Wciąż nie cichną głosy oburzenia wywołane kierunkiem, który obrał Microsoft prezentując swoją konsolę nowej generacji. Obawy o poczytalności gości z oddziału Entertainment and Devices są jednak nieuzasadnione- korporacja doskonale wie, gdzie leżą pieniądze. Powstrzymajmy się rozstrzyganiem wojny konsol przed jej rozpoczęciem, kto wie czy korony nie będziemy musieli wysyłać do Redmond.
Muszę przyznać, że dziwi mnie powszechne zaskoczenie, z jakim gracze z całego świata przyjęli treść niedawnej konferencji. Nie jest przecież tajemnicą, że Microsoft od czasu przymiarek do Kinecta stawia na sprowadzenie gamingu na rodzinny grunt. Exclusivy adresowane do graczy bardziej hardcorowych to w zasadzie tylko dwie marki, za to tytuły wykorzystujące czujnik ruchu rosną jak grzyby po deszczu i sprzedają się w wielomilionowych nakładach. Sam Kinect znalazł zresztą swoje miejsce w Księdze Rekordów Guinnessa jako najszybciej sprzedające się urządzenie elektroniki konsumenckiej- w 60 dni po premierze znalazł 8 milionów nabywców.
Skupienie uwagi na multimedialność urządzenia jest zabiegiem wyjątkowo przemyślanym. Dywersyfikacja źródeł dochodu ruszy z kopyta, zwłaszcza że coraz częściej powraca w kuluarach temat „śmierci” tytułów AAA, które nawożone niebotycznymi kosztami marketingu i przy znacznym czasie produkcji coraz rzadziej są inwestycją opłacalną. Czymże jest nawet parę milionów pudełek hitu na różne platformy, przy 20 milionach Kinect Adventures? Klientela przy tym jest mniej wymagająca, a koszty produkcji dużo niższe. Poza tym, czy konsolę Microsoftu ominą multiplatformowe, duże tytuły? Oczywiście, że nie- poznamy je już na E3. Czy sprzedadzą się dobrze? Chyba nikt w to nie wątpi. Wówczas nikt nie będzie pamiętał o niefortunnym revealu, a hardcorowi gracze dostaną solidną porcję rozgrywki, którą zdąrzyli polubić. Negatywne opinie krążące po sieci mogą w pewnych kręgach niekorzystnie odbić się na sprzedaży konsoli, ale nie przeceniałbym ich. Na Aliens: Colonial Marines czy The Walking Dead: Survival Instinct również wieszało się psy, a mimo to dzielnie trzymały się szczytów list bestsellerów. Siła marki ma w branży rozrywkowej kolosalne znaczenie, a dzięki spuściźnie „trzystasześćdziesiątki” Xbox jest silny jak nigdy.
Swoje poletko do zarabiania „casualowych” pieniędzy poszerza równie chętnie EA, zagarniając graczy mobilnych i starając się ich wychować na swoich warunkach. Rynek mobilny rządzi się co prawda odrębnymi prawami, ale już widać nieśmiałe próby przenoszenia niektórych charakterystycznych dla nich rozwiązań na większe platformy.
Przykładem są mikrotransakcje. Sami możemy nazywać je złem (nie)koniecznym, ale nie bez kozery rozpowszechniany przez EA model F2P określany jest przez społeczność nieco pogardliwie, ale niezwykle celnie jako fee-to-play, lub free-to-pay. Zakładając, że nie dysponuje się nadludzką cierpliwością i masą wolnego czasu, komfortowe granie w tego typu tytuły wymaga uiszczenia opłat, których łączna suma przekracza hipotetyczną cenę gry dystrybuowanej w modelu tradycyjnym. Nawet jeśli jesteśmy bardzo cierpliwymi graczami, musimy wykazać się nie lada odpornością na socjotechniczne tricki, które podprogowo zmuszają nas do płatności. Jeśli mimo wszystko uda nam się powstrzymać przed słodką pokusą szybkiego awansu, gra zawsze może nam rzucić pod nogi kłody nie do przeskoczenia- tak jak w Real Racing 3, gdzie na późniejszym etapie koszt naprawy auta po zakończonym wyścigu jest większy niż wygrana za pierwsze miejsce. W tym miejscu zarzucany na nieświadomego gracza haczyk zamienia się w kotwicę i skutecznie powstrzymuje przed darmowym graniem.
Zastanawiać się możemy czy chodzi po tym świecie chociaż jeden gracz, który popiera taki model, ale wątpliwości rozwiewa Nick Earl, który nie tak dawno w wywiadzie dla GamesIndustry.biz stwierdził
Rynek odpowiedział bardzo wyraźnie, że Freemium to model, który jemu odpowiada. Nawet jeśli jest pewna słyszalna mniejszość (vocal minority) której ten model nie leży, ostatecznie liczby pokażą, że model freemium jest przez wszystkich wspierany"
Na wypadek gdyby ktoś miał wątpliwości w kwestii prawdomówności cytowanego gościa, warto rzucić okiem na tak lubiane przez analityków wykresy:
Mówi się, że dla inwestorów wiele większe znaczenie ma to co będzie, od tego co jest i nawet największe przychody tracą na znaczeniu gdy zauważalna jest wyraźna tendencja spadkowa. Przychody uzyskiwane z tytułu sprzedaży dodatkowej zawartości w modelu free-to-play rosną bardzo szybko, a wzrost 94% w skali rocznej dotyczący gier na smartfony mówi sam za siebie. EA wycofało się nie tak dawno z Online Passów, ale czy oznacza to rezygnację z mikrotransakcji, modelu zawsze-online, DLC, czy pakowania gdzie się da rozwiązań społecznościowych które bardziej niż samym graczom podobają się deweloperom? Oczywiście nie, bo - podobnie jak w przypadku telewizyjnego Xboxa z koniecznym Kinectem - casualowe rozwiązania są kopalnią pieniędzy.
Microsoft i Electronic Arts coraz odważniej eksplorują nieskończone pokłady tkwiące z portfelach niedzielnych graczy, a my za każdym razem raczymy się nawzajem zdziwionymi minami. Jako hardcorowi gracze w ogromnej większości niebędący jeszcze rodzicami, mamy trochę skrzywiony światopogląd. Kilkunastominutowy spacer w dowolnym elektromarkecie pod ścianą poświęconą Kinectowi szybko otwiera oczy; interaktywna rozrywka z jaką my jesteśmy zaprzyjaźnieni stanowi maleńki kawałek rynkowego tortu. Sam z przykrością patrzę jak rozdrabnia się branża: duże, pudełkowe dodatki odeszły w zapomnienie, ustępując miejsca często banalnym DLC, a długo wyczekiwana konsola do gier okazuje się być urządzeniem na którym granie jest opcją, do której producent nie wydaje się przywiązywać szczególnej uwagi. Linia trendu jest dla nas wyjątkowo niekorzystna, ale nie zapominajmy że przyroda oraz rynek nie tolerują próżni. Jeśli EA nie dostarcza nam contentu, którego poszukujemy, zrobi to ktoś inny. Zresztą, portfolio EA skrywa wciąż kilka dobrych marek, których być może nie zepsuje w ciągu kilku najbliższych lat, chociaż w tym przypadku nie dałbym sobie uciąć ręki. W kwestii Microsoftu natomiast, na naszych oczach ostrzyć się może najbardziej skuteczny miecz obosieczny w historii branży- tym będzie bowiem Xbox, jeśli zdoła trafić pod strzechy łaknących multimedialności amerykańskich rodzin, oraz jeśli otrzyma solidne wsparcie od deweloperów. Jeśli maszyna faktycznie będzie odstawać wydajnością od konkurenta, producenci gier będą prawdopodobnie bardzo często równać w dół. Równie dobrze, konsola do wszystkiego może się okazać do niczego. Mam wrażenie (a może nawet nadzieję), że spora część klientów wybierze propozycję Sony dla idei- konsola służąca przede wszystkim do grania ma przecież swój urok.