Każdy hardcorowy gracz w końcu zostanie casualem! - sakora - 1 lutego 2013

Każdy hardcorowy gracz w końcu zostanie casualem!

Z wiekiem zmieniają się preferencje gracza. Zaczyna od prostszych tytułów, z czasem sięga po coraz trudniejsze, a potem życie upomina się o swoje... Prawda jest taka, że z wiekiem zmienia się sposób życia. Nie chodzi mi tu o model włoski, czy hiszpański, gdzie czterdziestoletnie dzieci mieszkają z rodzicami, a o chwilę, kiedy zazwyczaj ogrywane przez nas gry stają się nie zbyt wymagające, a zbyt czasochłonne... I tak hardcorowy gracz przestaje być taki hardcorowy.

Podział na graczy hardcorowych i casualowych miejscami bardzo się zaciera. Pierwsi uznają się za tych prawdziwych, grających w głośne i znane innym graczom tytuły. Ci drudzy grają w te same gry, ale nie we wszystkie, nie śledzą rynku, a w wyborze gry doradza im opis na pudełku. Czym tak naprawdę różni się gracz hardcorowy od casualowego? Może tym, że ten drugi gra w tytuły, po które ten teoretycznie prawdziwy gracz nigdy by nie sięgnął. Gry ruchowe, symulatory farmy i flashowe tower defense. Tylko, że hardcorowy gracz ma zawsze jakieś gry ruchowe lub imprezowe w domu, w razie odwiedzin znajomych lub imprezy. Tak też podczas przerwy w pracy, nie mając pod ręką żadnego dużego tytułu, sięga po flashówki.

Czym więc tak naprawdę różnią się ci standardowi gracze? Na pierwszy rzut oka grają w te same pozycje, z kilkoma wyjątkami, gdzie z jednej strony stoją gry z niższej półki, na które złapali się nieobeznani z rynkiem casuale, a z drugiej mocno osadzone w branży tytuły, po które zwykle sięgają doświadczone w graniu osoby. Mówi się, że casual kupuje w roku jedna strzelankę, jedną grę sportową i jedną ruchową, po czym gra w nie od czasu do czasu, aż ukażą się kolejne odsłony. Z drugiej strony mamy osoby kupujące tylko jedną grę i ogrywającą ją do upadłego. Nieważne, czy to  będzie kolejna odsłona piłki nożnej czy strategii. I tu pojawia się problem, bo z jednej strony gracz hardcorowy określi takiego osobnika jako casuala. Z drugiej strony umiejętności takiego gracza często wykraczają poza poziom doświadczonego gracza, grającego w większe ilości tytułów. Gdzie w takim razie jest granica pomiędzy graczem casualowym a hardcorowym?

Mamy tez inne aspekty, od strony finansowania gier, gdzie duży wydawcy zasypują rynek trywialnymi z pozoru grami ruchowymi, miałkimi symulatorami zwierzątek czy stricte generyczymi tytułami na licencji kreskówek dla dzieci. Jednak to te pozycje sprzedawane w ogromnych ilościach, finansują te bardziej ambitne, skierowane do obeznanego z gamingiem odbiorcy. W takim razie, jaki gracz jest ważniejszy dla wydawcy? Ten, który kupuje gry pozwalające realizować się ich twórcom artystycznie, czy ten, który za namową dziecka po prostu kupi dużo kolorowych pudełek? Jest to pewien sposób generalizowania, gdyż wiele tytułów kierowanych do hardcorowych graczy na siebie zarabia, jednak ile z nich, mimo dobrej sprzedaży nie zarobiło na swoje kontynuacje, a w ich miejsce dostaliśmy kolejną odsłonę wesołych zwierzątek?

Jest też inna kwestia, związana z poziomem trudności gier. Nadal nie brakuje sakramencko trudnych tytułów, jednak nie od dziś mówi się, że obecny poziom normal to dawny easy, a obecny easy jest dla idiotów. Cóż, nieraz jestem w takim razie idiotą. Dlaczego? Może dlatego, że za dużo grałem. Może dlatego, że gram od ponad dwudziestupięcu lat, a hardcorowe granie przestało być dla mnie wyznacznikiem spędzania wolnego czasu. Nadal ogrywam pozycje z głównego nurtu, premierki prosto najwyższej półki, jednak wraz z kolejnymi, życiowymi obowiązkami widzę u siebie zmęczenie. Zresztą nie tylko ja.

Mając naście lat grałem po nocach do oporu. Miałem swoje racje, a mój wiek miał swoje prawa. Nie mówię czy to dobrze, czy źle. Wtedy osoby mające ponad trzydzieści lat były dla mnie stare, a posiadanie własnej rodziny należało do kategorii hard science fiction. Czerpałem z życia to, co wtedy mi się w moim mniemaniu należało. Jednak wszystko się z wiekiem zmienia. Im więcej życiowych obowiązków, tym mniej sił na samo życie.

Patrzę na moich znajomych. Jeden z nich przesiadł się na gry na Facebooku, drugi przez lata ogrywał ciężkie strategie, potem zanurzył się w mmo, a teraz nie gra już w nic. Wielu innych gra o wiele mniej lub gra dużo w jeden, góra trzy tytuły. Wszyscy byliśmy hardcorowynmi graczami, nadal śledzimy to, co się dzieje na rynku, nadal rozmawiamy o grach. Jednak gramy już inaczej. Mniej intensywnie na co dzień, a bardzo mocno w weekendy. Nie włączamy od razu najwyższego poziomu trudności, a nieraz najniższy. Tylko po to, żeby cieszyć się grą po ciężkim dniu pracy, czasami nie mając sił na okrywanie jednego poziomu przez kilka godzin tylko po to, żeby do wymaksować.

Z czasem stajemy się graczami casualowymi. Nie szukającymi wielkich wyzwań, jednak nadal pozostającymi w głównym nurcie, grający w kolejne odsłony znanych serii i sięgając po nowe. Grając dla przyjemności, jednak z czasem przyjemność płynąca z grania się zmienia. Hardcorowy gracz przestaje nim być. Jednak nadal jest graczem. Nawet graczem nie wybrednym, a wytrawnym. Jest doświadczonym i znającym rynek casualem. Takie jest prawo pierwszego pokolenia wychowywanego masowo na grach. Kolejne tylko to z upływem lat potwierdzą. I wszyscy nadal będą grać z przyjemnością, cokolwiek przyszłość gamingu przyniesie.

      

     

Śledź mnie na Twitterze!

     

sakora
1 lutego 2013 - 20:06