Dobry zły i brzydki Walter White. Kreacja antybohatera w 'Breaking Bad' - MaciejWozniak - 27 kwietnia 2017

Dobry, zły i brzydki Walter White. Kreacja antybohatera w "Breaking Bad"

„Breaking Bad” to opowieść o narkotykowym świecie, o zbrodni, o tym, do czego zdolny jest człowiek w sytuacjach krytycznych. Doskonały thriller, dramat gangsterski i kino sensacyjne w jednym. Jednak jeżeli przyjrzymy się bliżej głównemu bohaterowi tej produkcji, dostrzeżemy, że jest to również subtelny dramat psychologiczny, a naczelnym tematem historii rozgrywającej się na pustyniach Nowego Meksyku jest przemiana.

Chciałoby się powiedzieć – rzecz to oczywista, Walter White zmienia się w Heisenberga. Wszyscy to wiemy. Ale jeżeli bardziej skupimy się na szczegółach transformacji poczciwego nauczyciela chemii z Albuquerque w narkotykowego kingpina, zauważymy, że pod warstwą sensacji i emocji kryje się wręcz egzystencjalne spojrzenie na człowieka. Spojrzenie na bohatera, który staje się antybohaterem.

Jeżeli po powyższych akapitach wciąż nie macie pewności, czy warto czytać ten tekst, jeżeli nie widziało się dotąd całego serialu, czas na jasne ostrzeżenie – będzie się roił od spoilerów, więc zdecydowanie lepiej do niego powrócić po ostatnich kadrach finałowego odcinka „Breaking Bad”.

Od Homera, przez Dostojewskiego do Waltera White’a

Ostrzeżenie za nami, przejdźmy więc dalej. Zanim odpowiemy sobie na pytanie o to, czy Walter White jest antybohaterem, warto odpowiedzieć, czym jest antybohater tak w ogóle. Jak sama nazwa wskazuje, jest on zaprzeczeniem bohatera opowieści w klasycznym rozumieniu tego słowa. Opowieści czy to literackiej, filmowej, czy jakiejkolwiek innej, a więc również komiksowej, lub ze świata gier komputerowych. Bohaterowie klasycznych narracji to z zasady postaci wyposażone w szereg pozytywnych cech, które ukazują daną postać jako jednostkę jednoznacznie dobrą. Protagonista taki nie wzbudza w nas wątpliwości i niepokoju, jest godnym zaufania przewodnikiem po świecie opowieści. Odznacza się odwagą, męstwem, dzielnością, roztropnością, siłą, mądrością, jednoznacznym kompasem moralnym. Od czasów homeryckiego Achillesa, przez średniowieczne opowieści o dzielnym Rolandzie, sienkiewiczowską trylogię, aż po bardziej współczesne przykłady w rodzaju klasycznych westernów, czy komiksów o Supermanie bohaterowie prowadzili widzów i czytelników za rękę przez świat ciemności jako orędownicy światła i dobra.

Taka klarowność miała swoje zalety, jednak miała też i wady, z których największą była groźba braku psychologicznej głębi herosa, a przez to wiarygodności. Nie może więc dziwić, że z czasem zaczęły się pojawiać mutacje klasycznych schematów nieco zmieniające modelowy zestaw cech bohatera. Pojawiać zaczęły się zresztą nie wczoraj i nie przedwczoraj. Don Kichot Cervantesa była parodią walecznego rycerza, ogarniętym chorobą umysłową szaleńcem, Raskolnikow u Dostojewskiego jako protagonista z pewnością nie był wzorem cnót, lecz człowiekiem uciekającym od konsekwencji popełnionej zbrodni. Szekspirowski Makbet roztaczał wokół siebie spektakl okrucieństwa, by dojść do władzy, co ostatecznie go zgubiło. W kinie, żeby przywołać znów przykład westernu, obok Johna Wayne’a i Gary’ego Coopera na ekranach zagościł Clint Eastwood jako nie do końca uczciwy i prawy Bezimienny z trylogii Sergio Leone oraz zdecydowanie nieprawi bohaterowie antywesternów Sama Peckinpaha. Podobnie kino gangsterskie (co zrozumiałe) przyniosło nam szereg postaci, z którymi się utożsamialiśmy, ale których czynów z pewnością nie uznalibyśmy za moralne i czyste, jak „Chłopcy z ferajny” Martina Scorsese, czy „Człowiek z blizną” Briana de Palmy.

Wydawać by się mogło, że powyższy zestaw przykładów jest rozproszony i niespójny. Nic podobnego. Rozmaite problemy i cechy powyższych postaci ujawniają się w nikim innym, jak tylko w bohaterze „Breaking Bad”. Bo choć w pierwszym odcinku poznajemy Walta jako spokojnego Bogu ducha winnego człowieka, z biegiem czasu pozna smak zbrodni i jej konsekwencji niczym bohater Dostojewskiego, podobnie jak Makbet będzie po trupach dążyć do władzy, jak Pat Garrett i Billy Kid skropi krwią swych ofiar pustynie południa i zbuduje narkotykowe imperium niczym Tony Montana. W istocie transformacja Waltera White’a jest niespotykana – ciepły i potulny człowiek, jakiego poznajemy w pilocie serialu, wydaje się nie mieć nic wspólnego z bezwzględnym bossem narkotykowej mafii, którego widzimy w finałowych odcinkach. W gruncie rzeczy Heisenberg z piątego sezonu serialu mógłby zostać uznany nie za protagonistę, ale za antagonistę. Heroiczny, dzielny, odważny, obrońca moralności – z pewnością nikt nie przypisałby tych cech bohaterowi. A może można mu je przypisać, ale tylko niektóre i tylko w konkretnych punktach opowieści? Warto przeanalizować transformację Waltera punkt po punkcie, sezon po sezonie.

Etap I – Więź z bohaterem

W odcinku pilotażowym poznajemy niezbyt zamożnego, przekwalifikowanego i zmęczonego życiem nauczyciela chemii z Albuquerque w Nowym Meksyku. Ma żonę, niepełnosprawnego syna i drugie nieplanowane dziecko w drodze. By spłacić wszystkie rachunki, musi dorabiać po godzinach w myjni samochodowej. Już na samym wstępie dostajemy jasny sygnał – to nie jest człowiek zadowolony ze swojego położenia, to nie jest człowiek zadowolony z siebie. Walter jest niepewny, zalękniony (widać to w jego kontaktach z bliskimi, czy uczniami w szkole, a szczególnie w kontraście z jego szwagrem Hankiem, agentem DEA). Jest mężczyzną, u którego widoczne są oznaki kryzysu wieku średniego, zawieszonym w świecie codziennych problemów. Niedługo potem dowiemy się, że lata temu porzucił firmę, którą jego przyjaciele później doprowadzili do świetności. Frustracja to jednak najmniejszy problem Walta – zdiagnozowany rak płuc mobilizuje go do działania. Jednak jak szybko zdobyć pieniądze dla rodziny, gdy czasu jest tak mało? Tak właśnie Walter podejmuje decyzję – wraz ze swoim uczniem z dawnych lat, a obecnie dilerem Jesse’em zaczyna gotować metaamfetaminę.

Warto przypomnieć sobie ten opis fabuły początku serialu, by uzmysłowić sobie, dlaczego właściwie kibicujemy bohaterowi i dlaczego nie tracimy z nim więzi również w późniejszej fazie historii, gdy jego działania stają się wyjątkowo mroczne i nabierają charakteru, którego w innych okolicznościach byśmy stanowczo nie zaakceptowali. Współczujemy Walterowi w jego sytuacji związanej z chorobą, rozumiemy (choć może nie popieramy) motywacje, które pchnęły go w ramiona narkobiznesu, a wreszcie możemy się łatwo utożsamić z człowiekiem, który dawno temu porzucił ambicję oraz marzenia i teraz stara się coś zrobić przed śmiercią, a jednocześnie po raz pierwszy od dawna zaczyna czuć, że żyje. Takie początkowe postawienie sprawy powoduje, że trudno nam patrzeć z boku na czyny Waltera, oddychamy z nim niejako w jednym rytmie, przeżywamy te same dylematy co on, gdy po raz pierwszy odbiera komuś życie, czujemy ból, który on czuje, gdy w piwnicy domu Jesse’ego dusi rowerowym zamkiem gangstera o ksywce Krazy-8, boimy się wraz z nim, gdy idzie zmierzyć się z Tuco, a po wszystkim czujemy satysfakcję i poczucie mocy (pamiętna scena, gdy Walter po wybuchu w siedzibie Tuco siedzi w samochodzie i daje upust swoim emocjom). Zauważamy, że bycie Heisenbergiem staje się czymś więcej, niż zdobyciem środków finansowych dla rodziny. Akceptujemy to i rozumiemy.

Etap II – jądro ciemności

To, że bycie Heisenbergiem ma znaczenie dla Waltera jako droga do realizacji jego ambicji nieco bardziej się klaruje w sezonie drugim. Tu na początku po uniknięciu śmierci z ręki Tuco Jesse i Walter podejmują decyzję o zakończeniu współpracy. Bohater po jakimś czasie czuje jednak, że czegoś mu brakuje, że nie jest w stanie spokojnie siedzieć w domu i czekać na kolejne chemoterapie (w czym nie pomagają też pogarszające się relacje z żoną wyczuwającą kłamstwa Walta). Niezwykle znacząca jest tu scena, w której bohater widzi dwóch producentów mety w supermarkecie, podchodzi do nich i mówi im, by „wynosili się z jego terytorium”. Scena ta pokazuje, jak istotne dla bohatera staje się poczucie siły płynące z przestępczej działalności, poczucie, którego dotąd nie miał w swoim życiu zbyt wiele. W tym sezonie widzimy też, jak Walter przekracza kolejne granice, decydując się na coraz bardziej wątpliwe etycznie posunięcia. Dalej okłamuje rodzinę, rozpoczyna pranie brudnych pieniędzy, ale przede wszystkim nie decyduje się na pomoc dziewczynie Jesse’ego, gdy ta przedawkowawszy heroinę krztusi się własnymi wymiocinami.

W całym serialu nie ma chyba tak ambiwalentnej moralnie sceny. Pomoc dziewczynie oznaczałaby dla Waltera wielki problem, jako że znała jego tożsamość jako Heisenberga, groziła jej ujawnieniem, a na dodatek jej związek z Jesse’em, który wpadł w nałóg heroinowy, stanowił zagrożenie dla chłopaka, na którym Walterowi wciąż zależało. To rodzi w odbiorcy wiele pytań. Czy Walter postąpił słusznie chroniąc siebie? A może wcale nie zrobił nic złego, w końcu tylko jej nie pomógł, to nie tak, że pozbawił ją życia… Tu antybohater Gilligana ukazuje swoją specyfikę w pełnej krasie – czerń miesza się z bielą, a przy okazji błękitem gotowanej mety, ustawiając w nas niekomfortowej pozycji. Zamiast odwagi homeryckiego herosa jest strach, zamiast waleczności przebiegłość, zamiast moralności, egoistyczna walka o przetrwanie.

Zbrodnia zaciąży nad bohaterami jeszcze bardziej w sezonie trzecim, gdy Walter i Jesse staną się etatowymi pracownikami Gusa – narkotykowego władcy podziemia. Czyny Waltera odcisną piętno na jego małżeństwie, które się rozpadnie, a on sam najpierw dopuści się kolejnej zbrodni w afekcie, by chronić Jesse’ego, rozjeżdżając dwóch zagrażających mu dilerów, by następnie po raz pierwszy dokonać (co prawda ręką chłopaka) mordu z zimną krwią, pozbawiając życia Gale’a. Znów – by chronić siebie i Jesse’ego (wszak Gus zabiłby ich, gdy Gale poznałby tajniki przyrządzania mety Walta), znów możemy to zrozumieć, ale czy usprawiedliwić? W istocie tak Walter jak i Jesse przez wydarzenia pierwszych trzech sezonów odbywają podróż podobną do tej, jaka stała się udziałem Marlowa w „Jądrze ciemności” Josepha Conrada. Tak jak Marlow płynął przez rzekę Kongo, odkrywając kolejne przestrzenie mroku, tak też bohaterowie Gilligana przez kolejne sploty wydarzeń są coraz mocniej wciągani w otchłań zła.

Etap III – Tron we krwi

Mrok w jaki zapuszczają się bohaterowie, w sezonie trzecim gęstnieje, by w sezonie czwartym opanować ich jeszcze bardziej. Walter znajduje się tu w pułapce, czując się jak szczur w klatce spreparowanej przez Fringa i rozpaczliwie szuka z niej wyjścia. Na domiar złego jego relacje z Jesse’em pogarszają się. Chłopak nie może przeboleć zabójstwa dokonanego na Gale’u, a Walter ani myśli okazywać mu współczucia, racjonalizuje i tłumaczy sobie oraz Jesse’emu, że zrobili to, co musieli. Jesse pogrąża się w depresji, z której siłą wyrywa go Fring, wciągając w wir pracy i z wolna przekabacając na swoją stronę. Walter znów żyjący w strachu ostatecznie decyduje się na szach mat w rozgrywce toczonej z Gusem i w spektakularny sposób pozbywa się przeciwnika, detonując bombę w domu starców. W wieńczącej sezon scenie, w której widzimy triumfującego Walta na dachu budynku i dowiadujemy się, że otruł małego chłopca, by zmanipulować Jesse’ego i nakłonić go do współpracy, obserwujemy ostatnie stadium przemiany. Oto przed nami staje Heisenberg. Postać której czyny mówią jasno – to nie jest poczciwy Walter z pierwszego odcinka.

Sezon piąty jest specyficzny, jako że dzieli się na dwie części. Pierwsze osiem odcinków pokazuje rozwój imperium Heisenberga, którego on jest jedynym niepodzielnym władcą. Niczym szekspirowski Makbet osiągnął swój cel – zdobył władzę dzięki skutecznie rozpiętej sieci intryg i przemocy. Teraz nadszedł czas, by tę władzę ugruntować. Walter w tych odcinkach wspina się na wyżyny przestępczej działalności, w brawurowej akcji niszcząc dowody w policyjnym magazynie, organizując skuteczny napad na pociąg, a wreszcie zlecając akcję zamordowania kilkunastu osób w kilku różnych więzienia. Walter White jest królem przestępczego świata, a jego podobieństwo do ikonicznych postaci gangsterów wyrażone zostaje w symbolicznej scenie, gdy bohater wraz z dziećmi ogląda „Człowieka z blizną” tu przerażeniu obserwującej ten obrazek małżonki.

Każde królestwo ma jednak swój kres. Tak jak Makbet w finale tragedii zostaje pozbawiony korony, tak jak egipski władca Ozymandias po latach został jedynie wspomnieniem, tak też skończy swoje panowanie król niebieskiej mety. Mało znany Ozymandias nie został tu zresztą przywołany przypadkiem, jest to bowiem tytuł przełomowego odcinka w tym punkcie serialu, w którym ginie Hank, a Jack i jego ekipa kradną pieniądze Waltera. Imperium Heisenberga w tym momencie ostatecznie pada, a on sam przechodzi do historii, tak jak do historii przeszedł wspomniany faraon, którego ukrytą w piaskach pustyni statuę po wielu wiekach odnalazł bohater wiersza romantycznego poety angielskiego Percy’ego Shelleya (to ten utwór był inspiracją dla tytułu odcinka, a w zwiastunie epizodu wiersz odczytuje sam Bryan Cranston). W ostatnich ośmiu odcinkach serialu rzeczywiście obserwujemy nieuchronny upadek Waltera, którego imperium zostaje zniszczone. Bohater straciwszy wszystko, przebywając na wygnaniu i ukrywając się przed policją, wreszcie sam zdaje sobie sprawę, że Waltera White’a już nie ma. Został tylko Heisenberg.

Czy na pewno transformacja?

Patrząc przekrojowo na drogę, jaką przez pięć sezonów serialu i dwa lata swego życia przeszedł Walter White, trudno nie spostrzec jak odległe są od siebie dwa skrajne punkty na osi przemian. Transformacja Walta następuje jednak powoli, krok po kroku znikają kolejne bariery i granice, choć niezmienne pozostają wymówki, wśród których kluczową pozostaje rodzina i rzekoma troska o jej dobro. Dopiero w ostatnim odcinku podczas rozmowy ze Skyler Walter sam przed sobą przyznaje, że zrobił to wszystko przede wszystkim dlatego, że to lubił, że był w tym dobry, że czuł, że żyje. To z kolei prowokuje nas do zadania sobie pytania o to, czy przemiana bohatera rzeczywiście polegała na zamianie dobrego człowieka w złego. Może raczej to człowiek ogarnięty kompleksami, wielkim ego i poczuciem niespełnienia potrzebował jedynie odpowiedniego bodźca, by wreszcie zrealizować swoje ukryte pragnienia?

Tym bardziej sensowne staje się pytanie, czy i my sami w sprzyjających okolicznościach nie postąpilibyśmy tak jak Walt w określonych sytuacjach? Nie nagięlibyśmy własnych, zdawałoby się jasnych, norm etycznych?  Nie zeszlibyśmy na ścieżkę zbrodni? Nie zabilibyśmy? Fakt, że tak skrajne pytania nabierają sensu w zetknięciu ze światem opowieści Vince’a Gilligana, jasno wskazuje na wieloznaczność i wiarygodność postaci, która mogła nieść ze sobą taki ogrom znaczeń tylko dzięki przemyślanej konstrukcji.

Antybohater jako suma elementów

Nie należy też zapominać, że sam Walter jest co prawda najważniejszym elementem konstrukcji antybohatera, ale nie jedynym. Bohater to człowiek, ale człowiek ten nie mógłby funkcjonować w opowieści bez pozostałych postaci, otaczającego go świata i zdarzeń wywołanych relacjami między osobami dramatu. Wszystkie te elementy współgrają ze sobą w „Breaking Bad” oprószone przy tym przez wystylizowane zdjęcia i pełną koncentracji na detalach narrację. Choć Albuquerque stało się miejscem akcji niejako przypadkiem (z racji lepszych warunków podatkowych niż w Nowym Jorku i Kalifornii), trudno wyobrazić sobie lepszą scenerię do tej niuansowej historii pełnej odcieni czerni i bieli. Słońce Nowego Meksyku i pustynny upał miesza się tu z wymarłym krajobrazem i wszechogarniającą pustką, przywodząc na myśl westernowe pejzaże, a zarazem staje się wymowną scenerią dla dramatu bohaterów zamkniętych w pułapce przemocy i zawsze trudnych decyzji.

Ci ostatni nigdy nie są nieskazitelni, nie tylko Walter, ale i inni obciążeni są skazami, słabościami, decydują się na dyskusyjne moralnie działania. Jesse, Gus, Mike, Saul Goodman – ich poczynania nie wymagają wyjaśnienia, ale również Skyler ostatecznie dająca się wciągnąć w grę kłamstw prowadzoną przez męża, czy Hank owładnięty manią złapania Walta, która prowadzi go do upadku, nie są pozbawieni rys. Jednocześnie dynamika ich relacji nieustannie napędza fabułę, a kontakty Waltera ze wszystkimi postaciami tylko podsycają napięcie i skutkują jeszcze wnikliwszą prezentacją dyskusyjnych poczynań naszego antybohatera.

Artystyczna perfekcja i dramaturgiczna ponadczasowość

Oglądając ten serial po raz wtóry, warto jeszcze uważniej skoncentrować się na detalach, zdjęciach i muzyce, które są nieodłącznym elementem podróży w głąb duszy Heisenberga. Ileż to razy pozornie nieznaczący szczegół, na którym koncentruje się kamera, mówi nam o bohaterze więcej, niż tysiąc słów, że przywołamy tylko klasyczne ujęcie kampera stojącego pośrodku pustkowia w piekącym słońcu. Błękit nieba i wszechogarniający spokój kontrastuje ze zdezelowanym pojazdem, z którego wyłania się dym będący efektem produkcji metaamfetaminy. Światło miesza się z mrokiem, a dobro ze złem. Kamera u Gilligana cały czas przeskakuje między planami bliskimi i dalekimi, ukazując nam również ogrom przestrzeni (czy to krajobrazów pustyni, czy wnętrz laboratorium etc.), penetrując umysły bohaterów i przedstawiając ich jako zamkniętych w błędnym kole zbrodni. W tym to kole jesteśmy zamknięci i my, razem z Walterem White’em. Plastyka obrazu mniej lub bardziej świadomie oddziałuje na odbiorcę, pogłębiając związek z antybohaterem, prowokując do stawiania kolejnych pytań o ludzką naturę i sensowność wyborów moralnych.

We współczesnej Złotej Epoce Telewizji mieliśmy i mamy do czynienia z wieloma produkcjami wybitnymi, w tym z serialami portretującymi w sposób doskonały sylwetki antybohaterów. Francis Underwood w wybitnej kreacji Kevina Spacey w „House of Cards”, bohaterowie Matthew McConaughey’a i Woody’ego Harrelsona w pierwszym sezonie „Detektywa”, czy plejada postaci z „The Wire” to tylko najbardziej wyraziste przykłady. Jednak próżno szukać drugiej produkcji, która w sposób tak szczegółowy, artystycznie dopieszczony i angażujący widza ukazywała tak szerokie spektrum zachowań, motywacji i portretowała tak wiarygodnie ewolucję antybohatera jak „Breaking Bad”. Vince’owi Gilliganowi udało się stworzyć zwierciadło, w którym każdy z nas może się przejrzeć i zapytać – Am I the one, who knocks? Pytanie nie straci na aktualności ani dziś, ani jutro, dzięki czemu Waltera White’a z dużą dozą pewności możemy uznać za antybohatera nieśmiertelnego i już dziś zaryzykować twierdzenie, że gangsterski dramat psychologiczny rodem z Albuquerque dzięki swojej strukturze i wynikającemu z niej przekazowi przetrwa próbę czasu. 

MaciejWozniak
27 kwietnia 2017 - 14:34