Im jestem starszy tym większą przepaść widzę między moim pokoleniem, a pokoleniem moich rodziców. Zakładam, że głównym tego powodem jest fakt dorastania w innych czasach - w dzieciństwie miałem jakikolwiek dostęp do popkultury i żyłem bajkami, zabawkami i komiksami, czego nie można powiedzieć o starszej generacji. Długo zakładałem, że skoro nie porzuciłem “dziecinnych” zainteresowań to łatwo znajdę nić porozumienia z moimi dziećmi.
Niedawno mój syn pokazał mi jak bardzo się myliłem.
Ostatnio z dna szuflady z płytami, których raczej już nie używam lub nie działają wyciągnąłem kopię gry Koziołek Matołek Wynalazca. Przez chwilę zastanowiłem się czym jest ten zlepek danych umieszczony na jakiejś starej Vobisowskiej płycie, po czym przypomniało mi się przedszkole. Stary komputer z Windowsem 98 oraz wielkie jak na tamte czasy klocki z których można było zbudować małą chałupkę. Kiedy tylko mogliśmy dorywaliśmy się do starej maszyny, aby chwilę spędzić w wirtualnym świecie. Dookoła grającego zbierała się chmara dzieciaków, by zobaczyć czy śmiałkowi uda się sprostać sprytnym zagadką czyhającym na podwórku w Pacanowie. Nie wielu się udało pokonać słynną grę planszową Zamek i ukończyć grę jako dumny zwycięzca. Chwilę po siedziałem z płytą w ręce, po czym z powrotem do szafki i zacząłem pisać ten tekst.
Systemy klasyfikacji treści gier towarzyszą nam niezmiennie od wielu lat, w zamyśle służąc jako proste oznaczenia mające pomóc rodzicom dokonać przemyślanego zakupu dla swoich pociech. Tak przynajmniej w teorii wygląda oficjalnie obowiązujące w Polsce PEGI, praktyka pokazuje jednak często coś zupełnie innego. Biorę pod lupę ten temat w związku z wnioskiem Minister Praw Obywatelskich o wprowadzenie regulowanej prawem kontroli nad sprzedażą gier komputerowych, o którym pisałem niedawno w Serwisie Informacyjnym. W niniejszym felietonie pragnę uzupełnić rzeczonego newsa o osobiste spostrzeżenia i refleksje, a także przyjrzeć się systemowi PEGI, jego funkcjonowaniu oraz zastosowaniu, jak również zjawiskom temu towarzyszącym. Czy PEGI pełni ważną rolę w naszej umiłowanej branży gier, czy może jego oznaczenia są kolejnym bohomazem zaśmiecającym ładne pudełka gier? Na to i inne pytania postaram się odpowiedzieć w następujących niżej linijkach. Zapraszam do lektury.
Sam zaczynałem grać, będąc w wieku mojej starszej córki. O dziwo zaczynałem od PC, a konsole pojawiły się później pod postacią niezatapialnego Pegasusa i jego następców. Jak z perspektywy ojca i gracza wygląda wychowanie kolejnych pokoleń graczy?
Ostatnio w jednej z gazet przeczytałem o trzynastolatku, który próbował zgwałcić a potem zabił własną matkę (zdarzenie miało miejsce w 2012 roku). W artykule napisane było, że chłopak zaatakował swoją matkę po tym jak zabrała mu jego ulubioną grę „Call of Duty”. Zainteresowany zacząłem przeglądać Internet, by dowiedzieć się więcej na ten temat.
Każde większe wydarzenie oddziałuje na otaczający świat w którym zaistniało, nie inaczej jest w przypadku Newtown. Masakra w szkole odbiła się głośnym echem na całym świecie, teraz uderza ona w branże gier.
Nie chcę nikogo urazić swoim artykułem – tak, wiem, że jest to prawdopodobnie najgorszy wstęp, bo wielu osobom zapala się w głowie czerwone światełko i nagle czują, że mogą być obrażani, mimo że nie znają jeszcze drugiego zdania – ale od jakiegoś czasu zastanawiam się, czy mniejszą dojrzałość wykazuje tak zwany „gimbus” psujący zabawę, czy dorosły, który się na to wścieka?
Myślałem, że ignorancja polskich mediów dotycząca naszego hobby mnie już nie zaskoczy, a jednak, człowiek małej wiary po raz kolejny natyka się na własną ignorancje nie pozwalającą mu objąć i przewidzieć ignorancji innych. Przyzwyczaiłem się do tego, że gry są przedstawiane stereotypowo w brukowcach czy innych multimedialnych potworkach, tym większe było moje zdziwienie przeglądać lipcowy numer Polityki, a dokładniej rzecz ujmując, czytając tekst Adama Krzesińskiego "Zabij Ojca". Jak łatwo się domyślić tekst ten przedstawia naszą branżę w dość nieprzychylny sposób. Zdarzało się to "Polityce" już nie raz, jednakże wcześniej gry były ukazywane jedynie jako rozrywka dla dzieci (ogólnie teksty niezbyt miłe, jednakże nie było o co kruszyć kopii). To jednak tym razem poczułem się jakbym był zanurzony w lekturze przedruku z "Faktu".