Przegląd najciekawszych ról Harrisona Forda prowadzi do paradoksalnego wniosku – stworzył wiele kreacji, które stały się kultowe i przyniosły mu ogromną sławę, ale nie wykorzystał w pełni swego talentu.
Marzeniem każdego aktora jest zagrać rolę, która na stałe zapisze się w historii kina. Bywają jednak i tacy, którym ta sztuka udała się kilkakrotnie. Do takich osób z pewnością zalicza się Harrison Ford, który w przeciwieństwie do swoich kolegów z planu „Gwiezdnych Wojen” nie został po wieki wieków jedynie bohaterem gwiezdnej sagi, lecz dał się poznać widzom w kolejnych latach jako Indiana Jones, czy „Ścigany”. Ford zawsze łączył zawadiacki urok i charyzmę z pozą twardego faceta, czasem ponurego i chłodnego w obyciu. To właśnie te cechy sprawiały, że jego obecność na ekranie dodawała blasku produkcjom, w których występował. Jednocześnie krytycy jego osoby twierdzą, że stosowanie podobnego repertuaru środków wyrazu sprawiało, że Ford był często wtórny w swoich kreacjach. Ale czy rzeczywiście? A może po prostu jest to ten typ aktora, który najlepiej sprawdza się w rolach, które odpowiadają jego naturze i fizjonomii i taka, a nie inna filmografia była nieuniknioną koleją rzeczy? Jedno jest pewne – Fordowi udało się stworzyć postaci kilku naprawdę wyrazistych protagonistów. Oto subiektywne zestawienie najciekawszych z nich.
Kolejność według chronologii powstawania filmów. Ostrzeżenie – w tekście niewykluczone spoilery!
Han Solo – „Gwiezdne Wojny”
Ten przegląd nie mógł zostać otwarty przez inną rolę. Dziś chyba nikt nie ma wątpliwości, że to odegranie postaci kosmicznego przemytnika i późniejszego bohatera Rebelii otworzyło Fordowi drzwi do wielkiej kariery. Co ciekawe, George Lucas odkrył aktora dla kina już kilka lat wcześniej, gdy w 1973 roku obsadził go w filmie „Amerykańskie graffiti” – klasycznej historii inicjacyjnej osadzonej w latach sześćdziesiątych. Postać odgrywana przez Forda w tamtym filmie była wyszczekana i tryskała energią.
Nic dziwnego, że Lucas cztery lata później obsadzając rolę jednego z głównych bohaterów „Nowej Nadziei” nie zapomniał o aktorze. Han Solo z miejsca stał się ulubieńcem fanów i skradł niejedną scenę w filmie Alecowi Guinnessowi, czy Markowi Hamillowi. Nakreślił postać, której nie dało się nie lubić – sprytnego faceta o ciętym poczuciu humoru, pełnego uroku. Nieco cwaniakowatego, ale zarazem odważnego i męskiego. Panom imponował, paniom… tym bardziej. Był doskonałym uzupełnieniem dla bardziej poważnej postaci Luke’a Skywalkera, a wątek romansu Hana i księżniczki Lei, pełen emocji, ale nie pozbawiony dystansu, elektryzował fanów. Postać Hana Solo stała się ikoną popkultury i nikt nie wyobrażał sobie, by nie powróciła w niedawno zapoczątkowanej trzeciej już trylogii ze świata „Gwiezdnych Wojen”. Ostatni występ Forda w tej roli był powrotem bohatera, jakiego kochaliśmy, a zarazem mądrzejszego i doświadczonego przez życie. Wielka szkoda, że było to również pożegnanie…
Indiana Jones – „Poszukiwacze zaginionej arki” i sequele
Po dwóch częściach „Gwiezdnych Wojen” wydawało się, że Ford jest u szczytu sławy i bardziej uwielbianej roli już w karierze nie stworzy. Nic bardziej mylnego. Steven Spielberg, prywatnie dobry przyjaciel George’a Lucasa, miał nie lada zagwozdkę, gdy z roli Indiany Jonesa musiał zrezygnować… Tom Selleck. Tak, postawny brunet z charakterystycznym wąsem, gwiazda popularnego w latach osiemdziesiątych serialu „Magnum”. To właśnie on pierwotnie został zaangażowany do roli nie stroniącego od przygód archeologa, jednak nie był w stanie pogodzić pracy na planie serialu z grą u Spielberga. Jedyne co pozostało po Sellecku to zdjęcia próbne, które wciąż można znaleźć w odmętach Internetu.
Tak oto rola powędrowała do Harrisona Forda, a ten założywszy skórzaną kurtkę i kapelusz i wziąwszy do ręki charakterystyczny bicz, sprezentował widzom kolejną rolę pełną lekkości, humoru i animuszu. Jego Indy to nieustraszony łowca przygód, obdarzony ogromną historyczną wiedzą i czarem, którym zdobywał kobiety. Idealny protagonista Kina Nowej Przygody. To właśnie dzięki jego urokowi kolejne filmy z serii ściągały do kin rzesze kinomanów, nawet jeśli nie zawsze trzymały równy poziom. Taki właśnie spadek formy zarzucano przede wszystkim ostatniej części czyli „Królestwu Kryształowej Czaszki” krytykowanej za chybione rozwiązania fabularne i ogólny brak klimatu. Statusu legendy Indy’emu nikt jednak nigdy nie odbierze. Zresztą kto wie, czy piąty film o Jonesie nie będzie godnym pożegnaniem z postacią.
Rick Deckard – „Łowca androidów”
Mawiają, że jeżeli przytrafiają się nam rzeczy wspaniałe, to hurtem. Tak z pewnością było na początku lat osiemdziesiątych w przypadku Forda, który po roli u Spielberga dostał kolejną wspaniałą szansę, tym razem od Ridleya Scotta, reżysera wtedy wciąż młodego, ale już z pewną renomą po pierwszym „Obcym”. „Łowca androidów”, czy też „Blade Runner” był adaptacją powieści Philipa K. Dicka, jednego z najsłynniejszych autorów science-fiction. Scott przerobił jednak literacki pierwowzór na w pełni autorski film, czerpiąc wyraźnie ze stylistyki kina noir. Ten nurt, popularny w latach czterdziestych w kinie amerykańskim, odznaczał się mroczną tonacją obrazu, duszną atmosferą przestrzeni, scenerią deszczowego miasta i prezentowaniem postaci zmęczonych życiem bohaterów, najczęściej prywatnych detektywów nie wylewających za kołnierz, nierzadko uwikłanych w skomplikowane kryminalne intrygi. Podobnie było w przypadku tytułowego bohatera filmu Scotta.
Choć Rick Deckard żył w futurystycznym Los Angeles, dotykały go podobne problemy. Deszcz i mrok przepełniały opowieść o bohaterze ścigającym replikantów – sztucznie stworzone istoty podobne do ludzi. W tej roli Ford nie był tak radosny, jak w poprzednich. Prezentował nieprzeniknione, mroczne spojrzenie. Był milczący, a często zgorzkniały i przepojony smutkiem. W tej oszczędnej i dopracowanej roli prowadził widza przez świat trudnych moralnych pytań i niejednoznacznych odpowiedzi. W „Blade Runnerze” stworzył jedną z najciekawszych i najbardziej oryginalnych ról w karierze. Do tej kultowej roli w udany sposób powrócił na drugim planie w sequelu filmu, który właśnie gości na ekranach kin. Dopełnił tym samym historię Deckarda, ale niezależnie od „Blade Runnera2049”pierwsza część na zawsze pozostanie oddzielnym i kompletnym dziełem, perłą w koronie Harrisona Forda.
John Book – „Świadek”
Po „Łowcy androidów” Ford powrócił do ról Hana Solo i Indiany Jonesa w „Powrocie Jedi” oraz „Świątyni zagłady”, jednak potem przyszedł czas w jego karierze na dwie bardzo ciekawe role dramatyczne, obie w filmach australijskiego reżysera Petera Weira znanego przede wszystkim z „Truman Show”, a ówcześnie z „Pikniku pod Wiszącą Skałą”. W „Świadku” z 1985 roku Ford wcielał się w postać policjanta, który ochraniając małoletniego świadka morderstwa, zdecydował się zamieszkać pośród Amiszów. Znów rola silnego i męskiego protagonisty, ale tym razem postawionego w niecodziennych okolicznościach. Odciętego od cywilizacji i zmuszonego do zrozumienia obcej mu, zupełnie odmiennej kultury i zachowań.
Film był krytykowany przez samych Amiszów za ich zdaniem zbytnie uproszczenia i przedstawienie fałszywego obrazu ich wspólnoty, ale stanowił ciekawy i wciągający dramat sensacyjny. Ford był zaś bardzo wiarygodny w roli prostego faceta zderzającego się z nietypową dlań rzeczywistością i pokazującego przy tym pewne pokłady wrażliwości. Ta rola przyniosła mu zresztą jedyną w karierze nominację do Oscara dla najlepszego aktora pierwszoplanowego.
Allie Fox – „Wybrzeże Moskitów”
O wiele ciekawszą kreację udało mu się jednak stworzyć w o rok późniejszym filmie Weira. „Wybrzeże Moskitów” przyniosło coś, czego widzowie dotąd nie mieli okazji zobaczyć – Harrison Ford nie dość, że nie grał nieustępliwego, silnego bohatera, na dodatek wcielał się w postać zdecydowanie negatywną, a przy tym niezrównoważoną psychicznie. Film opowiadał historię Alliego Foxa – wynalazcy, który czując wstręt wobec współczesnej cywilizacji, postanawia opuścić USA i wyjechać z rodziną do tytułowego zakątka w Ameryce Łacińskiej, by tam stworzyć własny raj na ziemi. Już od pierwszych scen Fox jest zwyczajnie odpychający – przemądrzały, nieobliczalny, czepiający się błahostek, np. faktu, że sprzedawane mu w sklepie uszczelki są produkcji japońskiej, a nie amerykańskiej.
Bohater wraz z rozwojem fabuły robi coraz dziwniejsze rzeczy, wciągając siebie i swoją rodzinę w pogłębiające się błędne koło absurdu, a nawet makabry. Ten film zdecydowanie warto zobaczyć właśnie dla roli Harrisona Forda, która zdecydowanie wyróżnia się na tle reszty jego dorobku. Kreacja niby prosta, a złożona, wcale nie tak oczywista, pozwalająca aktorowi na zaprezentowanie zupełnego odmiennego wachlarza umiejętności. Zdecydowanie wraz z kreacją Deckarda najbardziej niedoceniona rola w jego karierze.
Dr Richard Walker - "Frantic"
Pod koniec lat osiemdziesiątych Ford spotkał się z innym wybitnym reżyserem. U Romana Polańskiego wcielił się w postać, którą odczytać można jako przewrotną grę z utrwalonym wówczas image’em aktora. W tym pełnym zwrotów akcji i napięcia thrillerze aktor zagrał amerykańskiego lekarza, którego żona niespodziewanie znika podczas wizyty małżeństwa w Paryżu. Jednak wbrew temu, czego spodziewają się widzowie, bohater Forda nie rusza z odsieczą niczym nieustraszony Indiana Jones. A właściwie stara się właśnie to uczynić, ale cały czas natrafia na liczne przeszkody i coraz dziwniejsze wydarzenia, związane m.in. z miejscowym półświatkiem. Aktor dla odmiany jest u Polańskiego zdezorientowany, pełen lęku i niepewności i w roli zwykłego faceta uwikłanego w niezwykłe perypetie wypada bardzo przekonująco. W tym znakomicie poprowadzonym i zrealizowanym dreszczowcu (z muzyką samego Ennio Morricone) udało mu się stworzyć postać bliską widzowi, postać nie odlaną z brązu, lecz przypominającą zwykłego śmiertelnika napędzanego do działania miłością do żony. Świetna, przejmująca rola.
Dr Richard Kimble – „Ścigany”
Kolejny doktor. Tego nie mogło tu zabraknąć. Właściwie chciałoby się napisać, że w niezapomnianym filmie sensacyjnym spod ręki Andrew Davisa Ford ponownie wciela się w zwykłego faceta postawionego w obliczu niezwykłych okoliczności i ponownie w centrum fabuły jest żona bohatera (tym razem zamordowana, o co Kimble zostaje niesłusznie oskarżony). Jednak tu Ford zaprezentował już zdecydowanie bardziej sensacyjne i efektowne wydanie postaci. Inteligentnego i przepełnionego determinacją bohatera, który zrobi wszystko, co trzeba, by oczyścić swoje imię.
W tym filmie wartość roli Forda została dodatkowo wzmocniona przez znakomicie korespondującą z protagonistą kreację jego adwersarza – dowódcy oddziału poszukiwawczego odgrywanego przez Tommy’ego Lee Jonesa. Obaj panowie nadali filmowi taką dynamikę i emocje, że choć tytuł ma na karku prawie ćwierć wieku, również dziś oferuje doskonałą rozrywkę. Któż mógłby zapomnieć spotkanie tych dwóch nieugiętych facetów w tunelu i lakoniczną wymianę zdań na temat niewinności Kimble’a? Co tu kryć, Jones i Ford tchnęli życie w ten scenariusz i to dzięki nim „Ścigany” jest ponadczasowym klasykiem kina sensacyjnego.
Nostalgiczny powrót
Wnioski z podróży przez najciekawsze aktorskie kreacje Harrisona Forda nasuwają się same. Absolutnym szczytem jego kariery były lata osiemdziesiąte, gdzie właściwie każdy kolejny rok przynosił mu rolę niezwykle wartościową – albo oryginalną artystycznie, albo zapewniającą ogromną popularność. Jak dla wielu twórców, tak i dla Indiany Jonesa przyszły gorsze dni. Choć w latach dziewięćdziesiątych po „Ściganym” dalej był w aktorskiej czołówce i miał na koncie kilka kasowych hitów jak „Air Force One”, czy filmy o Jacku Ryanie, XXI wiek nie przyniósł ról, które zapadłyby na zawsze w pamięć kinomanów.
Ostatnie lata to nostalgiczny powrót aktora do najsłynniejszych kreacji. Było pożegnanie z „Gwiezdnymi Wojnami”, był powrót do roli Ricka Deckarda, szykuje się ostatnia przygoda leciwego już Indiany Jonesa. Ford wyraźnie daje do zrozumienia, że jego czas powoli się kończy. Symbolicznym wyrazem tego zmierzchu jest zresztą jego rola w „Blade Runnerze2049”, gdzie Deckard żyjący na pustynnym odludziu jest zwyczajnie zmęczony i czeka jedynie na kres swoich dni. Jednak niezależnie od tego, czy Harrison Ford jeszcze czymś nas zaskoczy, czy też rzeczywiście powiedział już ostatnie słowo, na zawsze pozostanie legendą kina, a do jego najlepszych ról nieraz będziemy powracać.