Nazywam się Alan Wake. Jestem pisarzem. Moje słowa mają wielką moc. Wiem, że wielu pisarzy tak uważa, ale w moim przypadku jest to niestety prawda. To, co napiszę, staje się rzeczywistością. Jako autor powieści mrocznych i wypełnionych niebezpieczeństwami wolałbym, aby było inaczej. Czająca się tuż za cienką warstwą rzeczywistości Ciemność (przez duże "c") przecieka do naszego świata i niełatwo jest ją wygonić z powrotem... Dobrze, że mam w tym zakresie nieco do powiedzenia.
Oryginalny, duży Alan Wake to (mimo uproszczeń względem pierwotnych założeń) fantastyczna, klimatyczna, dojrzała produkcja. Radośnie więc kwiknąłem, gdy okazało się, że Alan Wake Light (ha, light... łapiecie? :P) również zawita na pecetach. American Nightmare różni się jednak dosyć mocno od starszego brata. Po pierwsze - jest to produkcja mniejsza, skromniejsza i dużo krótsza. Po drugie - akcent został położony w 95% na strzelanie, horroru ni thrillera tu nie uświadczymy. Po trzecie - twórcy postanowili zaoferować nowego Alana w cenie odpowiednio (? - o tym na końcu) skalkulowanej do zawartości. Efekt jest dobry. Ani mniej, ani więcej - dobry.
American Nightmare to jakieś 5 godzin fabularnej zabawy i dodatkowy tryb arcade, pozwalający polikwidować pomioty ciemności przez 10 minut na 5 różnych planszach (liczy się jak najwyższy wynik, a osiągnąć go pomagają coraz liczniejsze fale wrogów i spory arsenał broni, zależny od postępów w trybie fabularnym). Arcade to sympatyczny dodatek, można rywalizować z kolegami ze Steama na punkty, ale raczej nie spędzicie przy nim więcej niż godziny. Historia zaś...
Fabularnie nowy Alan Wake daje radę - uwięziony w Mrocznym Miejscu pisarza musi uporać się z machinacjami swego mrocznego alter ego, Mistera Scratcha. W świecie rzeczywistym minęły 2 lata od wydarzeń z pierwszej gry i wszyscy uznali bohatera za martwego - tutaj na scenę chce wkroczyć zły bliźniak i jako cudownie ocalony pisarz zamierza przejąć jego życie, żonę, przyjaciół, snując jednocześnie plany potwornej masakry. Prawdziwy Alan Wake uwięziony jest w świecie wyciągniętym z napisanego kiedyś odcinka serialu Night Springs. Małe miasteczko gdzieś w Arizonie, nieprzemijająca noc i dziwne wydarzenia. Jest ciekawie, są dialogi (krótkie - poza głównym bohaterem w grze pojawiają się trzy atrakcyjne panie, reszta zabawy to run'n'gun), są mocno poszerzające historię strony napisanego przez Alana manuskryptu, są audycje radiowe i jest kilka ŚWIETNYCH filmików z Mr Scratchem w roli głównej. Całkiem sporo zawartości jak na tak małą produkcję.
Mechanika zabawy nie zdążyła mi się znudzić - oświetlanie i strzelanie do przeróżnych Opętanych nadal generuje spore pokłady frajdy (w grze jest trzech nowych oponentów: jeden koleżka potrafi się zamienić w stado kruków, inny pod wpływem światła latarki rozszczepia się na dwóch, a trzeci to trudny do zatrzymania czterometrowy kolos), a nowe narzędzia perswazji bezpośredniej lekko odświeżają formułę (gdy Alan znajdzie automatyczną strzelbę, Ciemność ma naprawdę niewiele do powiedzenia).
AAAAAALE...
Alan Wake's American Nightmare to tylko 3 nowe, dosyć klimatyczne plansze. Dosyć małe plansze. A gra dodatkowo wymusza pojawienie się na każdej z nich trzy razy. Każda kolejna wizyta jest nieco krótsza i zmodyfikowana względem poprzednich, ale pewien niesmak pozostaje. Zabrakło pojazdów (Alan "jedzie" do kolejnego rozdziału w trakcie loadingów), zagadki nie istnieją, eksploracja poziomów została ułatwiona, bo na radarze pokazują się ikonki reprezentujące strony manuskryptu czy szafki z amunicją. Od strony graficznej jest solidnie, ale wyraźnie mniej efektownie, niż w AW. Gra świateł i cieni dalej potrafi zachwycić, ale zabrakło fantastycznego "malarskiego" filtru podczas ataków wroga, tekstury miejscami są nieszczególne, a gra generalnie wygląda jakoś tak ubożej...
I wreszcie cena. Patrząc z perspektywy steamowej - jest super. Alan Wake kosztował ok. 90 złotych (teraz ponad 110 zł), American Nightmare to wydatek rzędu 50 zł. Jeśli jednak zakupiliście Alana w polskim sklepie za 49,90, to srodze się rozczarujecie proporcją cena/zawartość w American Nightmare. Weźcie to pod uwagę. Poza tym, podobała mi się ta krótka przygoda.
Bo w Night Springs wszystko jest inne. Ciekawe. Niebezpieczne. No i jest narrator. Jak jest narrator, zawsze jest dobrze.