Niezwykła opowieść o ludziach – recenzja Final Fantasy Tactics: War of the Lions na PSP - Brucevsky - 6 marca 2013

Niezwykła opowieść o ludziach – recenzja Final Fantasy Tactics: War of the Lions na PSP

Brucevsky ocenia: Final Fantasy Tactics: The War of the Lions
92

Final Fantasy Tactics ukazało się w Japonii w 1997 roku. Odświeżona wersja hitu SquareSoftu, War of the Lions, liczy już prawie sześć lat. Czy dzisiaj ten niesamowicie rozbudowany, długi i skomplikowany turowy RPG wart jest zakupu i poświęcenia pięćdziesięciu godzin cennego czasu? Czy pomysły sprzed kilkunastu lat potrafią dzisiaj zachwycać, a historia wywoływać emocje jak dawniej? Ocena obok zdradza już, że tak. Co jednak sprawia, że historia Ramzy i świata Ivalice aż tak bardzo wciąga, a powolne i na swój sposób mało efektowne walki nie nużą?

The lions vie for power in the void left by the king's death

Osią zabawy są turowe potyczki, które toczymy z przypadkowo napotkanymi podczas wędrówki przeciwnikami oraz postaciami fabularnymi, które los postawił po przeciwnej stronie barykady. Na pierwszy rzut oka trudno mówić tutaj o efektowności, bo na niewielkich, zawieszonych w przestrzeni mapkach walczą małe pikselowe ludki. Za tym złudnym pierwszym wrażeniem, które może młodszych i mniej odpornych użytkowników konsoli odrzucić, kryje się jednak niemal studia bez dna dobrej zabawy i rozmaitych możliwości.

Swoją drużynę bohaterów, która próbuje uratować świat Ivalice, można kształtować dowolnie. Do wyboru są zarówno gotowe postacie fabularne, jak Meliadoul, Luso czy Mustadio, schwytane bądź wyhodowane bestie, a także zrekrutowani i dowolnie wyszkoleni giermkowie ze szkółki. Każdego z nich można uczyć rozmaitych umiejętności, wybranych spośród kilkuset dostępnych w ramach kilkunastu klas. Nie jest problemem, aby stworzyć szybkiego wojownika ninja, potężnego rycerza lub nieobliczalnego maga. Można jednak też pójść dalej i wykreować bohaterów mniej tradycyjnych, którzy sprawdzą się w roli wytrzymałej zasłony, dywersanta lub skrywającego się na tyłach mistrza wsparcia. Ogrom możliwości może początkowo przytłaczać, ale po pewnym czasie da się wszystko zrozumieć i opanować. Wtedy problemem jest już tylko podejmowanie właściwych decyzji i odpowiednie wyposażanie wybranych herosów i heroin w zestaw przydatnych zdolności i właściwy ekwipunek. Spośród, oczywiście, dziesiątek elementów.

Ta gigantyczna liczba opcji i potencjalnych ścieżek rozwoju sprawia, że FFT nawet trudno zarzucić brak trybu NewGame+, na co narzekałem jakiś czas temu. Zawsze można bowiem zacząć grę od początku, ale podjąć inne decyzje i stworzyć inną drużynę herosów. Twórcy wręcz zachęcają, aby bawić się ogromem możliwości i eksperymentować.  Kreatywni znajdą więc pole do popisu.

Kill them all! Leave no man standing!

Na polu walki długo obmyślane taktyki można wprowadzić w życie. Tam też często dochodzi do brutalnej konfrontacji z rzeczywistością, gdy okazuje się, że nasz teoretycznie genialny skład herosów okazuje się słabszy od kilku dzikich chocobo. Sztuczna inteligencja staje na wysokości zadania i potrafi szybko i łatwo skarcić za każdą pomyłkę. Łatwo wypunktowuje też wszelkie błędy popełnione przed potyczką i wskazuje, że brakuje nam siły ofensywnej, szybkości lub po prostu wyjścia awaryjnego w przypadku śmierci maga. To sprawia, że łatwo wczuć się w rolę stratega, od którego decyzji na polu walki zależy naprawdę wiele. Zadanie to ułatwia jeszcze fakt, że niemal każdego bohatera w grze można stracić na zawsze. Ranni po pewnym czasie bowiem umierają, a uratować może ich tylko odpowiedni przedmiot, czar lub skończona błyskawicznie walka. Śmierć jest więc obecna na polu walki i często zbiera swoje żniwo, a to dodaje tylko zabawie kolorytu i powagi.

Można zarzucić War of the Lions, że potyczki są zbyt często bliźniaczo do siebie podobne, że brakuje im czasami szybkości i nie są na tyle efektowne, na ile być powinny. Taktyczne RPG-i nigdy jednak w tych kwestiach specjalnie nie brylowały, szczególnie te sprzed kilkunastu lat. Trudno więc zarzucać grze, że trzyma się pewnego kanonu, który praktycznie sama popularyzowała przed laty. Akceptując to i przestawiając się na chwile z nowych, szybkich i dynamicznych produkcji, można odkryć dodatkowe piękno Tacticsa. Dzisiaj coraz mniej jest miejsca na gry spokojne, które emocje wywołują w inny sposób, niż seriami walących się budynków i gigantycznych eksplozji. A Tactics taki właśnie jest. Potrafi wzbudzić niepokój i wywołać szybsze bicie serca powolnie poruszającymi się ludzikami i monstrami na niewielkiej, kolorowej arenie.

Do you truly believe you can change the world? Not even I am so naive as that...

Niewiele jest dzisiaj gier, które poruszają tematy polityczne i religijne. Niewiele jest tytułów poważnych, w których zdrada, intryga i honor są tak mocno zaakcentowane, jak w War of the Lions. Bez wątpienia japońscy scenarzyści stanęli na wysokości zadania tworząc świat Ivalice i jego pozostających w skomplikowanych stosunkach bohaterów. Nie jest łatwo zrozumieć wszystkie zależności i relacje poszczególnych postaci. Z trudem odczytuje się też za pierwszym razem intencje niektórych osób. Łatwo jest więc dać się zaskoczyć przy nagłych zwrotach akcji.

Głównym bohaterem opowieści jest Ramza Beoulve, pochodzący ze słynnego rodu rycerskiego młody mężczyzna. To z jego zmieniającej się na przestrzeni kolejnych rozdziałów-lat perspektywy obserwujemy skąpany w wojnie świat Ivalice. Świat, z którym z jednej strony nie możemy się integrować tak, jak choćby w GTA czy Skyrimie. Z drugiej jednak jest to uniwersum, które jest tak rzeczywiste i bliskie naszej rzeczywistości, jak na jego fantastyczne realia to tylko możliwe. Obok rzucających czary magów, błąkających się po świecie hydr i behemotów oraz całych armii jeżdżących na chocobosach znajdziemy wiele ludzkich postaci i jeszcze bardziej znanych nam z realnego świata zachowań. Pogoń za pieniądzem, wykorzystywanie religii do własnych celów, manipulowanie opinią publiczną, wszystko to jest obecne i spotykane na każdym kroku w Ivalice. A przez to, że postacie wydają się tak ludzkie to i wszelkie spiski oraz zbrodnie popełnione przez nie lub na nich odbiera się inaczej. Oglądanie artworków, screenów czy filmików z Tacticsa przez zagraniem w niego potrafi zmylić, bo to nie wesoła przygoda w kolorowej krainie, a naprawdę dojrzała gra.

Then you were a warrior who fought to make your dream reality. Now you are only a thrall of the Church.

War of the Lions nie zostało wydane ponownie bez zmian. Twórcy przyłożyli się do swojej pracy i wprowadzili kilka ciekawych poprawek. Nie sposób nie zauważyć na nowo przetłumaczonych dialogów, które zostały napisane w iście szekspirowski sposób, co nie każdemu może się podobać. Wiele osób twierdzi jednak, że wyjaśniają one całą historię lepiej, niż oryginalne i nie pozbawione błędów tłumaczenie z anglojęzycznej wersji z PSX-a. W grze znajdziemy też dodatkowe, prześliczne animacje, których nie można traktować inaczej, jak jako małe dzieła sztuki. Aż żal, że ich autorzy nie zdecydują się stworzyć osobnej animacji w świecie Ivalice. Są też nowe sceny, nowe dodatkowe postacie i elementy ekwipunku. Całość wygląda też nieco ładniej, choć zostało to okupione drażniącymi zwolnieniami animacji podczas walk. To właśnie one stanowią jeden z największych minusów gry i pozbawiają ją części spektakularności, którą powinny mieć chociażby przyzywane bóstwa i potężne czary. Drażniący brak płynności sprawia, że nie ogląda się ich z przyjemnością.

Ścieżce dźwiękowej trudno coś zarzucić. Znajdziemy w niej zarówno zapadające w pamięć motywy, jak i drażniące po pewnym czasie melodie. Z jednej strony mamy znakomicie budujące klimat kawałki, z drugiej irytującą po trzydziestej godzinie gry tę samą melodię podczas losowych walk. Przyzwyczajeni do współczesnych udogodnień mogą też ponarzekać na brak czytanych dialogów, ale z drugiej strony to szansa na uruchomienie wyobraźni.

Did you get your end in all of this, Ramza?

War of the Lions było, jest i będzie grą, która na stałe zapisała się w historii gier i swojego gatunku. Z tego wzorca czerpało już wielu, ale nielicznym udało się choć dotknąć geniuszu SquareSoftu. Dzisiaj nie jest to może tytuł rewolucyjny, ale jednocześnie aż trudno uwierzyć w jego wiek, gdy odkrywa się głębię systemu i znakomitość niektórych rozwiązań. Zabawa na przenośnej konsoli nabiera dodatkowych rumieńców, bo taka produkcja idealnie nadaje się do gry nawet w trudnych warunkach, na przykład podczas jazdy komunikacją miejską. Final Fantasy Tactics nie wymaga refleksu i zręczności, a uruchamia szare komórki i zachęca do strategicznego myślenia. Oferuje też historię, której nie powstydziłaby się dobra książka z ciekawymi postaciami i wielką intrygą. Szesnaście lat po premierze grę można z czystym sumieniem polecić każdemu, kto kocha japońskie produkcje, jest fanem taktycznych RPG-ów i jakimś cudem jeszcze nie spotkał się z Ramzą. Warto to nadrobić.

Brucevsky
6 marca 2013 - 11:11