Mamy coraz mniej czasu na zabawę przy konsoli lub komputerze, nie lubimy się zacinać w grach, irytuje nas backtracking i wszelkie niewygodne rozwiązania w interfejsie. Chcemy większej liczby checkpointów, możliwości zapisywania w dowolnym momencie i wyważonego poziomu trudności. Czy dziecinniejemy?
Zupełnie jak bardzo młodzi ludzie, szybko się zniechęcamy, gdy natrafiamy na trudne fragmenty. Jeśli nie jesteśmy zapaleńcami to nie chcemy, aby gra zmuszała nas do nadludzkiego refleksu, testowała wytrzymałość i wymagała godzin treningów. Inaczej obrazimy się i skorzystamy z oferty konkurencji. Mamy przecież duży wybór i wcale nie musimy się męczyć przy najnowszym projekcie danego studia.
Do takich wniosków doszedłem kilka dni temu, gdy bawiłem się w Vagrant Story. Ten rozbudowany i wymagający jRPG z PlayStation ma wszelkie cechy klasyczne dla swojego gatunku z tamtych czasów. Wymaga czasu, cierpliwości i nagradza za wytrwałość. Dzisiaj nie każdy te cechy ma, a u większości zostały one zepchnięte na dalszy plan przez najnowsze tytuły. Podobnie było u mnie.
Kilkunastominutowe potyczki z bossami wcale mnie nie cieszyły. Powtarzające się kombinacje ataków bohatera, te same odpowiedzi wroga, kopiowany w nieskończoność schemat walki „atak, atak, kontra, leczenie” zaczynał po prostu irytować. Dopiero z czasem dostrzegłem, że jest w tym coś magicznego, co gdzieś mi uciekło. Wszystko przez obecne udogodnienia z nowych gier i brak czasu na zabawę.
Nie mam kilkunastu godzin w tygodniu na granie, więc chciałbym wszystko szybko i sprawnie kończyć. Nie chciałbym czuć, że poświęciłem godzinę na pokonanie dwóch pomieszczeń i bossa. To zwyczajnie za mało i w takim tempie przez kolejne dwa miesiące w nic innego nie pogram. Gdy jednak zrozumiałem, czego chcę to zmieniłem podejście. Zacząłem się bawić, jak kiedyś na PSX-ie. Bardziej na spokojnie, ciesząc się z tych wszystkich małych sukcesów. Gaming w starym stylu wrócił. Polecam innym podobne refleksje, może się okazać, że przez lata straciliśmy gdzieś radość z zabawy, która cechowała nas przed laty. Jak pisał niedawno Antares, gdy wspominał o achievmentach, nie dajmy się wciągnąć w pogoń za własnym ogonem. Odnajdźmy rozrywkę, którą gry dawały nam na początku, gdy się dopiero w to hobby zagłębialiśmy. Gdy cieszyły nas wygrane walki, wyścigi, czy strzelaniny. Gdy radość wywoływała nawet rosnąca w siłę i zdobywająca zdolności postać. Przecież o zabawę w tym wszystkim chodzi, nieprawdaż?