Squaresoft – specjaliści od spektakularnych potyczek? - Brucevsky - 17 października 2012

Squaresoft – specjaliści od spektakularnych potyczek?

Artwork ze strony http://evenamundsen.blogspot.com

Filmowe potyczki z silnymi oponentami lub przeważającymi siłami wroga są czymś, czego wielu z nas szuka w grach. Nie ma w końcu nic przyjemniejszego niż okupione potem, krwią i łzami zwycięstwo nad wrogiem, który kilka minut wcześniej z przekonaniem obrażał nas i naszych towarzyszy. Rangę takiego starcia i jego szanse na zapisanie się w pamięci zwiększa zdecydowanie liczba rannych lub ofiar po stronie dobra/bohaterów/zwycięzców.

Uwaga, spojlery na temat Final Fantasy Tactics!

Sam znalazłem tego potwierdzenie ostatnio w Final Fantasy Tactics: War of the Lions. Po tym, jak mój zespół poradził sobie z zasadzką, czekał na niego kolejny trudny sprawdzian. Tym razem wróg był tylko jeden, ale zamieniony pod wpływem magicznego kryształu kardynał Delacroix wcale nie zamierzał łatwo odejść z tego świata. Przy okazji po raz kolejny znalazłem dowód, że japońscy twórcy potrafią nawet stosunkowo monotonne i powolne starcia w turach zamienić w niezapomniane walki, które mocno zapadają w pamięć.

Arena walki nie była duża, a przemieniony w potwora iście z uniwersum prozy Lovercrafta lub którejś części Silent Hilla duchowny dysponował atakiem, który obejmował sporą połać terenu. Naprzeciw szaleńca w obrzydliwej postaci stanęła dzielna piątka w składzie Ramza the Geomancer, Monk Ulrich, Biały Mag Wilhelmus, Święty Rycerz Agrias i ciemny chocobo Zanthos.  Przeciętny mag w mojej drużynie ma w tym momencie około 130 punktów zdrowia. Rycerze dysponują dwukrotnie lepszą żywotnością, a granatowe kurczaki niestety nie mają jeszcze 100 HP. To sprawiało nam trochę trudności, bo zły kardynał jednym ciosem na kilka pól tracił średnio od 70 do 100 HP, w zależności od odporności, zdolności i profesji danego herosa.

Pomimo naszej liczebnej przewagi trup słał się gęsto. Gdyby nie wyszkolona u trójki bohaterów umiejętność odnawiania sobie zdrowia w przypadku zejścia do krytycznego poziomu HP to nie byłoby większych szans na stawienie czoła monstrum. Dzięki tej zdolności trzykrotnie jednak udało się poważnie rannym wojownikom i magowi uciec ze szponów kostuchy. Sytuacja jednak z każdą turą się pogarszała, bo leczący i wskrzeszający kompanów Wilhelmus z powodu marnej celności swojego czaru „Revive” musiał ograniczyć się do prowizorycznego rzucania „Phoenix Downów”. A to pomagało niewiele.

W końcu na placu boju pozostali tylko Ramza, Ulrich i Wilhelmus. Agrias strasznie mocno obrywała atakami kardynała, a chocobo nie wytrzymywał nawet jednego ciosu. W końcu padł też i Ulrich, który dzielnie atakował przeciwnika, dopóki starczyło mu zdrowia. Na planszy pozostał Ramza i jego kompan, biały mag. Czarodziej resztkami sił trzymał się na arenie podparty na jednym kolanie. Nadeszła tura Geomancera. Uzbrojony w miecz wojownik zaszedł stwora z boku i zadał mu rozpaczliwe cięcie, licząc że bestia wreszcie zginie. Udało się. Ekran zamigotał i uruchomiła się wstawka. Wygraliśmy.

Twórcy Final Fantasy mają chyba jakiś patent na tworzenie walk, które zapadają w pamięci. Tak było w przypadku starcia z Ultimecią w Final Fantasy 8 lub w przypadku finału „siódemki”. Tutaj też, choć walka była w turach, a wróg ledwie jeden, to starcie wyglądało naprawdę spektakularnie. Dostarczyło wielu emocji, wymagało myślenia, planowania oraz szczęścia i zakończyło się w momencie, gdy byłem już o krok od klęski. Po czymś takim można tylko głęboko odetchnąć. Teraz zastanawiam się, co będzie w finale?

Brucevsky
17 października 2012 - 16:45