Street Fighter 2010, czy mówi wam coś ten tytuł? Jeśli nie to nie jesteście wcale odosobnieni, bo o tej klasycznej platformówce z NES-a dzisiaj mało kto pamięta i raczej niewielu wspomina. Na siłę podpięta, na potrzeby lepszej sprzedaży na zachodzie, pod słynną serię bijatyk zręcznościówka na pierwszy rzut oka nie wyróżnia się niczym, spośród wielu podobnych tytułów, które ukazały się na konsoli Nintendo na początku lat dziewięćdziesiątych. Obecnie charakteryzuje ją przede wszystkim poziom trudności, praktycznie już niespotykany we współczesnych dziełach. Przekonał się o nim jakiś czasu temu recenzujący ją Angry Video Game Nerd, przekonać się też mogą w dowolnym momencie wszyscy hardkorowcy i gracze lubiący klasyki. Niewielu jednak pewnie podejmie to wyzwanie.
W dniach od 11 do 13 lutego odbywały się w Amsterdamie targi Casual Connect Europe, poświęcone grom mobilnym, społecznościowym, przeglądarkowym i kasynowym, cechującym się w większości przypadków stosowaniem modelu biznesowego Free To Play. Biorąc pod uwagę rosnące zainteresowanie produkcjami mobilnymi (m. in. we wspomnianym modelu z mikropłatnościami) na całym świecie, ekipa GRYOnline.pl postanowiła odwiedzić targi w Amsterdamie i dowiedzieć się, jak w chwili obecnej wygląda rynek gier mobilnych, a także jakie ma on widoki na przyszłość.
Wszedłem ostatnio na swojego bloga i zauważyłem, że sporo tu krytykuję, a wręcz hejcę. Moje nastawienie do wielu zjawisk w branży jest zdecydowanie zbyt negatywne. Wiadomo, że wytykać palcem jest najłatwiej, co zresztą udowadniam w większej ilości swoich wypocin o gamingu. Czyta je coraz więcej osób, bo z dnia na dzień graczy przybywa. Codziennie ktoś ściągnie sobie Angry Birds czy League of Legends, albo kupi za grosze jakiś tytuł na steamowej wyprzedaży. Patrząc na te idące wzwyż statystyki, uśmiecham się. Głupio cieszę się, że gry stały się tak bardzo popularne. Dlatego postanowiłem napisać o tym luźny wywód.
Wciąż nie cichną głosy oburzenia wywołane kierunkiem, który obrał Microsoft prezentując swoją konsolę nowej generacji. Obawy o poczytalności gości z oddziału Entertainment and Devices są jednak nieuzasadnione- korporacja doskonale wie, gdzie leżą pieniądze. Powstrzymajmy się rozstrzyganiem wojny konsol przed jej rozpoczęciem, kto wie czy korony nie będziemy musieli wysyłać do Redmond.
Spokojnie, nie mam zamiaru nikogo obrażać! Mam wrażenie, że ktoś zrobił to za mnie... z resztą sam zaliczam się bardziej do grona niedzielnych graczy z uwagi na chroniczny brak czasu. Skąd więc ten tytuł? Nie wydaje wam się, że tymi, którzy byliby skłonni odpowiedzieć twierdząco na takie pytanie są twórcy albo raczej wydawcy gier? Co ciekawe duże firmy w pogoni za klientem, poprzez powiększanie grup docelowych, często potrafią zarżnąć marki, które nie tak dawno temu wydawały się być znoszącym złote jajka drobiem. Zapraszam.
Ah, zapomniałem ostrzec, znowu „beda marudziu”. Zostaliście ostrzeżeni.
Z wiekiem zmieniają się preferencje gracza. Zaczyna od prostszych tytułów, z czasem sięga po coraz trudniejsze, a potem życie upomina się o swoje... Prawda jest taka, że z wiekiem zmienia się sposób życia. Nie chodzi mi tu o model włoski, czy hiszpański, gdzie czterdziestoletnie dzieci mieszkają z rodzicami, a o chwilę, kiedy zazwyczaj ogrywane przez nas gry stają się nie zbyt wymagające, a zbyt czasochłonne... I tak hardcorowy gracz przestaje być taki hardcorowy.
Ileż to razy słyszeliśmy, że gdy w grach pojawi się guzik „gro, przejdź się sama” branża osiągnie dno. Gry wideo staną się festynem dla casualowych "Januszów", a hardkorowcy będą mogli przerzucić się na warcaby. Bzdura. Może być zupełnie odwrotnie.
Mamy coraz mniej czasu na zabawę przy konsoli lub komputerze, nie lubimy się zacinać w grach, irytuje nas backtracking i wszelkie niewygodne rozwiązania w interfejsie. Chcemy większej liczby checkpointów, możliwości zapisywania w dowolnym momencie i wyważonego poziomu trudności. Czy dziecinniejemy?