Rzadko kiedy zdarza się, aby stworzona za pomocą suwaków, modyfikowanych statystyk lub zebranych elementów ekwipunku postać była w stanie równać się z herosem lub heroiną stworzoną od początku do końca przez autorów gry.
Nie inaczej jest w tym aspekcie w Final Fantasy Tactics. W każdym momencie możemy dodać do swojej drużyny giermka, którego potem wyszkolimy na złodzieja, rycerza, maga, mistyka, monka lub jedną z kilkunastu innych profesji. Szybko muszą jednak oni stanąć do walki o miejsce w drużynie z herosami stworzonymi przez Squaresoft. I są na straconej pozycji.
Mając już na liczniku pięćdziesiąt godzin gry w moim zespole są niemal wszyscy herosi stworzeni przez japońskich projektantów. Początkowo zespół miałem zdominowanych przez własnoręcznie szkolonych podopiecznych, jak wspominany już wcześniej Ulrich czy Wilhelmus. Potem jednak zaczęły do dzielnej drużyny Ramzy dołączać kolejne charyzmatyczne i obdarzone nieprzeciętnymi zdolnościami persony. Trzeba było stanąć w obliczu wielu trudnych decyzji.
I naprawdę nie jest to łatwe, gdy obok pikselowych ludzików, do których się przyzwyczailiśmy i których długo trenowaliśmy, pojawiają się nagle naprawdę ciekawie zaprojektowani i silni konkurenci. Mamy więc kobietę-rycerza, Agrias, o długich blond włosach, w niebieskiej zbroi, która potrafi jednym atakiem uszkodzić kilku oponentów. Jest rycerz Beowulf, który równie skutecznie tnie ostrzem miecza, co zasypuje przeciwników atakami statusowymi. Są robot Worker 8 i smok Reis (potem zmienia się on w kobietę), którzy wyróżniają się nie tylko wyglądem, ale też potężną siłą. Jest wreszcie też Luso z Final Fantasy Tactics Advance, Cloud z Final Fantasy 7 czy hrabia Orlandeau, weteran wojenny o potężnej sile i zabójczych umiejętnościach. A i zapomniałbym o Balthierze z Final Fantasy XII, który uzbrojony w swój pistolet i niezwykłą zręczność potrafi zdemolować na odległość nawet mały oddział łuczników i złodziei. Dorzućmy do tego rodzeństwo sierot, które wychował zdradziecki hrabia i które doskonale spełniało dla niego rolę najemników oraz rycerz klasztorną Melidaoul i mamy komplet.
Otrzymując taką listę chętnych do pokonania zła naprawdę trudno podjąć decyzję, kto zasługuje na wyjście na pole walki. Ja staram się zmieniać skład jak najczęściej i wystawiać różne zespoły, aby nie popaść w monotonię i dać też szansę wszystkim bohaterom. Często jednak przy tym żałuję, że Final Fantasy Tactics wyszedł tak dawno i o walkach na większych arenach z większą liczbą postaci mogę tylko pomarzyć. Dziwi mnie też trochę, że twórcy aż tak wiele ciekawych osób oddali do naszej dyspozycji, wiedząc że opracowany przez nich system profesji tak bardzo pozwala wpływać na wygląd drużyny i umiejętności jej członków. Czyżby pod koniec XX wieku japońscy geniusze ze Squaresoft wykazywali zaangażowanie, o którym dzisiaj już nie pamiętają?
Może i ten nadmiar charyzmatycznych herosów sprawia, że dlatego Final Fantasy Tactics jest tak kochane i często wspominane przez fanów taktycznych RPG-ów? Dzięki niemu każde kolejne przejście gry może być zupełnie inne. Za jednym razem można postawić na siłę fizyczną i osiłków, za drugim zawierzyć w moc magów, a za kolejnym w umiejętności wytresowanych potworów. FFT to niemal studnia bez dna. Z każdą kolejną chwilą spędzoną w Ivalice zaczynam coraz lepiej rozumieć, dlaczego aż tak uwielbiana.