Gdy grabarz Jonas Crow spotyka przyjaciela z młodości, wygląda na to, że los wreszcie się do niego uśmiechnął. Wesoły Sid wydaje się mieć pozycję, pieniądze i wielkie plany. Żadnej z tych rzeczy nie poskąpi komuś, kto odsiedział za niego wyrok. Wszystko zapewne ułożyłoby się jak we śnie, gdyby nie jeden szkopuł. Szkopuł pod postacią moralności grabarza.
Gdy w niewielkim, amerykańskim miasteczku martwi wracają do życia, świat staje na głowie. Teren występowania zjawiska objęto kwarantanną. Dla "odrodzonych" tworzy się specjalną placówkę odosobnienia. Nikt do końca nie wie jak zachować się w nowej sytuacji. Tymczasem, młoda detektyw ma do rozwikłania dodatkową zagadkę – ktoś zabił jej siostrę.
Balsamista to kolejna pozycja od wydawnictwa Hanami, która dobitnie pokazuje, że pośród wydanych u nas manga znajdziemy masę świetnych tytułów, które warto polecić również dorosłemu odbiorcy. Tytuł na rodzimym rynku jest już dostępny od dłuższego czasu i z pewnością spore grono miłośników japońskiego komiksu miało z nim do czynienia, co jakiś czas warto jednak o nim przypominać, aby zachęcić do lektury nowych odbiorców.
Mroczny klimat, fascynacja śmiercią i wszystkim tym, co przerażające, wielkie zamiłowanie do wiktoriańskiego stylu oraz duża dawka specyficznego humoru – elementy, które po połączeniu tworzą iście Burtonowską mieszankę wybuchową. Jeżeli jeszcze do tego dodamy kreatywność i talent Mitsukazu Mihary, przed oczami pojawia się nam obraz jednej z najlepszych mangowych czarnych komedii, które kiedykolwiek pojawiły się na rodzimym rynku.
Pisarz tworzący dzieło, którego bohaterem jest inny pisarz, w obecnych czasach niby już nic nadzwyczajnego, przecież podobna tematyka była poruszana już wielokrotnie. Jeżeli jednak weźmiemy pod uwagę, że autorem książki jest poczytny rodzimy artysta a główny bohater jego książki to czterdziestoletni Jerzy Grobicki, wielka gwiazda Polskiej sceny książkowej, którzy z kolei napisał dzieło z postacią o takim samym nazwisku i takim samym wieku, zaczyna się przed czytelnikami kreować obraz intrygującej rekurencji.
Trzeci tom zamyka być może najbardziej osobistą serię Jeffa Lemire'a. Pierwsza część zapoznała nas z rodziną Pike'ów, na której śmierć najmłodszego członka odcisnęła piętno. Drugi, okazał się w całości retrospekcją, która pozwoliła nam poznać zmarłego. Trzeci, odkrywa tajemnicę, która kolejny raz pozwala ujrzeć wszystko w nowym świetle.
Młody, wycofany chłopak ma w głowie mnóstwo sprzecznych odczuć odnośnie swojego niezbyt zgranego rodzeństwa i reszty otoczenia, które także nie napawa optymizmem. Jest nieszczęśliwy, małomówny i wyraźnie zagubiony. Zupełnie jakby przeczuwał, że niebawem umrze.
Gdy syn naftowego potentata grzęźnie w górach, a trudne warunki uniemożliwiają ratunek, jest tylko jedna osoba, na którą można liczyć. Żywa legenda o enigmatycznym pseudonimie: „K”. Jak przekonać do pomocy kogoś, kto pogrzebał własne życie? Czy misja ratunkowa ma jakiekolwiek szanse powodzenia? Jaką tajemnicę skrywa człowiek, któremu za imię starcza jedna litera?
Smutna wiadomość o samobójstwie aktora komediowego Robina Williamsa obiegła kilka dni temu cały internet trafiając również na Gameplay, więc zapewne doskonale o niej wiecie. W niniejszym wpisie chcę jednak poruszyć dwie kwestie, które nie zawsze omawiane były w newsach o jego śmierci – to jak wielkim był fanem gier wideo oraz to, z jak dużym, lecz ignorowanym w społeczeństwie problemem się zmagał.
Niedawne, osobiste zdarzenia skłoniły mnie do wielu przemyśleń na temat śmierci. Jako odreagowanie, rozmyślania także zawędrowały w stronę gier. Jak postrzegamy śmierć w grach, a co ważne na jak wielu płaszczyznach można ją w nich rozpatrywać?
Ostrzegam przed możliwymi spoilerami (chociaż są tak małe i niewidoczne)!