Final Fantasy Tactics ukazało się w Japonii w 1997 roku. Odświeżona wersja hitu SquareSoftu, War of the Lions, liczy już prawie sześć lat. Czy dzisiaj ten niesamowicie rozbudowany, długi i skomplikowany turowy RPG wart jest zakupu i poświęcenia pięćdziesięciu godzin cennego czasu? Czy pomysły sprzed kilkunastu lat potrafią dzisiaj zachwycać, a historia wywoływać emocje jak dawniej? Ocena obok zdradza już, że tak. Co jednak sprawia, że historia Ramzy i świata Ivalice aż tak bardzo wciąga, a powolne i na swój sposób mało efektowne walki nie nużą?
Stworzenie dobrych i zapadających w pamięć szefów w taktycznym RPG-u nie jest zadaniem łatwym. Autorów ogranicza system gry, więc muszą oni próbować zbudować niezwykłość bossa, tworząc odpowiedni kontekst walki, podwyższając poziom trudności lub dając mu potężne zdolności. Jak poradzili sobie z wyzwaniem twórcy Final Fantasy Tactics: War of the Lions? Czy znajdziemy tam przeciwników wartych zapamiętania?
W dziele SquareSoftu nie brakuje starć z mniej lub bardziej ważnymi postaciami, które można zaliczyć do grona bossów lub sub-bossów. Jest tego naprawdę sporo i praktycznie co kilka potyczek czeka nas kolejny sprawdzian z bardziej charakterystycznym rywalem i jego podwładnymi.
UWAGA, spojlery!
Napisy końcowe to z reguły dobry moment, aby uznać grę za zakończoną i odłożyć ją na półkę. Są oczywiście produkcje nastawione na tryb wieloosobowy, który wciąga na kilkadziesiąt godzin, a i takie, które samotnika potrafią jeszcze czymś zainteresować np. przy pomocy „New Game+”. Niespodziewanie po pięćdziesięciu trzech godzinach zabawy z Final Fantasy Tactics: War of the Lions poczułem palącą potrzebę zabawy właśnie w takim trybie. Autorzy wskazali mi jednak wyjście i polecili szukać rozrywki gdzie indziej.
Rzadko kiedy zdarza się, aby stworzona za pomocą suwaków, modyfikowanych statystyk lub zebranych elementów ekwipunku postać była w stanie równać się z herosem lub heroiną stworzoną od początku do końca przez autorów gry.
Nie inaczej jest w tym aspekcie w Final Fantasy Tactics. W każdym momencie możemy dodać do swojej drużyny giermka, którego potem wyszkolimy na złodzieja, rycerza, maga, mistyka, monka lub jedną z kilkunastu innych profesji. Szybko muszą jednak oni stanąć do walki o miejsce w drużynie z herosami stworzonymi przez Squaresoft. I są na straconej pozycji.
Filmowe potyczki z silnymi oponentami lub przeważającymi siłami wroga są czymś, czego wielu z nas szuka w grach. Nie ma w końcu nic przyjemniejszego niż okupione potem, krwią i łzami zwycięstwo nad wrogiem, który kilka minut wcześniej z przekonaniem obrażał nas i naszych towarzyszy. Rangę takiego starcia i jego szanse na zapisanie się w pamięci zwiększa zdecydowanie liczba rannych lub ofiar po stronie dobra/bohaterów/zwycięzców.
Uwaga, spojlery na temat Final Fantasy Tactics!
Szczwani twórcy gier często zastawiają na graczy pułapki. Wynajmują do tego najczęściej po kilkunastu wirtualnych zbirów, którzy zasadzają się w jakimś niespodziewanym miejscu i atakują znienacka samotnego herosa lub bohaterską drużynę. Najczęściej takie sytuacje zdarzają się w strzelaninach, ale spotkać je można także w niemal każdym taktycznym RPG-u jaki ten świat widział. Także w Final Fantasy Tactics, gdzie ostatnio przekupny Gaffgarion rzucił mi jakże mile widziane „wpadłeś w pułapkę!”.
Uwaga, spojlery odnośnie starcia w dalszej części tekstu!