Remedy Entertainment wie, w co ja lubię grać. Pomijając debiutanckie Death Rally z 1995 roku (które przecież też jest dobrą grą), wszystko, co wyszło spod ręki Finów, trafiło w moje gusta. Od Maksa Payne'a, przez Alana Wake'a, aż po Quantum Break. Każda ich gra ma u mnie przynajmniej 8/10, nie powinna więc Was dziwić widoczna obok ocena gry Control. Najnowsze dzieło studia Remedy to sprawdzony fundament przygodowej gry akcji TPP, na którym raz jeszcze zbudowano wyjątkowy tytuł.
Po ukończeniu głównego wątku fabularnego trudno jest mi do czegokolwiek się przyczepić. Control to bardzo przemyślana produkcja świetnie wykorzystująca autorski silnik studia do generowania niezwykłych pokładów "graczowskiej" satysfakcji przez przynajmniej kilkanaście godzin. Tylko w singlu. W grze nastawionej na fabułę. To prawdziwa perełka!
Nieco ponad dwa lata temu ograłem po raz pierwszy Maxa Payne’a i zrecenzowałem go na łamach gameplay.pl. Nowojorski glina oparł się upływowi czasu przyzwoicie i nadal potrafił zaoferować solidną rozrywkę, o ile w ogóle można użyć takich słów w kontekście tak mrocznej historii. Minęło dwadzieścia siedem miesięcy, a ja do czytnika PlayStation 2 wsunąłem płytę z kontynuacją. Obok widzicie już, że Max utrzymał formę, choć za wzór to bym go nie stawiał.
16 lutego mija 5 lat od amerykańskiej premiery pecetowej wersji Alana Wake'a (a niemal 7 od momentu debiutu gry na X360). To niesamowicie długi okres w tak zmiennej i pędzącej do przodu branży, jaką jest poletko z grami komputerowymi. Tym ciekawiej będzie zajrzeć do produkcji Remedy Entertainment i ocenić ją na nowo, mając na uwadze upływ czasu.
Recenzowałem pecetowego Alana W. dla Gry-OnLine i wystawiłem tej grze śliczną laurkę, bo na takową wówczas zasługiwała. W 2012 roku przemawiał przeze mnie oddany fan twórczości Stephena Kinga - wszak Alan Wake to najlepsza ekranizacja prozy tego pisarza, nawet jeśli ją tak naprawdę nie była. Niedawno spędziłem z Alanem kilka godzin po długiej rozłące. Czy gra się broni?
Maksa Payne’a zna praktycznie każdy. Nowojorski gliniarz i jego prywatna wendeta zaskarbiły sobie sympatię wielu graczy na całym świecie i mocno wpłynęły na cały rynek gier. Rozmawiając dzisiaj o produkcji Remedy wspomina się o komiksowych wstawkach, ścieżce dźwiękowej, bullet-time’ie, efektownych strzelaninach, ciekawej historii i charyzmatycznym bohaterze. Rzadko kiedy cokolwiek mówi się jednak o bossach, których przecież Max w czasie swojej podróży po obskurnych i nieprzyjaznych rejonach Nowego Jorku spotyka przynajmniej kilku. Czy są oni tak bezbarwni i schematyczni, że łatwo o nich zapomnieć?
UWAGA, spojlery!
Każdy z nas ma jakieś swoje wspomnienia związane z grami. Przeważnie dotyczą one starszych gier, w które graliśmy ładnych kilka(naście) lat temu. W większości przypadków z tymi grami wiążemy miłe dla nas chwile i wspomnienia. Wtosięgrało to cykl felietonów, który przywodzi starsze produkcje, pojedyncze misje czy momenty, które przeszły do historii elektronicznej rozrywki. Wtosięgrało to sentymentalny powrót do przeszłości i gier, które lata świetności mają już za sobą, ale o których wciąż pamiętamy. Dzisiaj chciałbym powrócić do roku 2001 i premiery gry Max Payne, będącej prawdopodobnie prekursorem efektu bullet-time w grach komputerowych. Ale czy Max Payne to gra jednego triku?
Jesteśmy tuż po zakończeniu konferencji Microsoftu na tegorocznych targach E3. Jak zapowiedziano na majowej prezentacji Xboksa One, więcej gier pojawiło się dopiero teraz. Czy warto wydać 499 dolarów (to samo dotyczy euro)/429 funtów na nową maszynę MS? Po zobaczeniu zwiastuna Quantum Break – z pewnością!
Mężczyzna w sile wieku, przez dramatyczne wydarzenia zmuszony do chwycenia broni, gania/jeździ nocą między drzewami walcząc z tajemniczą, mroczną siłą odmieniającą ludzi i świat na jego drodze. Początkowo cierpi na swego rodzaju amnezję, lecz w trakcie kolejnych odcinków podzielonej na nie opowieści stopniowo odgaduje, o co w tym wszystkim chodzi i jaką przewidziano mu rolę. Jeśli możecie dopasować ten schemat do jakiejś gry to wiedzcie, że ja też miałem deja vu grając w Alana Wake’a.
Oceniając najnowszego Maxa Payne’a miałem przed sobą nie lada wyzwanie. Jak podejść do gry jako gracz już doświadczony 15-letnim stażem na PC i znający „blaszakową” klasykę, z drugiej strony nie zaznajamiając się z dwoma poprzednimi – kultowymi przecież – częściami o mrocznym glinie? Jak ocenić tytuł, który wyszedł spod skrzydeł innego, ale znamienitego wszak studia? Tytuł niejako kontrowersyjny, bo odcinający się stylem od poprzedników w stylu noir i ze starym-nowym bohaterem? Z tymi niełatwymi problemami musiałem się zmierzyć w ostatnim czasie, a rezultat tego możecie sprawdzić zaznajamiając się z moimi wrażeniami.
Gdybym miał sugerować się wyłącznie pierwszym wrażeniem, napisałbym, że Alan Wake to gra absolutnie wyjątkowa, cechująca się nie tylko niebanalną fabułą i wspaniałą oprawą audiowizualną, ale też kapitalnym klimatem. Miałbym ku temu solidne podstawy, bo też na początku dzieło rodem z Krainy Tysiąca Jezior dosłownie wbiło mnie w fotel i nie pozwoliło odejść od monitora przez całe popołudnie. Niestety, im dłużej trwał mój pobyt w miasteczku Bright Falls, tym większe zacząłem odczuwać znużenie. W rezultacie zaliczenie tej długiej, bo trwającej ponad dziesięć godzin przygody, zajęło mi prawie dwa tygodnie, a w końcówce do odpalenia gry dosłownie się zmuszałem. Radość obcowania z tą strzelaniną skutecznie odebrała im jej najpoważniejsza wada – monotonna i nudna jak flaki z olejem rozgrywka.
Nazywam się Alan Wake. Jestem pisarzem. Moje słowa mają wielką moc. Wiem, że wielu pisarzy tak uważa, ale w moim przypadku jest to niestety prawda. To, co napiszę, staje się rzeczywistością. Jako autor powieści mrocznych i wypełnionych niebezpieczeństwami wolałbym, aby było inaczej. Czająca się tuż za cienką warstwą rzeczywistości Ciemność (przez duże "c") przecieka do naszego świata i niełatwo jest ją wygonić z powrotem... Dobrze, że mam w tym zakresie nieco do powiedzenia.