Moim celem są krótkie piłki, parę zdań, uroczo wypunktowanych, aby nie zanudzić Was prawniczym bełkotem, ale i również uzbroić w wiedzę dotyczącą tego czym jest/była ACTA.
Wszyscy wiemy, że ACTA było złe, ale jak to zło było... złe ?
Premiera najnowszej produkcji Blizzarda, tworzonego ponad 10 lat Diablo III, póki co jest największym wydarzeniem roku w branży gier. Dwa miliony pre-orderów, wersje pudełkowe niemal wszędzie wykupione w pierwszym dniu sprzedaży, tysiące ludzi na nocnych imprezach z okazji premiery. Wszystko to wywołane przez wydawcę, który nie pozwala grać bez połączenia z internetem, nie uciekł od problemów z serwerami, sprzedaje swą grę 50% drożej od innych produkcji na PC i nie udostępnił jej recenzentom przed premierą. Blizzard pokazał, gdzie ma problem piractwa w dobie korporacji forsujących ACTA i podobne jej ustawy. Dobra treść sprzedaje się sama.
Bardzo przepraszam, drodzy Czytelnicy, ale będzie nie o grach, ani nawet nie o popkulturze. W dodatku będzie na poważnie. Kiedy siadam do pisania tych słów, w kancelarii premiera Donalda Tuska dawno opadł już kurz po "debacie publicznej" w sprawie umowy ACTA. Debacie - dodajmy - zupełnie mijającej się z celem, bo spóźnionej o ponad pół roku. Przysłowiowa musztarda po obiedzie.
Jedna, wspólna idea, jedna, wspólna twarz. Trzecia Rzeczpospolita czegoś takiego jeszcze nie widziała.
Dlaczego więc o niej pisać? Bo mimo wszystko sam fakt, że się odbyła, i okoliczności, które do niej doprowadziły skłonny jestem uznać za jedno z najważniejszych zjawisk w przestrzeni publicznej III Rzeczpospolitej Polskiej. Po raz pierwszy społeczeństwu udało się napędzić jej rządowi solidnego stracha. Mi przy okazji też - choć z zupełnie innego powodu.
Niniejszy wpis jest otwartą odpowiedzią na teksty redakcyjnego kolegi Matio.K dotyczące umowy ACTA i problemu piractwa w sieci. Zawiera zarówno bezpośrednie komentarze do treści obu notek, uzasadnienie dlaczego się z nimi nie zgadzam oraz mój własny pogląd na oba poruszone w nich tematy.
Przez ostatnie kilka tygodni rzadko się udzielałem na blogu, z powodu wyjątkowo obciążającego czasowo okresu zaliczeń i egzaminów na studiach. Śladowe ilości czasu wolnego przeznaczałem na „gaszenie pożarów”, czyli załatwianie zaległych i skandalicznie przekładanych spraw. Mimo to starałem się śledzić wydarzenia toczące się w polskim (i nie tylko) Internecie oraz na ulicach polskich miast. ACTA jest bowiem problemem, o którym trzeba dyskutować bez względu na to, jaki ma się stosunek do problemu piractwa komputerowego. Ta umowa oznacza dużo więcej, a próba zamknięcia jej tylko i wyłącznie wokół przysłowiowego Kowalskiego pobierającego MP3 z sieci to przejaw niebezpiecznej krótkowzroczności, żeby nie powiedzieć pospolitej ignorancji.
Tak, tak chwytajcie za widły i pochodnie - popieram ACTA. Dłuższy czas przyglądałem się całości z punktu widzenia bezstronnego obserwatora, nie ulegając trendowi bycia przeciw. Zamiast tego poświęciłem się analizie opinii ekspertów i wypowiedzi prawników, a przecież mogłem, wraz z pozostałymi, wyjść na ulicę i krzycząc "STOP ACTA", bogatszy o wiedzę zawartą w materiale "STOP THE KRAKEN".
Po ponad tygodniu burzy medialnej wywołanej ratyfikacją międzynarodowej umowy ACTA, mającej na celu szeroko rozumianą walkę z naruszaniem dóbr intelektualnych, premier Donald Tusk cofa swoją decyzję. Jak właśnie ogłosił na specjalnie zwołanej konferencji, ratyfikacja znienawidzonego dokumentu została zawieszona. Wygraliśmy bitwę, jednak wojna nadal trwa.
Wszyscy doskonale wiemy jakie zamieszanie panuje w związku z planowanym podpisaniem przez Polskę paktu ACTA w dniu 26 stycznia w Tokio. Huczy internet, huczą media. Wokół słychać tylko i wyłącznie głosy niezadowolenia. Na ten temat każdy z nas ma już wyrobione zdanie (myślę, że wszyscy stoimy po jednej i tej samej stronie), więc nie chciałbym drążyć tematu ACTA jako takiego. Zastanówmy się - czy nasi politycy po raz kolejny nie wystawiają się na pośmiewisko? Grupa hakerska Anonymous atakuje polskie strony rządowe (z godziny na godzinę dowiadujemy się o coraz to nowszych stronach, które nie działają) i nie tylko. Politycy twierdzą, że strony ulegają przeciążeniu w związku z dużym zainteresowaniem całą sprawą - nikt nie przyzna się, że strony rządowe w Polsce nie są w stanie oprzeć się atakom hakerów. Anonymous ostrzegają, działają (wspierają?) i robią co chcą. Politycy uparcie jednak twierdzą, że to "awaria" i "przeciążenie". Jutro mają odbyć się rozmowy w sprawie ACTA, w których udział wezmą premier Donald Tusk, Michał Boni (szef resortu cyfryzacji) oraz szefowie Ministerstwa Spraw Zagranicznych i Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, ale czy ktoś wierzy, że będą dotyczyły one możliwości odejścia od zamiaru podpisania paktu? Myślę, że wręcz przeciwnie - umocnią władzę w przekonaniu, że ACTA to cios w cyber-przestępców, takich jak Anonymous.
Interesuje mnie Wasze zdanie na temat zachowania polityków i ich uporczywego wmawiania obywatelom, że strony uległy awarii, a nie atakom hakerskim. Czy nie sądzicie, że to wystawianie się na pośmiewisko?
ACTA to skrót pochodzący od pełnej nazwy dokumentu - Anti-Counterfeiting Trade Agreement. Jest to międzynarodowe porozumienie, mające na celu walkę z podróbkami i piractwem. Przynajmniej w teorii. Praktyka niestety okazuje się inna.
Używając pewnego skrótu myślowego można stwierdzić, że ACTA jest równie niebezpieczne dla wolności w Internecie jak SOPA, o którym wpominałem już kiedyś. Chociaż obydwa dokumenty przewidują zupełnie inne możliwości dla osób, których prawa autorskie będą uważane za naruszone, to skala zagrożenia dla sieci jaką znamy, jest podobna. Dokładnie niebezpieczeństwa wynikające z zapisów w ACTA wymienia Dziennik Internautów.
MegaUpload, jeden z największych serwisów do dzielenia się plikami został właśnie zamknięty - a założyciel strony oraz trzy inne osoby aresztowane w Nowej Zelandii. Zamknięto również MegaVideo oraz 18 innych domen związanych z "Mega kompanią”. Za torrentfreak:
Za nytimes:
W USA SOPA i PIPA, u nas ACTA… Żegnaj Internecie ;>? Może to o tym końcu świata mówili Majowie ;p? Śmiać się? Płakać? Zlewać?