wedle słów logopedy granie i oglądanie nie będzie już szkodliwe dla lewej półkuli mózgu. To na wtedy planuję wspólne granie w ambitniejsze gry na dwa Xboxy, albo na sptlit-screenie (w LEGO i dinozaury gramy wymieniając się padem) i oczywiście ukończyć jego pierwszy tytuł.
Jako rodzic, który nie wyrósł ze swoich growych zainteresowań z dużymi nadziejami spoglądam na rozwój mojego syna. Bardzo dużo rozumie z wydarzeń na ekranie, zadaje mnóstwo pytań na które szczerze odpowiadam (tekst w stylu “po prostu ktoś tak to zaprojektował” pada dość często) i ma w domu doświadczonego przewodnika, którego mi zabrakło. Kiedyś dorosły grający na komputerze był jak dziewczyna grająca w piłkę - każdy widział, ale nie codziennie. Przyjęcie roli typowo mentorskiej było dla mnie niezwykle przyjemne, a doświadczanie ulubionego hobby z najważniejszą osobą w moim życiu dostarczyło mi radochy jakiej się nie spodziewałem.
Aleksander powoli wchodzi w kolejne etapy bycia graczem - przeszedł pierwszą grę wymieniając się ze mną padem, dostał pierwszą grę pudełkową, założył sobie własne konto na którym od niedawna pogrywa oraz, jak wspomniałem, wypatruję pierwszej samodzielnie ukończonej fabuły. W międzyczasie postanowiliśmy zaliczyć inny “pierwszy raz” - pierwsze zabicie gracza w grze multiplayer. Nie liczyłem na szybkie sukcesy, może jedynie na szczęśliwego fraga. Młody zagrał mecz w niedawno wydane na PC Halo: Reach, a także w mojej przerwie między rozgrywkami w Call of Duty: Modern Warfare pozwoliłem mu potrzymać pada w następnej rundzie. Obie rozgrywki uważnie śledziłem wyczekując wiekopomnej chwili i pierwszego osiągnięcia, którego dla mnie nikt nigdy nie zanotował. Oczywiście nie wydarzyło się absolutnie nic w czasie jego spacerów po mapie pełnej wrogów, więc niezrażony zacząłem wypatrywać kolejnej okazji do oddania synowi pada.
Zaraz wrócimy do tego tematu, wcześniej muszę jeszcze wspomnieć, że syn pogrywa też na tablecie i nauczył się obsługiwać Google Playa na tyle, by klikać w polecane gierki i wymiennie je instalować na dysku urządzenia (karta płatnicza oczywiście odłączona od konta). Aleksander miał swoje ulubione kategorie gier - wojna, czołgi, statki. Ta ostatnia kategoria wyniknęła z piosenki Sabatonu o Bismarcku i nawet mnie wciągnął w granie w World of Warships: Legends. Syn chyba przeczuwał, że w grach które sam znalazł może nastąpić podobna relacja między nami jak przy Xboxie, ale mnie losowe mobilki ani trochę nie interesowały. Szanujący się hardcore’owy gracz nie spojrzy na FPS-a na tablecie… zaraz… FPS-a?
Dochodzę do sedna sprawy. Zlekceważyłem przenośne urządzenia jako kompetentne platformy do grania. Raz się przemogłem i chcąc sprawić przyjemność synowi zgodziłem się by mi “pokazał jak w to się gra”. Jakie było moje zdziwienie, gdy zobaczyłem, że Aleksander sam ogarnął sterowanie, zasady gry i mechaniki mobilnej gry multiplayer World War Heroes: WW2 FPS. Chodził po mapie i nie “spacerował” tylko celował, a automatyczny strzał fragował kolejnych graczy. Zszokowany upewniłem się, że nie jest to gra na boty.
Nie była.
Przegapiłem ten moment, którego tak wyczekiwałem i który chciałem celebrować jako rodzic-gamer. Mój syn pokonał pierwszego gracza online gdy nie patrzyłem, bo traktowałem mobilki jako “niegry”. Bo zachowałem się jak to krytykowane przeze mnie starsze pokolenie, które ograniczało się tylko do wspólnego seansu bajki na dobranoc, czy powierzchownej zabawy Bionicle’ami bez wgłębiania się w historię, imiona i lore świata przedstawionego. Stałem się jak ten rodzic generacji wyżej i zdyskryminowałem obiekt zainteresowania mojego syna, tracąc drobną rzecz z jego życia.
Od wtedy przyrzekłem sam sobie poprawę i spoglądam łaskawszym okiem na wszystko co interesuje mojego syna. Na Robloxa, na Vito i Bellę, na głupawe gierki, które graczowi ze sporym stażem wydają się prostackie, a dla sześciolatka są szczytem grywalności. Mój syn mnie wykiwał i uświadomił mi, że jestem bardziej podobny do moich rodziców, niż chciałem to przyznać. Dzięki Aleks! Już nigdy nie chcę stracić najmniejszej drobnostki z twojego życia.