Polak potrafi - tak wygląda brama Ereboru z 55 tysięcy klocków LEGO!
"Beren i Luthien" - pierwsze informacje na temat fanowskiego filmu osadzonego w Śródziemiu (Prima Aprilis)
Czy film może być jednym, wielkim punktem kulminacyjnym? Zapytajcie Bagginsa.
Śródziemie jakiego (raczej) nie znacie
Recenzja filmu "Hobbit: Pustkowie Smauga" - jest lepiej
Peter, what have you done? - Recenzja filmu "Hobbit: Pustkowie Smauga"
Michał Kaźmierczak, w społeczności miłośników klocków LEGO znany jako migalart, przez siedem miesięcy w swoim zaciszu budował coś, co sprawia, że miłośnikom klocków LEGO, Hobbita (i pewnie też troche fanom Władcy Pierścieni) włos staje dęba. Otóż Michał zgromadził oszałamiającą liczbę 55 tysięcy szarych (!) klocków i zbudował z nich bramę Ereboru, która wygląda wprost rewelacyjnie. Założę się, że każdy geek chciałby mieć taką budowlę w swojej kolekcji lub chciałby chociaż zobaczyć ją na żywo! Michałowi gratuluję kreatywności, wytrwałości i ilości klocków!
Ten tekst był żartem szytym bardzo grubymi nićmi. :)
Informacja ta może być dla wielu zaskoczeniem. Ostatnie filmowe produkcje osadzone w Śródziemiu były przecież cokolwiek... kontrowersyjne. O ile pierwsza i druga część „Hobbita” dość ładnie wpasowywały się w historię opowiedzianą przez J. R. R. Tolkiena, o tyle „Bitwa Pięciu Armii” broniła się już tylko w kategorii „fantasy”, bardzo słabo radząc sobie z całym bagażem opowieści ze Śródziemia. Wydawało się, że wraz z nakręceniem ostatniej sceny na planie trzeciej części „Hobbita” zamknie się filmowa brama do świata wykreowanego przez Tolkiena. Nic bardziej mylnego – scena fanowska ma się dobrze i już w przyszłym roku powinniśmy obejrzeć na swoich komputerach nową produkcję, tym razem opowiadającą jedną z najsmutniejszych i zarazem najpiękniejszych historii Śródziemia.
Zabrało to trzy filmy, kilkanaście wywrotek dolarów, parę hektarów zielonego płótna na sceny z greenscreenem i więcej czasu ekranowego, niż Tolkien byłby w stanie sobie wyobrazić, ale w końcu przygoda Bilbo Bagginsa na srebrnym ekranie dobiegła końca. Nie będę ukrywał, że w związku tym odczuwam już smutek i tęsknotę – przynajmniej do czasu, aż Peter Jackson nie wyskoczy z jakimś autorskim projektem w uniwersum, co w mojej opinii jest tylko kwestią czasu. Zostańmy jednak na dłuższą chwilę przy Bitwie Pięciu Armii, zwieńczeniu sagi Hobbit. Jak na ostatni rozdział przystało, wymagania względem niego były najwyższe… Jest bardzo dobrze, ale nie mogę stwierdzić, żeby wszystkim podołało.
Ostatnia część filmowej trylogii poświęconej Hobbitowi właśnie debiutuje w polskich kinach i choć za granicą zebrała dosyć mieszane recenzje, to i tak przez najbliższe kilka tygodni żaden z seansów opustoszały raczej nie będzie. Hollywood bywa łapczywe, ale na ekranizację Silmarillionu nikt się raczej nie porwie, Bitwa Pięciu Armii to więc prawdopodobnie ostatnia okazja, aby ujrzeć świat stworzony przez Tolkiena w reżyserii Petera Jacksona. Wprawdzie całkiem niedawno wydano Dzieci Húrina, które potencjalnie mogłoby trafić na srebrny ekran, ale nawet gdyby do tego doszło, od premiery dzieli nas przynajmniej kilka lub wręcz kilkanaście lat. Bez względu jednak na to, jaka będzie filmowa przyszłość Śródziemia, jedno trzeba przyznać – obie trylogie jeszcze bardziej spopularyzowały całe uniwersum i do tego stopnia, że na rynku wręcz zaroiło się od prób przeniesienia ich sukcesu na ekrany komputerów. Długo czekaliśmy na hit pokroju Cień Mordoru i choć parę udanych produkcji pojawiło się już wcześniej, niektóre z nich są znacznie starsze niż moglibyśmy się spodziewać.
Hobbit: Pustkowie Smauga zadebiutował w polskich kinach. Część pierwsza, Niezwykła podróż, nie do końca spełniła ogromne oczekiwania, przez co część odbiorców powątpiewała w sukces kontynuacji. To dawało szansę na skuteczny atak z drugiej linii i wkupienie się na powrót w łaski fanów. Postanowiłem raz jeszcze wybrać się w magiczną podróż po Śródziemiu i na własne oczy sprawdzić, jak się to udało. Parafrazując tytuł recenzji sprzed roku - jest lepiej.
Rok po premierze filmu "Hobbit: Niezwykła podróż" Peter Jackson ponownie zaprasza nas do kina na kolejną porcję przygód Bilba i trzynastu krasnoludów. "Jedynka" niestety nie spełniła moich, trochę wygórowanych, oczekiwań. A jak było z "dwójką"?
Najpierw były klocki-zabawki. Ich specyficzność sprawiła, że te z pozoru proste prostokąciki zaczęły się dwoić i troić, zmniejszać i rozwijać. Trafiły do kina, do książek i do gier właśnie. W tym ostatnim medium odnalazły się najlepiej i już od 2005 roku co rusz pojawia się nowa odsłona gry z dziełem duńskiej firmy w tytule.
Czy to dobrze? Zależy jak na to spojrzeć. Biorąc pod uwagę sam rynek gier, jego rozwój, pragnienie doskonalenia każdego elementu rozgrywki i sposobu przekazu treści – ciężko doszukiwać się zalet. Seria istnieje już na rynku 8 lat, a na dobrą sprawę prócz kilku drobnych mechanik i warstwy audio-wizualnej, nic się nie zmieniło.
Hobbita obejrzałem dopiero wczoraj. Tak, z filmami też jestem ostro do tyłu. Z relacji znajomych wyzierał jakiś mocno okaleczony i zdeformowany stwór zrobiony tylko dla kasy i adresowany dla nie wiadomo kogo. Recenzji w sieci zapobiegawczo nie czytałem, ale znajomych podjaranych filmem ciężko zignorować, zwłaszcza jeśli się jedzie z nimi w jednym tramwaju. Na szczęście spoilerów raczej nie byli w stanie zrobić. W każdym razie przekazali mi mocno niepochlebną opinię o filmie. Opinię, którą przyszło mi wczoraj skonfrontować z rzeczywistością...
Niedawno w kinach pojawił się film "Hobbit: Niezwykła podróż". Obecnie twórcy wszelakich rozrywek próbują dotrzeć do mas wieloma drogami równocześnie - film, serial, książka, gra, komiks i w ten sposób darzyć nas swoimi wyrobami na wszelkie możliwe sposoby, wszelkimi możliwymi środkami przekazu. Dziwne, że jeszcze nie ma gry komputerowej "Hobbit", chociaż patrząc na ostatnio wydawane gry przy okazji produkcji filmów o bohaterach Marvela to może i dobrze, że gra na podstawie filmu Jacksona nie ukazała się od razu, bo zapewne była by taką niedoróbką jak wyżej wymienione gry.
Stało się, najważniejszy film roku trafił wreszcie na ekrany polskich kin. Peter Jackson ponownie zaprasza nas do spakowania podróżnego plecaka, zaopatrzenia się w porcję lembasów i udania z nim w długą, magiczną podróż. Jednocześnie sam musi zmierzyć się z gigantycznymi oczekiwaniami, jakie sam zbudował doskonałą trylogią sprzed dekady. Czy wróci ze swojej wyprawy zwycięsko? To ocenimy pod koniec roku 2014. Póki co, Hobbit: Niezwykła podróż jest filmem słabszym od każdej z części Władcy Pierścieni.